Oprawca ze sztyletem w dłoni 

Mistrz Caravaggio otarł rękawem spocone czoło i spojrzał na płótno. Asymetryczna kompozycja dzieła wprowadzała w całość napięcie i dynamikę. Wspomnienia ostatnich lat ciągle żyły w jego głowie. Był awanturnikiem i często zadzierał z prawem, a mimo to najwyżsi dostojnicy kościelni, bankierzy, przedstawiciele włoskiej arystokracji zdecydowali się być jego mecenasami. Twierdzono, że w jego duszy panuje ciemność, a malowane przez niego obrazy są zbyt okrutne. Mimo to uznawano go za jedynego w swoim rodzaju malarza, artystę i geniusza. 

Od roku mieszkał na Malcie. Miejsce piękne, ale okoliczności przeprowadzki już nie tak bardzo. Dwa lata wcześniej podczas jednej z nocnych imprez wdał się w bójkę. Zginął człowiek. On, sprawca tragedii, postanowił uciec. I właściwie ciągle uciekał… 

Raz jeszcze popatrzył na płótno. Na posadzce leży martwy człowiek, a nad nim pochyla się oprawca ze sztyletem w dłoni, aby odciąć mu głowę. Czerwona szata zabitego – symbol krwi i męczeństwa – od razu skupia na sobie wzrok widza. Zaskakuje pogodny wyraz twarzy i spokojne rysy męczennika. Temu wszystkiemu przyglądają się więźniowie, oraz kobieta, służąca i urzędnik. Nie ma tu zastępów anielskich, które poniosą duszę męczennika do raju. W powietrzu unosi się  groza więziennego dziedzińca, krew, tortury i okrucieństwo.  

Tak, właśnie tak mrocznie autor dzieła czuł się przez większość swojego życia. Jakże wdzięczny był, że w końcu odnalazł spokój.  

Ów „najszczęśliwszy czas w życiu Caravaggia” – jak podają biografowie – związany był  z przyjęciem go do  Zakonu Maltańskiego. W 1608 r. artysta złożył śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, otrzymał krzyż i płaszcz prezbiterialny i – jak każdy nowo przyjęty – wniósł do zakonu posag: ów namalowany przez siebie obraz: „Ścięcie Jana Chrzciciela”.  

Muzykanci grali coraz głośniej. Biesiadujący nadstawiali kielichy, wino lało się strumieniami… Przed tronem heroda tańczyły dziewczyny, ale jemu podobała się ta jedna.  

„Tańcz jeszcze, tańcz” – szeptał w myślach, nadstawiając kielich na kolejną porcję wina. Nawet nie zauważył, że przyglądała mu się bacznie matka dziewczyny. To nie było ważne, nic nie było teraz ważne. Patrzył na nią z uwielbieniem, nawet nie zauważył, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Podeszła do niego. „Chcesz, bym dalej tańczyła – powiedziała – dobrze, ale mam jedną małą prośbę”. „Dla ciebie wszystko – odrzekł, nie do końca kontrolując głos – wszystko”. „Przynieś mi na tacy głowę Jana Chrzciciela”. Popatrzył na nią mętnym wzrokiem. „Tańcz. Wszystko”. I podniósł do góry kielich. 

Jak podają ewangelie, Jana ścięto, a jego głowę rzeczywiście przyniesiono Herodowi, a właściwie jego bratowej Herodiadzie, bo to ona, matka pięknej Salome, zaplanowała taką zemstę. Jan jej przeszkadzał, wprost ośmielił się upomnieć Heroda, że postępuje niemoralnie żyjąc z nią – żoną swojego brata. Choć tym akurat władca przejął się chyba najmniej. Bardziej – zdaniem Józefa Flawiusza – Herod obawiał się, że Jan stanie na czele powstania. „Gdy zewsząd nadciągały rzesze, bo nauki Jana roznieciły wśród ludzi niesłychany entuzjazm – pisał – Herod uląkł się, by tak wielki autorytet owego męża nie popchnął ich do buntu przeciw władzy; wyglądało bowiem na to, że na wezwanie Jana gotowi byli ważyć się na wszystko”. Wolał więc być może pozbyć się Jana zawczasu, a tu nadarzyła się taka okazja. 

Jan nawet nie wiedział, że żyje na przełomie er, że łączy dwa – jak to określi Tradycja – Testamenty. Ale wiedział, że na jego oczach dzieje się coś, co prorocy zapowiadali od lat. Więcej – oto on, syn Elżbiety i Zachariasza, również wypełnia te proroctwa. Kiedy go zabito, miał nieco ponad 30 lat. Jego o pół roku młodszy kuzyn, Jezus z Nazaretu niewiele wcześniej rozpoczął działalność publiczną, prosząc Jana o chrzest. Owo wydarzenie miało pokazać, że oto nadchodzi Ten, który „gładzi grzechy”, „Baranek” (por. J 1,36), Emmanuel, Bóg z nami, Ten, na którego świat czekał od tysięcy lat. Mesjasz. 

Jan przeczuwał to od dawna. Może już wtedy, kiedy pod sercem mamy usłyszał wyśpiewaną przez Maryję pieśń. A może nieco później, kiedy leżąc w ramionach rodziców, wsłuchiwał się dziękczynny hymn swego ojca. Tak czy inaczej wiedział. I głosił, że Ten, który za Nim idzie, większy jest…, że on, Jan, nie jest Mu godzien rozwiązać rzemyka w sandałach, że Jezus przyjął chrzest w Jordanie, ale sam chrzcić będzie Duchem (por. Łk 3, 15n). I że świat już nigdy nie będzie taki sam, choć zapewne nie do końca rozumiał, z czym przyjście Chrystusa się wiąże. 

„Całe znaczenie chrztu Jezusa, niesienie przez Niego «całej sprawiedliwości», ukaże się dopiero na Krzyżu: chrzest ten jest zgodą na śmierć za grzechy ludzkości, a głos rozlegający się podczas chrztu: «To jest mój Syn umiłowany», jest znakiem zapowiadającym Zmartwychwstanie – pisał J. Ratzinger. – W ten sposób zrozumiałe staje się również, że w przepowiadaniu Jezusa słowo «chrzest» oznacza Jego śmierć”.  

Kiedy dziś z radością przynosimy do kościoła małe dziecko, prosząc o chrzest, nie zawsze zastanawiamy się, nad tym, że oto ten mały człowiek będzie miał udział w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa. Że razem z Nim zostaje pogrzebany, by z Nim mieć nowe życie. A wszystko przez ten prosty gest: polanie wodą, podobnie od dwóch tysięcy lat.  

* * * 

Po śmierci Jana Herod nie mógł znaleźć sobie miejsca, nękany był wyrzutami sumienia, niektórzy twierdzą nawet, że zmysły odmówiły mu posłuszeństwa. W działalności Jezusa z Nazaretu miał się doszukiwać oznak zmartwychwstania Jana. W owym czasie doszła do uszu tetrarchy Heroda wieść o Jezusie. – pisał św. Mateusz – I rzekł do swych dworzan: «To Jan Chrzciciel. On powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze w nim działają» (Mt 14, 1-3). Od zbrodni nie da się uciec… 

A Caravaggio – no cóż. Dla niego maltański habit był nie tylko prestiżem, ale też nadzieją na odpokutowanie dawnych win. Artysta był bardzo dumny ze swojego obrazu, który zawisł w zakonnej kaplicy. Zachwycony Mistrz zakonu podarował mu złoty łańcuch i dwóch niewolników, a wchodzący do kaplicy  nowicjusze byli  poruszeni… Choć zapewne poruszało ich coś zupełnie innego niż mistrza Caravaggio.   

 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze