fot. freepik/marymarkevich

Najlepsze książki i… „Receptura” na jesień [RECENZJE]

Myśląc o jesieni, chyba nie tylko ja mam przed oczami osobę przykrytą kocem, najlepiej takim w kratę, z kubkiem herbaty w dłoni i książką przed oczami. Jednak, żeby nie był to jedynie obrazek z naszych marzeń, potrzebna jest nie tylko ulubiona herbata, lecz przede wszystkim książka. I to najlepiej dobra książka. A o taką tej jesieni nietrudno. 

Marek Szymaniak „Zapaść. Reportaże z mniejszych miast” 

„Według Polskiej Akademii Nauk niemal połowie z dwustu pięćdziesięciu pięciu średnich miast w Polsce grozi społeczno-ekonomiczna zapaść. Wyludnienie, upadający przemysł, bezrobocie, problemy mieszkaniowe, utrudniony dostęp do ochrony zdrowia, smog, układy polityczne, coraz starsi mieszkańcy” – to fragment opisu, który można znaleźć na okładce książki. Ale oprócz niego uwagę odbiorcy może przykuć również zdjęcie przedstawiające typowe, małe, polskie miasteczko. Są bloki (aż mi się tutaj przypomniało określenie zastosowane chyba przez Filipa Springera – pasteloza) i jest niewielki ryneczek z fontanną. Z pewnością na zdjęcie nie załapał się jeszcze dom kultury oraz kościół. I właściwie to tyle. Może tylko czasami zdarzy się jeszcze mały park. Chyba każdy z nas był kiedyś w takim miasteczku. Ale z pewnością nie każdy chciałby w nim mieszkać. Sama pochodzę z niedużej miejscowości i przyznam szczerze, że dziś dobrze czuję się tam przez weekend, ale już nie wyobrażam sobie zostać tam na dłużej, tym bardziej, gdy chce się pracować w zawodzie.  

>>> Jak wielu Polaków lubi czytać książki?

Bo właśnie o miejsce pracy w takim miejscu często bardzo trudno. To również jedna z wielu kwestii poruszonych przez Marka Szymaniaka w omawianym reportażu. Autor podczas swojej podróży po Polsce odwiedza bowiem polskie miasteczka, którym grozi zapaść, a bohaterami jego tekstu są chociażby pracownicy dawnych dużych fabryk, które dziś zostały zmniejszone lub całkowicie zlikwidowane. Rozmowy z nimi są ciekawe, szczególnie, że dziennikarz nie boi się zadawania trudnych pytań i nie ocenia odpowiedzi. Po prostu przeprowadza czytelnika przez całe spotkanie przy jednoczesnym bardzo dobrym zobrazowaniu sytuacji, z której często wyłania się tęsknota za przeszłością, samotność, bezradność i poczucie beznadziei. Wyłania się z tych dialogów jakieś szczególne przywiązanie do miejsc, w których się toczą i odpowiedź na pytanie o to, dlaczego ktoś, mimo wielu przeciwności, wciąż mieszka w upadającym miasteczku. Niestety takich miasteczek w Polsce jest wiele. A z pewnością będzie jeszcze więcej, o czym świadczą niejednokrotnie przywoływane przez Szymaniaka statystyki. 

Długo zastanawiałam się nad tym, dla kogo właściwie jest ta książka. Ale po jej przeczytaniu nie mam już żadnych wątpliwości, że jest po prostu dla każdego Polaka. I nie ma w niej nic odkrywczego, a właściwe jest to, z czego każdy zdaje sobie sprawę. Ale mimo to myślę, że i tak warto po nią sięgnąć i zastanowić się, co za parę lat będzie tam, gdzie dziś nie tylko miejsc pracy, ale i mieszkańców jest coraz mniej. 

Marta Wroniszewska „Tu jest teraz twój dom. Adopcja w Polsce” 

Kwestię adopcji staram się zgłębiać już od pewnego czasu. Kiedyś pisałam na ten temat artykuł, więc zrobiłam wówczas dość duży research, jak to wszystko wygląda w Polsce. Później przeprowadzałam też wywiad z jedną z opiekunek. Dlatego tym bardziej zastanawiałam się, czy książka Marty Wroniszewskiej czymś mnie jeszcze zaskoczy. Jednak byłam tego pewna już po przeczytaniu pierwszych kilku stron publikacji, bo składa się ona przede wszystkim z rozmów z dziś dorosłymi osobami, które kiedyś zostały zaadaptowane lub też całe swoje dzieciństwo spędziły w domu dziecka. Nierzadko więc muszą się zmierzyć z rzeczywistością, do której są nie do końca przygotowani. Niektórzy z nich poszukują biologicznych rodziców, a niektórzy zakładają już swoje rodziny, w których tak naprawdę dopiero uczą się tego, jak takie życie rodzinne powinno wyglądać.  

>>> Stygmatyzacja to nieodzowny element życia dzieci z domów dziecka [ROZMOWA]

Fot. unsplash

Co ciekawe, autorka przeprowadziła też wywiady z osobami, można powiedzieć, z drugiej strony systemu, czyli z pracownikami instytucji, działaczami społecznymi, a nawet z tymi, którzy nie mają już żadnych praw do swoich dzieci. Każda przedstawiona historia jest więc historią pełną emocji i historią trudną. „Tu jest teraz twój dom” to lektura, po której przeczytaniu wiele opowieści wciąż pracuje w czytelniku. Pojawiają się też pytania, wśród nich to jedno, najważniejsze: co ja zrobiłabym, gdybym znalazła się w takiej sytuacji?  

>>> Adopcja to nie jest powód do wstydu [ROZMOWA]

Na duży plus moim zdaniem zasługują też bardzo istotne fakty, które autorka wplotła w przedstawioną rzeczywistość. To m.in. statystyki dotyczące liczby domów dziecka w Polsce czy też opis całej procedury adopcyjnej, która zdecydowanie nie należy do najłatwiejszych, a wręcz bardzo daleko jej do ideału. Mimo to wciąż przechodzi przez nią tak wielu dorosłych, którzy chcą dać komuś dom oraz tak wiele dzieci, które na ten dom, często niestety bezskutecznie, czekają.  

„Tu jest teraz twój dom” to bardzo dobry reportaż. Obala wiele mitów, pokazuje emocje i, co najważniejsze, prawdę. Dlatego uważam, że powinni go przeczytać wszyscy. 

Katarzyna Zdanowicz „Zawsze mówi, że wróci” 

To jedna z tych książek, którą chciałam przeczytać od razu po tym, gdy zobaczyłam tytuł i okładkę. I może nawet nie sama okładka przemówiła do mnie najmocniej, ale motyw przewodni, czyli góry. I to jeszcze góry ze wspinaczem! Okazało się jednak, że to nie kolejna publikacja o himalaiście, ale o jego partnerce. A właściwie to o partnerkach kilku wspinaczy. 

To kobiety, które zgodziły się opowiedzieć Katarzynie Zdanowicz o tym, jak to jest żyć w cieniu wielkiej góry. I chociaż od dawna zdawałam sobie sprawę z tego, że z pewnością nie jest to łatwe, to podczas lektury wielokrotnie się zdziwiłam. Życie z himalaistą nie jest bowiem zwyczajnym życiem z człowiekiem, który ma pasję. To życie z osobą, która tej pasji podporządkowuje właściwie całe życie. I często nie wiadomo, czy dać jej przede wszystkim wsparcie, czy wymagać, czy po prostu pogodzić się z tym, jak jest. A raczej jak nie ma. Bo partner-himalaista to ktoś, kogo nie widzi się przez kilka miesięcy w roku, ktoś, kto czasami bywa w domu tylko gościem, a tuż po powrocie z jednej wyprawy już planuje kolejną. I chociaż jest, to właściwie jakby go nie było.  

Dlatego też szczególnie dotknęła mnie pierwsza z zawartych w książce rozmów. Nie chcę tutaj zdradzać, kto był jej bohaterką i czyją była ona żoną. Ale choć byli razem, to tak naprawdę żyli osobno. Oczywiście nie można tego powiedzieć o wszystkich himalaistach. Bo wielu z nich jest również bardzo dobrymi partnerami, a nierzadko, co bardzo mnie zaciekawiło, swoją pasję dzielą z wybrankami, znajdując przy tym czas i na wyjazdy, i na prowadzenie firmy, i na opiekę nad dziećmi.  

fot. EPA/Dawa Steven Sherpa/ Asian Trekking

I o ile o takich relacjach czyta się miło, o tyle o wiele trudniej przejść przez wspomnienia kobiet, których mężowie, narzeczeni, a czasem chłopacy zostali na zawsze w górach. Takich rozmów w książce Katarzyny Zdanowicz nie brakuje. Jednak każda z nich jest inna, każda z bohaterek przeżywa stratę na swój sposób, każda z nich wraz ze stratą ukochanego znalazła się w innej sytuacji. Dlatego też niejeden raz zdarzyło się, że podczas czytania uroniłam łzę. I nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak to jest nie tylko żyć, ale i pozostać w cieniu wielkiej góry. 

„Receptura” 

Poza książkami chciałabym na jesienne wieczory polecić tez jeden serial. Do tego serialu zamiast kubka gorącej herbaty warto zaopatrzyć się w kubek… gorącej czekolady! Bo akcja „Receptury” rozgrywa się w… fabryce Wedla.  

Do tego zaledwie sześcioodcinkowego serialu na początku nie byłam przekonana. Chyba ze względu na wszechogarniającą mnie reklamę tej produkcji. Była w telewizji, w internecie, a nawet na przystankach. Zamiast zachęcać, to wręcz trochę mnie zniechęcała. Aż przyszedł taki dzień, kiedy przeziębienie mnie zupełnie rozłożyło. Tego dnia było jednak za wcześnie, by pójść spać, a ja nie miałam sił, by robić coś bardzo ambitnego. Szybko nadgoniłam też kolejne odcinki „BrzydUli”, więc, bez większego entuzjazmu, padło na „Recepturę”. I w zasadzie nawet nie wiem, kiedy to się stało, ale obejrzałam od razu cztery dostępne wówczas odcinki i wręcz ubolewałam, że do następnego muszę czekać przez prawie tydzień. „Receptura” wciąga bowiem niesamowicie.  

Bohaterkami serialu są dwie kobiety – Zośka i Maria. Z tym, że Zośka żyje we współczesnych czasach – zachodzi w ciążę z chłopakiem, z którym chce się rozstać, zaczyna studia z architektury i poznaje chyba najprzystojniejszego chłopaka na roku, z którym ma wspólnie zrobić projekt. Powoli, ale za to dość niebanalnie rodzi się między nimi uczucie. Gdzieś w tle jest są też rodzice Zosi – nadopiekuńcza matka i przeżywający drugą młodość ojciec. Maria z kolei żyje w latach trzydziestych. Jest matką samotnie wychowującą córkę (babcię Zośki) i właśnie dostała pracę jako asystentka Jana Wedla. Jej losy przeplatają się z losami prawnuczki. A łączą je nie tylko rodzinne więzi, lecz także pewna tytułowa receptura… 

Wrażenie w tym serialu na widzu robią też kostiumy i bardzo dobrze wyglądająca w nich Agnieszka Więdłocha. Są też stare samochody, a w tle słyszymy muzykę z dawnych czasów.  Są nawet „smaczki” takie jak wymyślanie nazwy dla ptasiego mleczka! Polecam więc ten serial – zarówno głodnym tego typu klimatów, jak i takim, którzy są do niego sceptycznie nastawieni. Ja też byłam. A dziś żałuję, że „Receptura” ma tylko sześć odcinków! 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze