News – robocza wersja historii
„Czwarta władza” to film o dziennikarskiej odpowiedzialności za słowo. Odpowiedzialności przed samym sobą, przed czytelnikami i wobec prawa. Okazuje się, że czasem między tymi sferami tworzy się dramatyczne napięcie.
Spodziewałem się wiele po tym filmie i zazwyczaj w takich przypadkach się zawodzę. Tym razem było jednak inaczej. Reżyser wprowadza nas w historię sceną z Wietnamu, pokazującą, jak amerykańscy żołnierze narażają swoje życie w imię… no właśnie. W imię czego? W wystąpieniach kolejnych prezydentów Stanów Zjednoczonych mogliśmy usłyszeć, że ginęli w imię idei globalnego pokoju, stabilizacji regionu czy zaprowadzania w Wietnamie demokratycznego ładu.
Zupełnie inny jest jednak przekaz utajnionych rządowych raportów i dokumentów, z których wynika, że działania militarne USA od dawna skazane były na porażkę, a tym samym na dziesiątki tysięcy ofiar śmiertelnych i setki tysięcy rannych. Decyzję o obecności wojsk w Wietnamie podjął John F. Kennedy, a kolejni prezydenci (Lyndon B. Johnson, Richard M. Nixon) nie chcieli ich wycofywać, by nie dopuścić do wizerunkowej porażki Stanów Zjednoczonych.
Treść raportów kompromituje administrację państwową USA i nie pozostawia złudzeń, że priorytetem dla ówczesnej władzy były dobre notowania w sondażach. Opinia publiczna przez lata była wprowadzana w błąd. Amerykanie kształtowali swoją świadomość na temat wietnamskiej wojny na podstawie przekłamanych informacji. Politycy działali z premedytacją i cynicznie.
Wstrząsem i przełomem okazuje się publikacja „New York Timesa”, który dociera do tajnych dokumentów i ujawnia nadużycia władzy. Gazeta natychmiast dostaje zakaz publikacji kolejnych tekstów. Do raportów udaje się jednak dotrzeć dziennikarzom z „The Washington Post”. Redakcja staje przed trudnym wyborem: ujawnić kłamstwa, którymi karmione było społeczeństwo, wypełniając tym samym swoją zasadniczą misję, czy podporządkować się prawu? Służyć rządzonym czy rządzącym?
Kto trochę zna historię, ten dokładnie wie, co się wydarzy w filmie. To jednak nie przeszkadza w oglądaniu produkcji Stevena Spielberga z zaciekawieniem. Meryl Streep i Tom Hanks w głównych rolach stworzyli postaci, które są przekonujące i znakomicie oddają dramatyzm sytuacji. W fabułę filmu wpleciony jest również wątek osobistych rozterek Kay Graham, redaktor naczelnej „The Washington Post”, starającej się rozważnie zarządzać należącą do rodziny gazetą.
„Czwarta władza” nie idealizuje środowiska dziennikarskiego i bez wahania pokazuje, że heroiczna walka „The Washington Post” o ujawnienie prawdy odbywała się nie tylko z pobudek patriotycznych, ale zawierała również element środowiskowej rywalizacji. Każdy dziennikarz opuści salę kinową z pytaniem w głowie, czy miałby tyle odwagi, żeby podjąć decyzję o publikacji takich materiałów wbrew woli administracji rządowej. Nie sposób nie zadać sobie również pytania, czy społeczeństwo na pewno ma prawo do wszystkich informacji. W zawód dziennikarza wkalkulowane są tego typu wątpliwości. W filmie ukazane jest to dramatyczne napięcie pomiędzy wiernością prawdzie a odpowiedzialnością za to, jakie reakcje społeczne konkretna informacja może spowodować.
Co jest wyższą wartością: dobro narodowe określane przez władzę czy wolność prasy? Kiedy dziennikarze mogą wkroczyć w przestrzeń działania polityków i zmusić ich do zrewidowania celów politycznych? To trudne do rozstrzygnięcia. Nie można jednak dopuścić do tego, aby pod płaszczykiem tajności władza ukrywała swoje niemoralne zagrania. Na koniec filmu z ust Kay Graham (Meryl Streep) padają słowa, że „news to robocza wersja historii”. Odpowiedzialność za publikowanie informacji jest niebagatelna. Dziennikarze uczestniczą w kształtowaniu świadomości społeczeństwa i są pierwszymi autorami historii. To nobilitacja, ale również wielkie zadanie.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |