Facebook.pl/Na wózku od Bałtyku po Tatry

Przejechał na wózku Polskę, by dotknąć krzyża na Giewoncie [ROZMOWA]

Niepełnosprawność nie może odebrać marzeń. Marcin Łącki udowodnił to, przemierzając Polskę z Helu aż po szczyt Giewontu. Przyświecało mu hasło „Z mocą Bożą pokonam wszystko”. W rozmowie z Anną Gorzelaną opowiada o ostatniej przygodzie, wierze, poezji oraz o miłości.

Anna Gorzelana: Od Bałtyku po Tatry – skąd pomysł na taką podróż?

Marcin Łącki: – Ten pomysł chodził mi po głowie już od kilku lat. Parę lat temu dowiedziałem się z mediów o dwóch osobach, które zorganizowały wyprawę podobną do mojego przedsięwzięcia. Jedną z nich był Przemek Kowalik z Opalenicy w województwie wielkopolskim. Ten 40-letni mężczyzna w połowie lipca 2013 r. wyjechał z Poznania i dotarł na wyspę Ouessant we Francji, pokonując ponad 2,4 tys. km. Drugą osobą był Bartek Rzońca, który podróżował ze Świnoujścia do Zakopanego. Pokonał 900 km na wózku inwalidzkim w 2016 r. Wyprawy tych dwóch osób stały się dla mnie inspiracją i źródłem motywacji. Dzięki nim wpadłem na pomysł, by również wybrać się w daleką podróż na wózku elektrycznym.

Gdzie wcześniej podróżowałeś?

– Może zacznę od tego, że już od samego dzieciństwa uwielbiałem podróżować. Na pierwszy dłuższy wypad zabrali mnie rodzice. Udaliśmy się w Tatry. Było to, gdy miałem cztery latka. Oczywiście nic z tego nie pamiętam, lecz moja mama później opowiadała mi, że  jak spacerowaliśmy tatrzańskimi dolinami, to co chwilę musieliśmy się zatrzymywać, żebym mógł podziwiać górskie krajobrazy.

>>> Jak się zachowywać wobec osób z niepełnosprawnością? [ROZMOWA]

Później – w czasie dorastania – zacząłem jeździć po świecie. Uczestniczyłem w wielu obozach i zagranicznych wycieczkach. Chodziłem na piesze pielgrzymki na Jasną Górę, a potem też szedłem dalej – do sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie – Łagiewnikach. Ale tak jak teraz (na wózku elektrycznym) nie podróżowałem nigdy wcześniej.

Czy całość trasy przejechałeś na wózku? Jak logistycznie wyglądała Wasza podróż?

– Planowaliśmy, że przejadę całą odległość z Helu do Zakopanego tylko na wózku, ale w trakcie przygotowań dowiedzieliśmy się, że nie mamy odpowiednich pozwoleń, żebym mógł poruszać się na wózku po drogach gminnych i wojewódzkich (prawą stroną). Poza tym mój opiekun i towarzysz podróży – Michał – mógł poświęcić tylko 3 tygodnie na tę wyprawę, a to stanowczo za mało, żeby jechać tylko wózkiem. Doszły jeszcze moje problemy z kręgosłupem i konieczność ładowania wózka przez 12 godzin po przejechaniu każdych 40 km. Mogliśmy tę wyprawę odłożyć albo jechać „na spontanie”. Stwierdziliśmy, że jedziemy, choć nie brakowało zwolenników przeniesienia wyjazdu na przyszły rok.

fot. Facebook.pl/Michał Gontarz

Uzgodniliśmy, że przejadę połowę trasy na wózku, a drugą połowę w samochodzie. Codziennie Michał wybierał jakieś boczne drogi. Zostawiał mnie na wózku na ich początku, a sam jechał busem kilka kilometrów dalej, zostawiał go i wracał do mnie rowerem. W tym czasie jechałem wyznaczoną drogą sam, potem jakiś czas jechaliśmy razem, a potem znowu od nowa to samo. Na początku bardzo się bałem. Jechałem niesprawdzoną drogą, różne przygody mogły mnie spotkać zanim Michał do mnie wrócił. Dobrze, że zazwyczaj  nie było problemu z zasięgiem telefonów komórkowych.

W połowie naszej wyprawy od Kalisza do Częstochowy na trzy dni dołączył do nas Łukasz, którego poznałem parę lat temu na pieszej pielgrzymce do Łagiewnik. Była to nie tylko ulga w obowiązkach Michała, ale także trochę wytchnienia od siebie nawzajem. W tym czasie Michał miał wolny czas dla siebie, a ja z Łukaszem w trasie. Nabierałem nowych sił i odwagi na dalszą trasę w samotności, gdy Łukasz od nas odjedzie. Pamiętam jedną z akcji, gdzie chciałem się napić parę łyków soku pomarańczowego. Gdy Łukasz wyciągnął z plecaka i okręcił sok, potężny huk z niego się wydostał. Okazało się, że sok zdążył się sfermentować. Łukasz się zaśmiał, że na niego zostawiłem pułapkę (śmiech).


Czy w momencie startu wierzyłeś, że dotrwasz do Zakopanego? Kiedy pojawiło się pragnienie, by zdobyć Giewont?

– Od samego początku wierzyłem, że dotrę do samego Zakopanego. Zdobycie Giewontu było moim pragnieniem od wielu lat. Chciałem tam dotrzeć za życia. A jeśli to by się nie udało, to chciałem, by po śmierci rozsypano tam moje prochy. Jedno z dwóch. Zastanawiałem się tylko, jak praktycznie mogłoby wyglądać moje wejście na Giewont. Tego, że na zakończenie wyprawy wejście na szczyt może się udać, nie brałem pod uwagę. Owszem, mówiliśmy o tym, ale to było takie sobie gadanie.

fot. Facebook.pl/Na wózku od Bałtyku po Tatry

Potem pojawiła się opcja z udziałem Szerpów Nadziei, którzy pomagają osobom z niepełnosprawnościami w realizacji marzeń – poprzez wsparcie w zdobycie Tatr. Wiedziałem jednak, że musiałbym mieć dużo szczęścia, żeby udało się ich namówić, bo swoją akcję mają we wrześniu. Zresztą, wciąż było wiele niewiadomych. Braliśmy pod uwagę pójście nad Morskie Oko. Ostatecznie w poniedziałek 18 lipca, dostaliśmy wiadomość, że Szerpowie nam pomogą i w środę 20 lipca wchodzimy już na Giewont. Szok, niedowierzanie i panika; nie mamy dresów, nie mamy odpowiednich butów…

Jak wyglądało samo wejście na szczyt? Przecież wózek tam nie wjedzie…

– Oczywiście, że wózek elektryczny nie wjedzie na giewont. O tym opowiada Sopel Krzysztof Sobczyk – animator Szerpów Nadziei. Na blogu facebookowym Na wózku od Bałtyku po Tatry, na którym relacjonowaliśmy naszą przygodę, znaleźć można filmiki, jak to się dokonało. Zapraszam do zajrzenia!

Facebook.pl/Szerpowie Nadziei

Jaki był Twój ulubiony moment Waszej podróży?

– Chwila relaksu w Termach Chochołowskich w ramach przygotowania się do najważniejszego wydarzenia – wejścia na Giewont.

A wcześniej, przed samym Giewontem, odwiedziliście wiele niesamowitych miejsc, także Jasną Górę. Czy ta wyprawa  miała też dla Ciebie charakter religijny?

– Oczywiście, że miała charakter religijny. Jechałem przecież z hasłem: „Z mocą Bożą pokonam wszystko”. I jak widać – dzięki Bożej mocy i ludziom, którymi Bóg się posłużył, udało mi się pokonać wszystkie przeszkody.

A co było najtrudniejsze podczas wyprawy?

– Najtrudniej mi było pokonać lęk w czasie samotnej jazdy wózkiem w nieznanym terenie w oczekiwaniu na Michała. Liczyło się wzajemne zaufanie, że jeden na drugim się nie zawiedzie.

fot. Facebook.pl/Na wózku od Bałtyku po Tatry

Co mogą robić osoby z niepełnosprawnościami, by móc zrealizować nieosiągalne pozornie marzenia?

– Myślę, że przede wszystkim nie powinny zamykać się w czterech ścianach domu. Wtedy można tylko siedzieć i rozmyślać nad swoim losem, a stąd łatwo do depresji. Trzeba starać się spotykać z ludźmi, poznawać nowych i nie zrywać kontaktów z tymi, którzy są już naszymi przyjaciółmi.

Jak na Twoją codzienność wpływa wiara?

– Wiara pomaga mi pokonywać różne przeszkody, które pojawiają się w moim życiu. Mam komu opowiedzieć o swoich problemach i zawsze liczyć na pomoc.

Jesteś w jakiejś wspólnocie?

– Od kilku lat jestem we wspólnocie Ciupa Wózkowicze przy Duszpasterstwie Akademickim Świętego Rocha w Poznaniu. Spontanicznie uczestniczę też czasem w spotkaniach innych wspólnot.

>>> Tam uczę się miłości – obóz Wspólnoty Ciupa Wózkowicze [REPORTAŻ]

Kto Ciebie najbardziej inspiruje?

– Moja mamusia! Jak mnie wkurzy, to mam taką energię, że góry mogę przenosić!

Energię też często przekuwasz w słowa, tworząc poezję. Czym ona dla Ciebie jest i dlaczego ją piszesz?

– W wierszach opisuję głównie moje przeżycia. Są to zdarzenia, które przytrafiają się w moim życiu i dotykają mnie do głębi. Piszę wiersze głównie o miłości, której tak bardzo chciałbym doświadczyć. Jest to bowiem jedno z moich największych, dotychczas niespełnionych, marzeń i pragnień.

>>> Wciąż za mało o poezji. O poezji chrześcijańskiej okiem zwykłego człowieka [FELIETON]

Miałem do czynienia z wieloma dziewczynami z niepełnosprawnościami, takimi jak m.in. upośledzenie intelektualne w stopniu umiarkowanym czy zespół Aspergera. Początkowe rozmowy z nimi przebiegają normalnie – rozmawia się z nimi jak z pełnosprawnymi osobami. Jednak przy bliższej znajomości wychodzi na jaw to, że ciężko jest mi zbudować z nimi relację uczuciową. One inaczej rozumieją świat uczuć.

Natomiast zdrowe psychicznie dziewczyny z niepełnosprawnościami, z którymi w moim odczuciu mógłbym stworzyć więź, często nie chcą mieć ze mną nic wspólnego. Nie są chętne do nawiązywania jakiejkolwiek relacji. Być może ze względu na moją niewyraźną mowę i problemy ze słuchem, co wiąże się z tym, że trzeba poświęcić trochę czasu, by nauczyć się mnie rozumieć lub domyślić się, o co mi chodzi w danej wypowiedzi.

Stwierdzenia te wynikają z samej obserwacji ich zachowania wobec mnie. Jest to dla mnie przykre, ale pamiętam, że każdy z nas ma wolną wolę i wybór. Najdziwniejsze dla mnie jest to, że dziewczyny pełnosprawne – wolontariuszki czy studentki – są bardziej skłonne i otwarte do nawiązywania relacji ze mną. Tylko że one mają świadomość, że nasza znajomość zostanie na etapie koleżeństwa. To się wyczuwa, nie potrzeba wielkiej filozofii, by to wiedzieć. Jak widać, wszystko zależy wyłącznie od samego człowieka i jego podejścia. Sama miłość rodzi się z czasem i dojrzałością. Nie ukrywam jednak, że miłość potrafi zaskoczyć nieoczekiwanym momencie. Trzeba mieć sporo szczęścia. Słyszałem o takich przypadkach.

Jak rozumiesz prawdziwą miłość?

– Nie jest to tak, jak na portalach randkowych, gdzie opisuje się siebie, wstawia fotkę i na tej podstawie wybiera się partnerkę z dobrym opisem i ładnym zdjęciem. Człowieka poznaje się w rożnych okolicznościach – w dobrych i złych. Dopiero po jakimś czasie można poznać, czy dobrze wybraliśmy i stwierdzić, jak rozwija się dana relacja. Miłość to nie konkurencja, jak wyścigi samochodowe, gdzie wszystko odbywa się na zasadzie kto pierwszy, ten lepszy i pierwszy na mecie. W miłości chodzi o całkowite oddanie się drugiemu człowiekowi i poświęcenie mu swojego czasu.  

Zachęcam do przeczytania i zanurzenia się w moich wierszach na stronie: www.szon.pl

Jakie jest aktualnie Twoje największe marzenie?

– Znalezienie tej prawdziwej, bezwarunkowej miłości aż po grób. Chciałbym wspólnie z nią wybrać się do Santiago de Compostela, do św. Jakuba. Jak na razie muszę z tym poczekać.

Gdzie jeszcze chciałbyś się wybrać?

– Wiele miejsc mnie ciekawi, ale najbardziej marzę o Fatimie i Lourdes. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się te marzenia zrealizować.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze