fot. archiwum prywatne

Adopcja to nie jest powód do wstydu [ROZMOWA]

Adopcyjne_misiulaki to profil na Instagramie, który śledzi kilka tysięcy osób. To właśnie tam Paulina pisze o swojej rodzinie – mężu i trzech adoptowanych córeczkach. A w rozmowie z Karoliną Binek opowiada o tym, jak to jest czekać na ten wymarzony telefon z ośrodka adopcyjnego, w jaki sposób przebiegają procedury adopcyjne w Polsce i jak zbudować więź z dzieckiem, które po usłyszeniu sygnału policji czuje ogromny lęk i strach, a każdy dotyk powoduje płacz.

Karolina Binek (misyjne.pl) Pamięta Pani moment, kiedy po raz pierwszy pojawiła się myśl o adopcji?

Paulina: – Marzenie dotyczące adopcji dziecka było z nami od zawsze. Chcieliśmy mieć bardzo dużą rodzinę: dzieci biologiczne oraz adoptowane. Mamy w sobie bardzo dużo miłości i naszym marzeniem było dać dom maluszkowi, który nie ma mamy i taty oraz sprawić, aby mimo wszystko był szczęśliwy. Chcieliśmy stać się „całym światem” dla cudownego maluszka. I… udało się! Mamy swoje trzy Cuda, które są dla nas wszystkim.

Dziś mają Państwo trójkę adoptowanych córek. Trudno jest zostać w Polsce rodzicem adopcyjnym?

– Hmm… to jest bardzo trudne pytanie. Długa droga czeka osoby, które postanowiły zostać rodzicem adopcyjnym, ale na końcu tej drogi czeka ten upragniony maluszek, największy Cud. Kiedyś od jednej osoby usłyszeliśmy, że „jeśli będziecie pewni tego, że chcecie zostać rodzicami adopcyjnymi, to nie będzie dla was sytuacji nie do przejścia. Uda się”. I tak się również stało. Najtrudniejszy jest pierwszy krok, czyli pierwsze spotkanie w ośrodku. Taka jedna wielka niewiadoma. Warto również zadzwonić do kilku ośrodków, zapytać o to, jakie warunki należy spełnić, aby stać się rodzicem adopcyjnym. Niektóre ośrodki wymagają określonego stażu małżeńskiego, zaświadczeń od kilku lekarzy, a niektóre podstawowych dokumentów, takich jak: zaświadczenie od lekarza rodzinnego o braku przeciwwskazać do opieki nad dzieckiem, zaświadczenie o niekaralności, zaświadczenie o wysokości dochodów, opinie z miejsca pracy, życiorys kandydatów na rodziców. Po złożeniu wszystkich potrzebnych dokumentów czekamy na informację o rozpoczęciu procedury. W tym czasie również dom przyszłych rodziców odwiedza pani z ośrodka, która sprawdza, jakie warunki panują w domu. Po pojawieniu się „zielonego światła” odbywają się rozmowy z psychologiem, pedagogiem oraz przeprowadzane są testy psychologiczne. Następnie rodziny zapraszane są na szkolenie dla rodziców adopcyjnych. Jest to zazwyczaj kilka spotkań, również z psychologiem, pedagogiem, prawnikiem czy pielęgniarką. Na szkoleniach poruszane są zazwyczaj kwestie dotyczące budowania więzi z dzieckiem, przywiązania, poznajemy psychikę dzieci adoptowanych, to z jakiego środowiska pochodzą itd. Szkolenie ma charakter teoretyczny oraz praktyczny. Po zakończonym szkoleniu wypełniamy ostateczne dokumenty dotyczące tego, na jakie dziecko czekamy ( wiek, płeć, choroby). Otrzymujemy dokument, który mówi nam o uzyskanych kwalifikacjach i zostajemy wpisani na listę rodzin, które oczekują na maluszka.

>>> Proces adopcyjny w Polsce. Dwa lata czekania i brak ujednoliconych procedur

fot. archiwum prywatne

Czy Państwo mogli odwiedzać dziewczynki, kiedy przebywały w rodzinie zastępczej?

–  Po ukończeniu szkolenia ośrodek wpisuje kandydatów na listę oczekujących za maluszkiem. Wtedy zaczyna się najtrudniejszy, ale i najpiękniejszy czas – czas oczekiwania na „ten telefon”. I tutaj zaczyna się wielka niewiadoma. Możemy czekać miesiąc, pół roku, rok, dwa, trzy, cztery… Niezależnie od tego, jak długo będziemy czekać, to telefon zadzwoni w nieoczekiwanym momencie. Po ujrzeniu na telefonie połączenia z napisem „Ośrodek Adopcyjny”, serce zaczyna bić mocniej. Pamiętam te chwile jakby były wczoraj. Niesamowite przeżycie. Chyba podobne do tego, gdy robimy test ciążowy i widzimy pozytywny wynik. W tym momencie rodzi się dla nas dziecko. Dziecko, które było dla rodziny wymarzone i wyczekane. Po otrzymaniu dokumentacji dziecka należy podjąć decyzję, czy chcemy poznać je osobiście. My podjęliśmy decyzję praktycznie od razu, wiedzieliśmy, że to są nasze córeczki. Staraliśmy się odwiedzać je jak najczęściej. Dzieliło nas od siebie około 140 km. Rodzina zastępcza, na którą trafiły nasze córeczki, była cudowna. Dziewczynki miały poczucie bezpieczeństwa, czuły się tam dobrze. Jednak brakowało im rodzicielskiej miłości, kogoś, do kogo mogły powiedzieć „mamo” i „tato”. Zabieraliśmy dziewczynki na spacery, na plac zabaw, do zoo, na lody, nad jezioro. Mogliśmy je ubierać, szykować im posiłki, bawić się, chodzić na spacery, czesać włoski, kąpać przed snem. To był piękny, ale również i trudny czas. Najgorszy był czas rozstania. Dziewczynki bardzo tęskniły za nami, zostawialiśmy je, a one płakały i nie mogły się uspokoić. Serce nam wtedy pękało.

Jak więc wyglądało samo budowanie więzi z adoptowanymi dziećmi? Czy był to dla Państwa trudny proces?

– Budowanie więzi to bardzo trudny okres, który wymaga sporo czasu. Dzieci adoptowane mają swoją historię, która jest trudna. Z całym bagażem doświadczeń wkraczają do rodziny, która początkowo jest dla nich obca. Muszą nauczyć się nowego otoczenia. Celem rodziców jest to, aby dzieci czuły się bezpiecznie i czuły bezgraniczną miłość – niezależnie od tego, co zrobią. Dzieci adoptowane w swoich rodzinach biologicznych często doświadczały przemocy fizycznej oraz psychicznej. Teraz naszym zadaniem jest to, aby odbudować zaufanie do osób dorosłych oraz sprawić, by nie musiały martwić się o podstawowe rzeczy, takie jak jedzenie czy ubrania. Nasze dziewczynki nie miały posiłków na czas, często były głodne. Przez co, i w rodzinie zastępczej, i u nas, próbowały najeść się na zapas, co skutkowało bólem brzucha. Teraz po ponad 2 latach możemy powiedzieć, że jest lepiej. Żeby było idealnie, trzeba jeszcze więcej czasu.

>>> Stygmatyzacja to nieodzowny element życia dzieci z domów dziecka [ROZMOWA]

Znają Państwo historię swoich córeczek?

– Tak, ośrodek adopcyjny przedstawia historię proponowanych dzieci. Dostaliśmy grubą teczkę z dokumentacją: historią dziewczynek, badaniami, diagnozami, orzeczeniami. Na podstawie poznanych dokumentów należy podjąć decyzję, czy chcemy przejść dalej i poznać dzieci osobiście. Historia naszych córeczek nie należy do łatwych. Gdy Maja miała niecałe 2 latka, musiała opiekować się swoją młodszą siostrą. Pilnowała, by siostrzyczka nie była głodna, by miała suchego pampersa, by nie było jej zimno. Musiała bardzo szybko dorosnąć i przejąć rolę mamy. Na samą myśl o tych wydarzeniach mam dreszcze. Dziewczynki często nie miały co jeść, były głodne. Bardzo długo walczyliśmy z tym, by nam zaufały i nie bały się, że zabraknie w domu jedzenia. Dziewczynki zostały odebrane rodzicom w czasie jednej z imprez alkoholowych. Przyjechała policja, zostały siłą wyrwane mamie. Od tej pory bardzo bały się sygnału policji, pogotowia czy straży pożarnej. Wiele razy tłumaczyliśmy, do czego służą sygnały danych pojazdów, ale mimo to na początku pojawiał się strach i lęk. Teraz jest lepiej. Bardzo trudne dla dziewczynek było również to, aby uwierzyć, że u nas są bezpieczne i nikt ich nam nie odbierze. Maja na samym początku próbowała pakować swoje zabawki do różnych torebek, plecaczków, aby być gotową na to, że w każdej chwili ktoś może je odebrać. Bardzo ważną kwestią było również budowanie więzi oraz przywiązania, nad czym cały czas pracujemy.

fot. archiwum prywatne

Na Instagramie dużo opowiada Pani również o najmłodszej córeczce, która jest niepełnosprawna. Od razu deklarowali Państwo chęć adopcji niepełnosprawnego dziecka?

–  Tak! Dla nas niepełnosprawność nie jest problemem. To, że ktoś jest chory, nie zmienia faktu, że potrzebuje miłości! Skreślić kogoś tylko dlatego, że jest niepełnosprawny? Oj nie! Każdy z nas pragnie mieć przy sobie kogoś, kto go kocha, kto będzie przy nas mimo wszystko. Niepełnosprawność nie jest łatwa, ale otaczając kogoś miłością, sprawiamy, że dana osoba ma siłę do walki, wierzy w to, że będzie dobrze. Marysia ma rozszczep kręgosłupa. Prawdopodobnie nigdy nie stanie na swoich nóżkach. Ale… wierzymy, że nasze modlitwy zostaną wysłuchane i stanie się cud. Każdego dnia walczymy i widzimy efekty. Marysia jest bardzo dzielną wojowniczką, która mimo niepełnosprawności jest niesamowitą dziewczynką. Rozwija się pięknie, jest radosna i kochana. Gdy zobaczyliśmy, że na portalu „Adopcja” pojawiło się ogłoszenie, że szukają rodziców dla małej, chorej dziewczynki, to nasze serca zabiły mocniej. Marzyliśmy o adopcji niemowlaka. Zadzwoniliśmy. Zakochaliśmy się w Marysi od razu. Konsultowaliśmy z lekarzami stan jej zdrowia oraz rokowania. Lekarze mieli różne opinie. Ale to nas wcale nie przeraziło. Skoro 10 lekarzy powiedziało, że będzie kiepsko, że Marysia raczej będzie rozwijać się nieprawidłowo, to i tak mieliśmy w sercu to, że jeden lekarz daje szanse. Przecież dla Pana Boga nie ma nic niemożliwego!  Wierzymy w to, że Marysia kiedyś stanie na swoich nóżkach.

Jak wygląda życie z niepełnosprawnym dzieckiem?

–  Byłam nastawiona na to, że Marysia będzie potrzebowała opieki takiej całkowitej, 24 godziny na dobę. Ale widzimy, że oprócz nóżek jest naprawdę dobrze. Oczywiście niepełnosprawność Marysi wiąże się z ogromnym obowiązkiem. Regularnie ćwiczymy, masujemy i jeździmy na rehabilitację. W domu mamy również rzeczy potrzebne do rehabilitacji. Bardzo ważna jest systematyczność, która daje niesamowite efekty. Marysia zaskakuje nas każdego dnia. Piękne jest to, jak ona walczy i jak bardzo chce być sprawna. Jesteśmy pod stałą opieką specjalistów – neurologa, urologa, neurochirurga, ortopedy, rehabilitanta. Marysia oprócz rozszczepu kręgosłupa miała również wodogłowie oraz stopy końsko-szpotawe. Przeszliśmy całą serię gipsowania nóżek, teraz korzystamy z metody Ponsetiego. Mamy specjalne buty z szynami, które pomagają nam utrzymać stopy w prawidłowej pozycji. Każde spotkanie u specjalisty to dla nas ogromny stres. Ale wiemy, że ze wsparciem Matki Bożej nie musimy się bać. Ona daje nam siłę i prowadzi nas.

fot. archiwum prywatne

Jak przebiegała pierwsza noc i dzień po adopcji dziewczynek?

–  To były niesamowite przeżycia. Nawet mamy nagrany filmik, gdy dziewczynki pierwszy raz wchodzą do swojego nowego pokoju. Pamiętamy te rozbiegane oczka, wyciągnięte rączki, które chciały wszystko zobaczyć. Maja w związku z zaburzeniami przywiązania była cały czas uśmiechnięta, trochę nieświadoma tego, co się dzieje. Natomiast Lenka bardzo mocno przeżyła kolejną zmianę w swoim życiu. Najpierw rodzina biologiczna, później przez rok mieszkały u rodziny zastępczej, do której Lenka się bardzo przywiązała. Teraz mieszkanie u mamy i taty. Nie wiedziały, czy zostaną u nas na stałe, czy może zaraz ktoś przyjedzie i je zabierze. Lenka miała również problem z dotykiem. Kąpiel była dla niej koszmarem. Każdy, nawet najmniejszy dotyk powodował u niej płacz oraz strach. Staraliśmy się działać na wszystkie sposoby, aby przekonać ją, że nic jej nie grozi. W końcu się udało, choć potrzebowała sporo czasu. Teraz kąpiel jest dla niej formą zabawy oraz relaksu. Uwielbia wodę. Lenka miała również bardzo często koszmary nocne, potrafiła obudzić się w środku nocy z płaczem. Pierwszy dzień wspólnego mieszkania był dla nas wszystkich niesamowity. W domu pojawił się piękny, wymarzony bałagan, słychać było śmiech dzieci. Po zjedzeniu wspólnego śniadania wiedzieliśmy, że to jest to, na co czekaliśmy całe życie.

>>> „Niezastąpieni”: dzieci w rodzinie mają największą szansę uczyć się życia [ROZMOWA]

fot. archiwum prywatne

Z jaką reakcją najbliższych spotkali się Państwo po ogłoszeniu decyzji o adopcji?

– W przypadku pierwszej adopcji było ogromne wzruszenie. Swoją decyzję ogłosiliśmy w Wielkanoc. To był dla nas wyjątkowy czas. Byliśmy pewni swojej decyzji. Rodzina bardzo się ucieszyła oraz wspierała nas w każdej chwili. Pamiętam łzy w oczach mojej mamy. Mamy naprawdę cudowną rodzinę, która zawsze przy nas jest. Nadal, gdy potrzebujemy pomocy, możemy na nich liczyć. Marzymy, aby nasze córeczki stworzyły w przyszłości tak szczęśliwe rodziny, w jakich my mogliśmy się wychować. Jeśli chodzi o drugą adopcję, to u niektórych osób w rodzinie pojawił się strach, że nie damy rady. Ale mimo to, byliśmy pewni, że to jest nasza córeczka i nie mogliśmy doczekać się, aż będziemy mogli zabrać ją do domu.

Czy jest coś, co najbardziej Państwa zaskoczyło po adopcji?

– Najbardziej chyba zaskoczyło nas to, jak dobrą pamięć mają dzieci adoptowane. Czasami nie pamiętają dokładnie sytuacji, które się wcześniej zdarzyły, ale działają bardziej na zasadzie podobieństw. Każdy pojazd uprzywilejowany, kojarzy im się tylko i wyłącznie ze strachem i niebezpieczeństwem. Zaskoczyło, ale również przeraziło nas to, jak bardzo doskwierał im głód w rodzinie biologicznej. Nie wiedzieliśmy, że dzieci są w stanie zjeść tak dużo np. na obiad, aby najeść się na zapas. Pozytywnie zaskoczyły nas słowa „mama” i „tata”, które pojawiły się bardzo szybko.

Mają Państwo jakieś rady dla par, które zastanawiają się nad adopcją?

– Odwagi! Droga do adopcji nie jest łatwa, ale na końcu czeka Was upragniony Cud, Małe Życie, które potrzebuje mamy i taty. Procedury adopcyjne nie są łatwe, wymagają sporo zaangażowania oraz cierpliwości, ale gdy jesteśmy pewni tego, czego chcemy, to możemy wszystko.

Po przejrzeniu Pani profilu na Instagramie zapadł mi w pamięć post dotyczący chrztu dziewczynek. Czy podzieli się Pani tą historią również z naszymi czytelnikami?

– Bardzo zależało nam na tym, aby dziewczynki były ochrzczone. Jeśli chodzi o Marysię, mieliśmy pewność, że nie była ochrzczona, więc mogliśmy wszystko zorganizować. Jeśli chodzi o nasze starsze córeczki, musieliśmy przeprowadzić małe „dochodzenie”. W dokumentach znalazłam miejsce zamieszkania dziewczynek. Zaczęliśmy szukać kościoła, w którym ewentualnie dziewczynki mogły zostać ochrzczone. Bardzo pomógł nam ksiądz, który sprawdził u siebie w  dokumentach, czy jest jakaś notatka z chrztu oraz zapytał również księży z pobliskich parafii. Dane dziewczynek nie widniały w żadnym kościele. Dostaliśmy „zielone światło”. Mogliśmy zacząć organizację chrztu. Lenka i Maja miały chrzest w grudniu 2018 r., natomiast Marysia tydzień po tym, gdy się u nas pojawiła. Cała trójka naszych dziewczynek uwielbia kościół, msze świętą. Regularnie modlimy się również w domu. Mąż stworzył nawet małą kapliczkę jako wotum wdzięczności za dar dziewczynek. Możemy do niej zawsze przyjść i dziękować za dar życia naszych córeczek.

fot. archiwum prywatne

W jedynym z postów wspomina też Pani o zawodzie. Jak wygląda teraz Pani praca? I Jak znajduje Pani na to wszystko czas?

–  Od momentu, gdy pojawiły się w naszej rodzinie córeczki, czas jest jakoś tak bardziej zorganizowany. Jest bardzo dużo obowiązków, czasu coraz mniej, ale dobra organizacja rozwiązuje problem. Jestem dietetykiem, mam w domu swój gabinet. Zazwyczaj nasz dzień wygląda tak, że od rana do około godziny 15:00 jestem z córeczkami. Po powrocie męża z pracy biegnę szybko do pacjentów, pracuje 2-3 godziny i wracam do dzieci. Mój dzień kończy się zazwyczaj późno, w nocy, bo gdy dziewczynki zasną, zabieram się za układanie diet. Ogromnym wsparciem jest dla mnie również mój mąż, który potrafi bardzo dobrze zajmować się dziećmi.

>>> Przewodniczący Episkopatu: rodzina powinna być w centrum uwagi każdej rzeczywistości duszpasterskiej

A skąd w ogóle pomysł, by założyć konto na Instagramie?

– Wielokrotnie spotkaliśmy się ze stwierdzeniem, że dzieci adoptowane to gorsze dzieci. Bardzo się z tym nie zgadzamy i chcemy pokazać, że to są naprawdę kochane, cudowne dzieci! Mimo że ich początek nie był łatwy, to budując odpowiednie więzi oraz pracując nad przywiązaniem można sprawić, że cała rodzina będzie bardzo szczęśliwa. Chcemy pokazać, że adopcja to nie jest powód do wstydu. Jak można wstydzić się tego, że się kogoś kocha? Pragniemy „oswoić” nasze społeczeństwo z tematem adopcji oraz sprawić, by nie był to temat tabu. Zakładając na Instagramie profil „Adopcyjne Misiulaki” nie byłam świadoma tego, jak dużo osób zastanawia się nad adopcją, ile mają pytań, ile osób boryka się z niepłodnością. Poznaliśmy również bardzo dużo rodzin, które wychowują dzieci niepełnosprawne i radzą sobie niesamowicie. Miłość i wiara w Boga może zdziałać cuda.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze