„Deszczowa piosenka, czyli dźwiękowa rewolucja z (prawdziwym!) deszczem w tle [RECENZJA]
Gotowi na wyprawę do fabryki snów z lat 20. ubiegłego wieku? To wtedy rodzi się film dźwiękowy, który – jak dziś wiemy – skutecznie wyparł film niemy. O tym opowiada „Deszczowa piosenka”. Na śpiewanie w deszczu, stepowanie i opowieść o tym, czy aby na pewno to sława jest w życiu najważniejsza zaprasza Teatr Muzyczny w Poznaniu.
Pewnie kojarzycie śpiewaną w deszczu piosenkę – „Singing in the rain”. Pochodzi z filmu „Deszczowa piosenka”, który swoją premierę miał w 1952 r. I choć tytuł możecie kojarzyć – to pewnie wielu z Was tego filmu nie widziało (choć to klasyka kina, ale obecnie wybór nowości jest tak duży, że brakuje nam czasu na sięganie po dzieła klasyczne). Ja przyznaję się bez bicia – nie widziałem tego filmu. W 1985 r. powstał oparty na tym filmie musical. Teraz swoją wersję tego utworu zaprezentował Teatr Muzyczny w Poznaniu. Końcowy efekt wielomiesięcznej pracy jest bardzo dobry.
>>> Wojna Kenów i Barbie [RECENZJA]
Dźwiękowa (r)ewolucja
„Deszczowa piosenka” to wyprawa w czasie – do lat 20 ubiegłego wieku. A zarazem jest to niezwykła opowieść o historii kina. Dotąd kino było nieme, widzowie partie dialogowe widzieli na specjalnych planszach. Nagle pojawia się jednak nowinka – kino dźwiękowe. W „Deszczowej piosence” poznajemy Dona Lockwooda i Linę Lamont – wielkie gwiazdy kina niemego. Kolejne filmy wytwórni Monumental Pictures z ich udziałem są przebojami. Jednak inne wytwórnie zaczynają stawiać na kino dźwiękowe. Zatem i Monumental powinien zmierzyć się z filmem, w którym pojawiłby się głos aktorów. Jest tylko jeden problem – głos Liny. Piękna i zdolna aktorka ma skrzeczący, piskliwy głos – który na pewno nie byłby atutem filmu dźwiękowego. Lina jest do tego osobą bardzo dumną i pyszną i zwyczajnie nie dochodzi do niej to, że może mieć jakiekolwiek minusy. Brak autorefleksji – to zdecydowanie cechuje tę postać. To właśnie wokół kwestii kina niemego i tego z dźwiękiem toczy się zasadnicza akcja musicalu wystawianego od 16 września 2023 r. Czy pojawienie się dźwięku to dla kina ewolucja? A może bardziej rewolucja?
Poza Liną i Donem głównymi bohaterami są też Cosmo Brown, przyjaciel Dona, oraz Kathy Selden. Ta ostatnia bohaterka to aktorka. W pewnych okolicznościach poznaje Dona. Jako aktorka teatralna (która akurat chwilowo nigdzie nie występuje…) traktuje z wyższością gwiazdora kina niemego. Jednak ich pierwsze, niefortunne spotkanie to tylko początek naprawdę ciekawej przygody, którą razem przeżyją. Więcej z fabuły nie zdradzam, warto się zaskoczyć (i pośmiać, bo humoru tutaj sporo). Niemniej, poznański musical to świetna satyra na świat kina z lat 20. XX w. Choć, gdyby się tak zastanowić, to pewnie wiele postaw tamtejszych gwiazd charakteryzuje i dzisiejsze „wielkie gwiazdy”. A już celebrytów, znanych głównie z tego, że są znani i bogaci, to na pewno.
W prognozie pogody opady
„Deszczowa piosenka” to przede wszystkim dowód na to, jak współczesna technika może sprzyjać rozwojowi teatru. Pierwsze skojarzenie z tytułem tego musicalu? Dla mnie – deszcz i piosenka śpiewana w jego strugach. Kojarzymy to przecież nie od dziś, choćby z… popularnych wiele lat temu reklam groszku w puszce. Dlatego i poznański spektakl nie mógł obyć się bez śpiewania w deszczu. W prawdziwym deszczu. Tak, Don śpiewa „Singing in the rain” rzeczywiście w strugach wody. I to nie jest wcale lekki kapuśniaczek. Wodę zbiera basen, który został zbudowany pod sceną. Prawdziwy deszcz na scenie teatralnej robi na widzach wrażenie – technicznie to musiało być ogromne wyzwanie. Żartobliwie stwierdziłem nawet, że przerwa, która następuje zaraz po opadzie przynajmniej dla aktora grającego Dona nie jest czasem odpoczynku – musi się wtedy wysuszyć. Nie tylko deszcz robi wrażenie wizualne – zachwycająca jest cała scenografia spektaklu. Dużo w niej blichtru i blasku – tak kojarzących się ze złotymi latami kina. Urzekają też stroje z epoki. Po raz kolejny Teatr Muzyczny w Poznaniu wplótł w spektakl też elementy multimedialne. Kilka razy więc sala teatralna zmienia się w salę kinową. Na wielkim ekranie oglądamy filmy z udziałem Dona i Liny. Muszę przyznać, że te materiały stanowią świetny dodatek humorystyczny do spektaklu. Artyści przygotowali je wcześniej w pałacu w Rogalinie. Jako dociekliwy widz zastanawiam się tylko nad jednym – czy nagrano filmiki we wszystkich układach obsadowych. Jeśli tak – tym większe ukłony dla całej ekipy produkcyjnej! W moim spektaklu w filmikach byli aktorzy, których widziałem na scenie – co sprawdziło się bardzo dobrze.
>>> Czeska wieża Babel, czyli wspólnota mieszkaniowa „od kuchni” [RECENZJA]
Gotowi na stepowanie?
Kojarzyłem wcześniej utwór „Singing in the rain”, co akurat nie powinno dziwić. Zaskoczyło mnie w trakcie oglądania spektaklu, że z „Deszczowej piosenki” pochodzi też znany mi wcześniej utwór „Good morning” (fantastyczne wykonanie, ile było w tym radości i życia!). Pozostałych piosenek nie znałem. Może nie wszystkie od razu wpadły mi w ucho, ale na pewno warto się w nie wsłuchać – może i na spokojnie, już po spektaklu. Urzekające były zwłaszcza balladowe, spokojne utwory, które na scenie wykonywali Don czy Kathy. Te utwory stanowiły świetny przerywnik między tymi bardziej dynamicznymi piosenkami i częściami spektaklu. Świetnym dopełnieniem muzyki był oczywiście taniec – w przypadku tego przedstawienia to przede wszystkim stepowanie (choć w drugim akcie była jedna scena wyłącznie taneczna, która była dla mnie za długa i trochę męcząca – bo nie wprowadzała tez nic istotnego do akcji). W kontekście tańca na pierwszy plan wybija się postać Cosmo – grający go aktor (w moim przedstawieniu był to Bartosz Sołtysiak) tanecznie niesie cały spektakl. Podczas scen tanecznych z jego udziałem można spodziewać się naprawdę wszystkiego (w ruch pójdą nawet meble). Tancerze i aktorzy świetnie opanowali trudną sztukę stepowania – widać, że robią to dobrze i że się przy tym świetnie bawią. Tę lekkość i zwinność zdecydowanie czuje się, siedząc na widowni. Wokalnie i aktorsko oczywiście nie sposób nie docenić Kathy Selden, w którą w moim spektaklu wcieliła się Oksana Hamerska. Już od „Ireny”, musicalu o Irenie Sendler, jestem pod wielkim wrażeniem tej artystki. Postać skromnej i obdarzonej ogromnym talentem Kathy Selden pasuje do niej idealnie. Gdy tylko pojawia się na scenie – kradnie show pozostałym artystom (którzy też przecież grają bardzo dobrze). Ale i partnerujący jej Maciej Podgórzak, grający Dona Lockwooda, świetnie prezentuje się na scenie. No i to on zachwyca, gdy wykonuje piosenkę w strugach deszczu. I jest jeszcze jedna postać – Lina, w moim spektaklu wcieliła się w nią Anna Lasota. To postać, której wykreowanie wymaga chyba najwięcej pracy i wysiłku ze strony aktorki. Przerysowana Lina Lemont i jej skrzeczący głos – Anna Lasota fenomenalnie poradziła sobie z tym zadaniem. Nawet jedną z piosenek spektaklu śpiewa tym wywołującym ból uszu głosem. Aktorka musiała używać nieswojego głosu – to wymagające.
„Deszczowa piosenka” to musical dobry na te czasy. Pozwala na chwilę zapomnieć nam o niełatwej rzeczywistości i przenieść się do fabryki snów pokazanej w krzywym zwierciadle. Pozwala nam zobaczyć, że to nie sława liczy się w życiu najbardziej. Pozwala odkryć, jak fajne może być śpiewanie w deszczu. A wreszcie – pozwala z radością podejść do nowego dnia i powiedzieć mu z zachwytem „dzień dobry”.
Galeria (11 zdjęć) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |