fot. EPA/MASSIMO PERCOSSI

Potrzeba rozmowy i zrozumienia – młodzi ludzie o lekcjach religii [SONDA] 

Nie ma chyba drugiego takiego przedmiotu w szkole, który wywołuje tyle emocji, co religia. Dyskusja o jej obecności w edukacji odbywa się od lat. Jedni uważają, że to zbędny przedmiot, inni, że wręcz przeciwnie. A co na ten temat myślą sami uczniowie i osoby, które szkołę skończyły już kilka lat temu? Sprawdźmy.  

Bartek, 13 lat 

W tym roku zacząłem siódmą klasę szkoły podstawowej i – jak zwykle – religię będę miał na ostatniej lekcji. Jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza, jednak nie ukrywam, że z myśleniem o tej porze, szczególnie, gdy ma się lekcje już od ósmej, może być trudno. Na szczęście nasza katechetka jest dość wyluzowana i nie wymaga zbyt wiele oprócz ciszy w klasie. Kilka razy w roku robi nam też kartkówki i sprawdziany, ale jeśli mam być szczery, to za dużo się do nich nie uczę, bo zapamiętuję większość rzeczy z tego, co opowiada nauczycielka. Szczególnie lubię tematy dotyczące przypowieści, bo wtedy to już naprawdę wystarczy słuchać. Ale oprócz tego, co jakiś czas mamy lekcje poświęcone mszy świętej albo też po prostu rozmawiamy na interesujące nas tematy. I dzięki temu wiem, jakie jest stanowisko Kościoła w sprawie niektórych kwestii, a Jan Paweł II nie kojarzy mi się tylko z kremówkami. Gdybym więc miał powiedzieć, co dała i co wciąż daje mi religia w szkole, to inne i szersze spojrzenie na wiarę i na Jezusa.

>>> Facetka od religii: warto dać młodym przestrzeń do działania w Kościele [ROZMOWA]

fot. pexels.com

Agnieszka, 12 lat 

Od urodzenia mieszkam w średniej wielkości mieście i tutaj też chodzę do szkoły. Mamy po dwie lub trzy klasy w zależności od rocznika, a religii uczy jedna pani katechetka i jeden ksiądz. Mi akurat już w pierwszej klasie trafił się ksiądz. I o ile jeszcze wtedy jego lekcje wzbudzały w nas – uczniach ciekawość, o tyle wraz z upływem czasu zaczęło się to zmieniać. Oprócz tego trzy osoby wypisały się z tego przedmiotu i aż jestem ciekawa, ilu z nas będzie na niego chodzić w ósmej klasie. Dzisiaj na lekcjach na zmianę przerabiamy temat związany z Pismem Świętym, oglądamy filmy o rodzinie lub słuchamy różnych konferencji o związkach. Chyba ksiądz postanowił, że jak najlepiej przygotuje nas do życia w rodzinie. Tylko że ja od lekcji religii bardziej oczekiwałabym rozmowy i odpowiedzi na pytania, które ciekawią młodych ludzi. A nasz ksiądz nie dzieli się z nami nawet swoimi przemyśleniami albo radami, tylko jego głosem są inni, których nagrania przecież każdy z nas w wolnej chwili może znaleźć sobie w internecie. Za dużo więc z tych lekcji nie wynoszę. Ale jestem wierząca i wraz z rodzicami co niedzielę chodzę do kościoła, więc przecież się nie wypiszę. Pozostaje mi tylko nadzieja na to, że nasz katecheta kiedyś się zmieni. I będzie z nami dyskutował nie tylko o Bogu, lecz o naszej codzienności, bo przecież to w niej najlepiej Go szukać.

Kuba, 17 lat 

Najbardziej lekcje religii zaczęły mnie ciekawić w technikum. Chodzę do klasy, w której są prawie sami chłopacy i chociaż mogłoby się wydawać, że ksiądz ma z nami niezłą przeprawę, to wcale nie jest tak źle. Szacunek wzbudził sobie u nas już od pierwszej klasy, bo powiedział, że nie jest tutaj po to, żeby nagle zrobić z nas chodzące Katechizmy Kościoła Katolickiego, tylko, żeby być dla nas bardziej niczym starszy kumpel, z którym możemy poruszać nawet te trudniejsze tematy. I tak w ciągu tych prawie trzech lat oczywiście mieliśmy lekcje przypominające modlitwy czy też inne rzeczy, które od podstawówki zdążyliśmy już zapomnieć. Ale dyskutujemy też o Biblii i o Kościele. No i najważniejsze – każdy z nas zadaje dużo pytań. I sam muszę przyznać, że zdarzają się też pytania głupie. Ale nawet na nie ksiądz zawsze cierpliwie odpowiada. Rozmawiamy o aborcji, o antykoncepcji, o seksie, o celibacie i o związkach. No i lekcje religii są chyba jedynym przedmiotem, na którym mimo zbliżającej się matury nie ma jakiegoś ciśnienia. Możemy na nich wręcz w jakiś sposób psychicznie odpocząć. Zdarzają się dni, że jesteśmy dosłownie wypompowani. Ale ksiądz nas wtedy nie dobija i nie ciśnie. Zamiast tego pyta, co u nas nowego, jakie mamy plany na przyszłość i dzieli się tym, co sam przeżywał w naszym wieku, bo też skończył technikum. Co w takim razie dają mi lekcje religii? Spokój. Bo mam pewność, że nie zostanę nagle wzięty do tablicy i nie dostanę jedynki. I świadomość, że nawet jeśli nie mam w planie religii, to przy sobie mam zawsze Boga. 

Michalina, 25 lat 

Pochodzę z małej miejscowości, więc w szkole podstawowej było tylko kilkanaście osób w klasie i oczywiście każda z nich chodziła na religię. Od przedszkola do szóstej klasy prowadziła ją ta sama katechetka i mam wrażenie, że uczniowie byli podzieleni na dwie części. Jedna chciała realizować kolejny temat lekcji, a druga traktowała religię jako przerwę i właściwie robiła podczas niej wszystko, co tylko chciała. Dużo zmieniło się dopiero w gimnazjum, kiedy religię prowadził z nami ksiądz. Każdy miał do niego jakiś dystans i chociaż był bardzo wymagający, to właśnie z tych lekcji wyniosłam najwięcej. Poznałam wtedy nie tylko lepiej Pismo Święte, lecz także dowiedziałam się wielu ciekawostek o Eucharystii. W liceum też mieliśmy religię z księdzem. I chociaż zaczynaliśmy ją całą klasą, to już na koniec roku nie chodziło na nią dwanaście osób. I nie, nie dlatego, że były niewierzące, bo przecież wtedy wypisałyby się pewnie od razu. Zrezygnowały ze względu na prowadzącego, który nie chciał z nami rozmawiać, nie odpowiadał na zadawane przez młodzież pytania, które przecież w tym wieku nieustannie się mnożą. Zamiast tego co lekcję przepytywał nas z katechizmu lub z różnych modlitw. Wszystko zmieniło się dopiero, gdy zmienił się katecheta. Tym razem też był nim ksiądz. Ale na pierwszej lekcji powiedział, że możemy z nim rozmawiać o wszystkim, a jeśli ktoś będzie miał trudniejszy czas w życiu lub jakiś problem, to zawsze pomoże nam go rozwiązać. Może to banalne, ale wystarczyło, by każdy nabrał do niego szacunku i zaufania, co tylko potwierdzało się podczas kolejnych lekcji, na które wróciły nawet osoby wcześniej z religii wypisane. W przypadku religii potwierdza się więc znów teza, że wszystko zależy od nauczyciela. Jednak gdybym miała odpowiedzieć na pytanie po co mi lekcje religii, to wbrew pozorom spośród wielu przedmiotów to m.in. dzięki niej mogłam się ukształtować, a wiedza o wierze, którą wtedy zdobyłam jest dla mnie nieustannie ważna.

>>> Aleksandra Oto: świat byłby lepszy, gdyby ludzie uśmiechali się do siebie na ulicy [ROZMOWA]

fot. freepik

Daria, 15 lat 

Gdybym miała wypowiedzieć się o lekcjach religii w kilku słowach, to powiedziałabym, że taka jest religia, jaki jest katecheta. Mnie uczyły tego przedmiotu tylko lub aż dwie katechetki, ale i w tym przypadku sprawdza się ta zasada, bo mam już jakieś porównanie. W początkowych klasach szkoły podstawowej katechetka chyba nawet nie miałaby problemu, by prowadzić lekcje w pustej sali. Zawsze przerabialiśmy ściśle temat na konkretny dzień z katechizmu, uczyliśmy się modlitw i różnych regułek. Jak gdyby naprawdę interesujące nas wtedy tematy zupełnie nie miały znaczenia. Z tych lekcji wyniosłam więc dużo wiedzy, ale nie wyniosłam jakiegoś takiego zachwytu „o fajnie, że dzisiaj w planie mamy religię”. Raczej było to na zasadzie „jeszcze przemęczę się tę godzinę i później wreszcie do domu”. Na szczęście wszystko się zmieniło, kiedy zmieniła się nasza katechetka. Z tą katechetką lekcje nie tylko są o wiele bardziej, jakby to nazwać, żywsze, ale nawet kreatywne. Dużo mówimy o popkulturze i zdarza się, że w ramach zadania domowego zamiast, jak w poprzednich klasach, ułożyć własną modlitwę wiernych, mamy poszukać jakichś nawiązań do wiary w naszych ulubionych książkach, piosenkach lub filmach. Takie zadania wykonuje się naprawdę chętnie. Bo w jakiś sposób dotyczą tego, co otacza nas na co dzień. Fajnie też wiedzieć, że nasza katechetka jest taka otwarta, chyba nie ma dla niej jakiegoś tematu tabu i wiele rzeczy tłumaczy na przykładach, nie jest to więc tylko sucha teoria. Mogę więc powiedzieć, że te lekcje religii dały mi wiele, ale przede wszystkim pokazały, że Jezus wciąż jest żywy. I, tak jak w filmie, który zresztą oglądaliśmy w czerwcu – „God’s not dead”.

>>> W szkole Jezusa – co to znaczy być uczniem Chrystusa?

Olga, 32 lata 

Na religię chodziłam, gdy jeszcze nie mówiło się tyle o tym, że można na nią nie chodzić. W podstawówce, gimnazjum i w liceum wszyscy chodzili na religię- poza jednym kolegą,  który był świadkiem Jehowy. Nikt nie myślał o tym, by na religię nie chodzić – choć przecież wiele koleżanek i kolegów było daleko od Kościoła. Albo i nawet nic ich z nim już nie łączyło. Religię wspominam dobrze, bo trafiłam na katechetów, którzy rozumieli, że to nie jest najważniejszy przedmiot. Nie było więc nigdy terroru i rygoru  – za to często była próba wyjaśniania różnych rzeczy. Choć nigdy nie pojawiły się tematy trudne. Szkoda. Dziś młodzi są bardziej „do przodu” i nie boją się na religii zadawać trudnych pytań. Pytają o to, czy Pan Bóg naprawdę potępia ludzi LGBTQ+ lub o to, czy na serio od tego, czy uprawiają seks przed ślubem zależy ich zbawienie. W moich czasach takich tematów brakowało. Było za to dużo… rozrywki. Katecheci na każdym poziomie robili różne konkursy i lekcje lekkie w formie. Bywało, że w ramach religii zaliczaliśmy wypad na osiedlowe boiska. Najmniej było chyba w tym wszystkim przekazywania wiedzy. Katecheci byli mili, sympatyczni, budowali fajną atmosferę  – ale w teologię się nie zagłębiali. I dotyczy to zwłaszcza czasów licealnych. Co ciekawe, wtedy religię miałam… z księżmi. I każdy z nich wyraźnie pokazywał, że chce być kumplem, takim „spoko ziomem”. I to nie było złe – ale na pewno działo się kosztem wiedzy. O wierzę nie wspominam, bo właściwie na żadnym poziomie lekcje religii nie rozwijały wiary. Trudnością w liceum było jeszcze to, że przez 3 lata mieliśmy… 4 katechetów. Trzeba było wciąż przestawiać się na inny styl prowadzenia zajęć. I też na inne wymagania. Choć wiadomo – wymagań było mało. Do dziś pamiętam, że na sprawdzianie z religii w liceum trzeba było wymienić… tytuły znanych nam kolęd. Jak ktoś dodatkowo narysował żłóbek- to dostał szóstkę. I tak wyglądała religia w jednym z lepszych liceów w Poznaniu… Księżom udało się wyjść na luzaków, to fakt,  ale autorytetu sobie nie zbudowali. Mieli świadomość, że większość uczniów jest w sali tylko po to, by odbębnić zajęcia z planu – i się dostosowywali do nich. Szkoda, że brakowało im odwagi, by mówić wprost, że z religii można się wypisać – wtedy mieliby szansę na kreatywną pracę ze znacznie mniejszą, ale za to zainteresowaną zajęciami grupą. Za czasów szkolnych mojej mamy religia była w salkach przy kościele. Chyba żałuję, że ja na religię chodziłam do szkoły. To nie miejsce na takie zajęcia.  

Wysłuchała Karolina Binek 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze