Krzysztof Antkowiak: Bóg odebrał mi hazard [ROZMOWA]
„Zakazany owoc dumnie krąży mi nad głową…”. Trzydzieści lat temu te słowa wraz z Krzysztofem Antkowiakiem śpiewała cała Polska. A dziś w wywiadzie z Karoliną Binek piosenkarz opowiada o swoim nawróceniu oraz o tym, w jaki sposób Bóg działa w jego życiu.
Pamięta pan moment, gdy po raz pierwszy rozpoznał pana ktoś na ulicy?
Kiedy wystąpiłem w Opolu w 1988 roku, to potem od razu pojechałem na wakacje. I szokiem było dla mnie to, że ludzie zaczęli mnie tam rozpoznawać. Trudno to co prawda nazwać ulicą, bo byłem wtedy na polu namiotowym. Ale też jeżdżąc do szkoły autobusem zauważyłem, że ludzie patrzą na mnie tak, jakby mnie rozpoznawali.
A jak na pana popularność zareagowali rówieśnicy?
Bardzo różnie. Niektórzy fajnie, a niektórzy mi zazdrościli. Tak jak nauczyciele w szkole. To mi pokazało, że zawiodłem się na tych ludziach, na których bym stawiał, bo byli zazdrośni. A ci, o których nigdy bym nie pomyślał, że mogą być w porządku, to oni właśnie byli w porządku. To było takie zrewidowanie, kto kim dla mnie jest.
>>> Emerytowani nauczyciele zrezygnowali z wypoczynku. Jadą na misję do Kamerunu
W jednym z wywiadów wspomniał pan, że „Zakazany owoc” był dla pana błogosławieństwem i przekleństwem jednocześnie. Wtedy był ten pierwszy raz, kiedy poczuł pan to przekleństwo?
Tak. Po prostu zazdrość to było coś, co bardzo mnie bolało. Gdy człowiek ma 15 lat, to jest bardzo naiwny. Tym bardziej w tamtych czasach, kiedy jeszcze nie było tylu impulsów medialnych i Internetu. Wszystko wtedy było prostsze. Spędzaliśmy dużo czasu ze sobą na podwórzu. Mieliśmy takie zasady, że, jak to się mówi, słowo było silniejsze od miecza. Gdy się umawiało z kolegami na piłkę, to było święte. Musiało coś poważnego się stać, żeby nie przyjść, na przykład jakiś wypadek. Tak samo w szkole. Dla mnie więc, takiego chłopaka, który był bardzo prostolinijny w postrzeganiu świata i myśleniu, że wszystko jest takie dobre, trudno było zrozumieć, gdy nagle okazywało się, że nie wszystko jest takie dobre, jak mi się wydawało.
A który moment w pana życiu był tym najtrudniejszym?
To trudne pytanie. Tych trudnych momentów było trochę i myślę, że najważniejsze to przede wszystkim podnosić się po nich. Ale ten mój najtrudniejszy moment miał miejsce chyba 5 lat temu. Wtedy jeszcze zmagałem się z uzależnieniem od hazardu. To był moment graniczny.
I przeszedł pan nawrócenie, tak?
Można tak powiedzieć. Tak to się nazywa. Po prostu po modlitwie dostałem wtedy taką łaskę, że Pan Bóg mi odebrał hazard. W mojej modlitwie było dużo żalu i pretensji do Boga. To nie była zwykła modlitwa. Bardzo się zmagałem i modliłem się, że jeżeli jesteś, Boże, to mi to zabierz, bo chcę umrzeć. Po tej modlitwie się popłakałem. Byłem w stanie tak tragicznym, że planowałem już odejść z tego świata, to była desperacja.
Bóg szybko się odezwał? Szybko dostał pan odpowiedź?
Tak, Bóg odezwał się już na drugi dzień. Od tamtego czasu już nie gram.
To nawrócenie było stopniowe?
Łaska nastąpiła bardzo szybko, właściwie od razu. Ale ja wkroczyłem wtedy na ścieżkę modlitwy, dbania o tę relację z Bogiem. Gdy nie jest się zniewolonym, zaczyna się na nowo żyć. I to jest piękne. Teraz każdego dnia zawierzam Bogu swoje życie, co nie jest takie łatwe. Myślę jednak, że On cały czas działa przez ludzi, których się spotyka i daje nam tylko to, co jest dla nas dobre.
Właśnie niedawno usłyszałam takie ciekawe słowa, że Bóg nigdy nie mówi „nie”. Ma dla nas zawsze trzy odpowiedzi: „tak”, „tak, ale nie teraz”, „nie, bo mam dla ciebie lepszy plan”. Czyli to jest coś takiego, w co pan wierzy, tak?
Tak, dla mnie właśnie tak jest. Ja na przykład zauważyłem, że Duch Święty działa w moim życiu przez ludzi, że nagle ktoś do mnie dzwoni, ktoś sobie przypomina po latach, że ja gdzieś grałem. Dla mnie to działanie jest przedziwne, bo ja na przykład o kimś myślę i ta osoba do mnie dzwoni po 10 latach niesłyszenia się.
W taki sposób też pan trafił do serialu „Barwy szczęścia”?
Było tak, że do mojego agenta ktoś się odezwał i chciał, żebym zagrał w trzech odcinkach. Zagrałem w nich i okazało się, że się spodobałem producentom i reżyserom i gram tam dłużej.
Czy to trudna dla pana rola? Gra tam pan człowieka, który kiedyś był bezdomnym i narkomanem.
Myślę, że aby zagrać taką rolę, trzeba mieć w sobie przede wszystkim trochę doświadczenia, empatii i wrażliwości. Ja daję z siebie wszystko na tyle, na ile rozumiem świat po latach moich doświadczeń. Traf chciał, że nigdy ludzie bezdomni nie byli mi obojętni. Często zaczepiali mnie w różnych miejscach. Najbardziej uderzyło mnie to wtedy, gdy byłem w Stanach Zjednoczonych. Tam się roiło od ludzi bezdomnych. Kilka razy chciałem im pomóc i smutne jest to, że ci ludzie często wybierają właśnie taką drogę. Nie chcą pójść do noclegowni czy też aby kupić im coś do jedzenia, bo wolą wtedy pić. To takie zamknięte koło.
Wracając jeszcze do pana wiary – jak ona teraz wygląda?
Teraz wygląda tak, że codziennie jest inaczej. Czasem jest trudno, czasem jest łatwo, czasem jest pięknie. To jest taka droga. Cały czas, już od kilku lat, pracuję nad takim totalnym zawierzeniem. Bo czasami są dni, że wydaje mi się, że wszystko oddałem, a są też dni, że zaczynam się martwić i zdaję sobie sprawę z tego, że jednak nie wszystko oddałem, że czeka mnie jeszcze praca nad tym.
Ma pan jakąś swoją ulubioną modlitwę?
Koronka do miłosierdzia Bożego. Uwielbiam ją. „Ojcze nasz” też jest taką modlitwą. Jeżeli mówi się ją świadomie, jeżeli zastanawiamy się nad tym, co jest w tej modlitwie, to daje bardzo dużą siłę. Ona też mówi o zawierzeniu, tylko chodzi o to, by zastanowić się nad każdym słowem, które jest w tej modlitwie. Bo jest naprawdę piękna.
A jest ktoś taki w pana duchowości, kto jest dla pana wzorem, kimś, z kogo chciałby pan brać przykład?
Tak, to ojciec Witko, którego miałem okazję poznać. Tak samo ksiądz Piotr Pawlukiewicz, z którym często się widuję i rozmawiam. Nawet ostatnio wpadł na pomysł, żebyśmy coś razem zrobili, bo on uwielbia muzykę i pisał kiedyś dużo tekstów. Nigdy nikt nie napisał do tego muzyki. Zrobiliśmy już w sumie parę rzeczy i zobaczymy, co będzie dalej, może jakiś projekt z tego powstanie.
>>> Odtąd ludzi będziesz łowił, a nie pliki
Z czego w życiu jest pan najbardziej dumny?
Dumny? Chyba z niczego. Myślę, że to jeszcze przede mną.
A czym dla pana jest szczęście?
Szczęście jest dla mnie spokojem.
Jest pan teraz szczęśliwy?
Szczęście to nie jest chyba stan trwały. Jeśli jest, to raczej nie na ziemi. Czasem jestem szczęśliwy, czasem nie. To różnie bywa…
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |