Frances McDormand w roli Fern, fot. 20th Century Studios Polska

Nomadland: na drodze najważniejszy jest człowiek

„Nomadland” to jeden z najważniejszych filmów 2020 r. Nie bez powodu podczas gali oscarowej obraz ten zdobył najważniejsze statuetki. Film ten zdobył nominacje aż do 96 nagród, spośród których zdobył 59 statuetek. Poza Oscarami były to m.in. dwa Złote Globy oraz cztery nagrody BAFTA. Film uzyskał również doskonałe recenzje krytyków. 13 października „Nomadland” ukaże się na DVD.

 

>>> Wyznaczony, by ocaleć

MACIEJ: „Nomadland” to film, po którym spodziewałem się erupcji emocji. Okazał się spokojny, wręcz ascetyczny, zarówno pod względem formy, jak i kreacji aktorskich. To obraz, który nie wybucha emocjami, dawkuje je powoli, by widz, na koniec, poczuł cały ich ciężar. Film pozwala na osobiste poznanie głównej bohaterki, Fern. Widz towarzyszy jej w drodze, którą podejmuje. Jest niej na tyle blisko, że po filmie, bez problemu mógłby z nią usiąść przy piwie w pubie w Arizonie, gdzie między innymi dzieje się akcja filmu. Fern jest starszą kobietą, która traci pracę, a jej mąż umiera. Bezrobotna zaczyna mieszkać w vanie, którym jeździ w poszukiwaniu zarobku. Nie stać jej na utrzymywanie domu, nie chce też mieszkać u znajomych. Choć przez całe życie uczciwie pracowała, teraz pomoc od państwa w postaci zasiłku nie wystarcza, by w pojedynkę związać koniec z końcem. Jak się okazuje, takich jak ona jest o wiele więcej. W trakcie swej podróży przez bezdroża Stanów poznaje wielu innych amerykańskich „nomadów”.

 

Dawno nie widziałem tak surowego, skąpego obrazu filmowego. (Hubert)


HUBERT:
Szare oblicze Ameryki – takie były moje pierwsze skojarzenia po obejrzeniu „Nomadland”. Film ten głęboko mną wstrząsnął. Powiedzmy sobie szczerze – jeśli ktoś szuka w kinie zawiłej fabuły i wizualnych fajerwerków – to w „Nomadland” nic takiego nie dostanie. To nie jest bowiem film, który chce zadziwić nas zaskakującą akcją, pełną zwrotów akcji. Nie, fabuła ma tutaj właściwie drugo-, jeśli nie trzeciorzędne znaczenie. To obraz, w którym najważniejsze jest przedstawienie zjawiska współczesnych nomadów. I dlatego film Chloé Zao swoją formą przypomina film dokumentalny. Inspiracją do powstania obrazu była zresztą książka filozoficzno-socjologiczna pt. „Nomadland. W drodze za pracą”. Połączenie filmu fabularnego z tematyką bardziej dokumentalną stworzyło niezwykłe dzieło, które zebrało już wiele nagród i jest też faworytem w głównej kategorii nadchodzącej gali rozdania Oscarów (także reżyserka jest faworytką w swojej kategorii). Dawno nie widziałem tak surowego, skąpego obrazu filmowego. Można powiedzieć, że reżyserka ucięła wszystko, co byłoby niepotrzebne i zostawiło samo „mięso”, najważniejszą treść. Kamera, która wciąż towarzyszy głównej bohaterce – Fern (w którą wcieliła się fenomenalna Frances McDormand – zdobywczyni Oscara za te rolę) skupia się po prostu na pokazaniu jej zmagań z rzeczywistością, z problemami dnia codziennego, które spotykają samotną, zmęczoną życiem kobietę.

fot. YT, 20th Century Studios Polska

Wybór czy przymus

>>> Zawsze mamy wybór. Poznajcie Enolę Holmes [RECENZJA]

MACIEJ: Bycie nomadem to z jednej strony wybór stylu życia, z drugiej – przymuszenie do niego. I choć większość z nich mówi, że lubi swoje życie (ciągłą podróż, zmiany miejsca życia i kolejnych dorywczych pracy), to przecież na dłuższą metę nie jest to łatwe. Niestała praca nie daje żadnej stabilizacji, znalezienie spokojnego miejsca do parkowania i mieszkania też nie zawsze jest łatwe. Dlatego też niektórzy nomadzi, po jakimś czasie, zakotwiczają się na dłużej (np. u rodziny, bliskich).

>>> Wojciech Bojanowski: widz chce odwrócić głowę od tych obrazów. Moją rolą jest złapać go za łeb i zapytać: co z tym zrobisz?

HUBERT: Film Zao każe nam zadać sobie pytanie o to, kim są dzisiaj nomadzi. W Polsce właściwie ich nie spotykamy, dlatego tym bardziej może nas dziwić, że są w Ameryce. Przecież w społecznym odbiorze USA to kraj miodem i mlekiem płynący. Tymczasem rozwarstwienie społeczne, z którym zmagają się Amerykanie bywa znacznie większe niż to znane nam z polskiego podwórka. W tym sensie można stwierdzić, że Ameryka nie jest tak bardzo „zachodnia” jak myślimy. Nowy Jork czy Los Angeles to tylko wycinek amerykańskiego świata. Wycinek, który akurat dominuje w przekazie medialnym o Ameryce. Bo w stanach oddalonych od wybrzeża czas często stanął w miejscu kilkadziesiąt lat temu i wcale nie jest w nich nowocześnie. Taką właśnie nie-nowoczesną wersję USA widzimy w filmie chińskiej reżyserki (to też znak czasów, że drugi rok z rzędu to reżyserzy z Azji tworzą najlepsze filmy – przypomnijmy, że rok temu „Parasite” zawojował cały świat). Udało jej się pokazać bardziej prawdziwą wersję Ameryki, bez hollywoodzkiego lukru. Amerykę, która zmaga się z wieloma problemami i której obywatele wcale nie mają tak łatwo. Rzeczywistość potrafi obejść się z nimi brutalnie i w krótkiej chwili wyrzucić ich na bruk. Jak Fern, która straciła swój dom i zaczyna prowadzić życie współczesnego nomady. Jeździ od miejsca do miejsca, podejmuje tymczasowe prace i jej pozbawione jest jakiegoś konkretnego celu. Jej głównym zajęciem jest przetrwanie.

fot. YT, 20th Century Studios Polska

MACIEJ:  W „Nomadland” reżyserka stara się dotknąć istoty sytuacji, kiedy ludzie, nie mając perspektyw na lepszą przyszłość, do niezbędnego minimum redukują koszty życia. Zamieniają domy na kampery, podróżują po Stanach i podejmują dorywcze prace. O współczesnych nomadach, ludziach wybudzonych z amerykańskiego snu opowiadała już wcześniej Jessica Bruder we wspomnianej już książce „Nomadland. W drodze za pracą”. Teraz temat trafił na duży ekran.

Gdzie jest „dom”?

>>> Obsesja władzy [RECENZJA]

MACIEJ: Ci ludzie często nazywani są nieudacznikami czy dziwakami. W większości (jeśli nie w całości) są to określenia krzywdzące i po prostu nieprawdziwe. To ludzie, którzy nie boją się ciężkiej pracy, chcą pracować i być samodzielni. Nie chcą spać w przytułkach czy w pokoju, który znajomi podarują im z litości. Mimo wieloletniej, uczciwej pracy nie stać ich na małe mieszkanie czy wynajęcie pokoju, państwo zostawiło ich samych. Postanawiają więc dostosować się do trudnej rzeczywistości i zamiast żebrać na ulicy, ruszają w trasę. Po lepsze jutro. Zanim więc komukolwiek z nas przyjdzie do głowy określenie „dziwak” czy słowa „pewnie jej nie wyszło”, niech zastanowi się, czy i w nim byłoby tyle samozaparcia, siły i odwagi, by ruszyć przez kraj wielkości Europy w poszukiwaniu zarobku. „Wielu wyruszyło w drogę po tym, jak recesja pochłonęła oszczędności ich życia. Aby napełnić baki samochodów i żołądki, od rana do wieczora ciężko pracują fizycznie. W czasach zamrożonych płac i rosnących kosztów mieszkaniowych wyrwanie się z niewoli czynszów i kredytów to ich sposób na życie. Starają się przetrwać w Ameryce” – czytamy we wstępie do książki Jessici Bruder.

fot. YT, 20th Century Studios Polska

To ludzie, którzy nie boją się ciężkiej pracy, chcą pracować i być samodzielni. Nie chcą spać w przytułkach czy w pokoju, który znajomi podarują im z litości. (Maciej)

HUBERT:W pewien sposób jest to film o samotności. Przejmujące są momenty, gdy widzimy Fern, która tak wiele zwykłych, codziennych czynności musi wykonywać sama, bo akurat nie ma nikogo obok. Tak rzadko ma szansę z kimś porozmawiać. Najważniejsze staje się dla niej rzeczywiście przetrwanie. Ma swój kamper, który w pewien sposób jest jej całym światem – światem na kółkach. Przyznam, że zastanawiałem się, jak w ogóle współcześnie możliwe jest takie życie.

fot. YT, 20th Century Studios Polska

Pracować, by żyć

HUBERT: Jestem tak bardzo przyzwyczajony do zachodnich, współczesnych standardów, że trudno mi wyobrazić sobie życie bez stałego miejsca, bez czegoś, co możemy nazwać „domem”. Trudno mi wyobrazić sobie ciągłe przemieszczanie się – od jednej możliwości pracy do drugiej (tu bardzo wymowny jest wątek pewnej globalnej sieci, dla której co roku przez jakiś czas pracuje Fern, to jeden ze „stałych” punktów jej życia). Gdyby nie wyraźne sygnały, że akcja filmu rozgrywa się współcześnie, to można byłoby odnieść wrażenie, że to opowieść o ludziach sprzed wieków. Bo przecież takich wędrowców dziś już nie ma… Tymczasem współcześni nomadzi rzeczywiście istnieją. Na swojej drodze spotykają różnych ludzi – często znanych już z jakiegoś wcześniejszego etapu drogi. Mimo wszystko odnoszę jednak wrażenie, że jest w tych ludziach jakaś, być może nawet nieuświadomiona, potrzeba stałości. Niekoniecznie musi dotyczyć konkretnego, fizycznego miejsca. Czasem realizuje się poprzez przedmioty. Taka rolę zdają się spełniać w historii Fern ozdobne talerze, zostawione jej przez ojca. W opowieści o niej stanowią pewien punkt oparcia. To pokazuje, że w każdym z nas jest naturalna potrzeba posiadania w życiu czegoś pewnego, znanego, na czym można się oprzeć. Szczególnie ważne jest posiadanie takich rzeczy w trudnym życiowym położeniu – a właśnie takie spotkało filmową Fern.

MACIEJ: Główna bohaterka, Fern (w tej roli Frances McDormand), jest ujmująca. To kobieta surowa, po części – samotniczka. Początkowo nawet nie chce bratać się z całą społecznością nomadów. Później jednak nawiązuje kilka znajomości i jest gotowa do pomocy. Film zderza ze sobą surowe i piękne krajobrazy Arizony, Kalifornii i Nevady z trudnymi warunkami pracy nomadów. To często bardzo niskie stawki w wielkich firmach wysyłkowych czy małych przydrożnych barach. Nie zobaczymy tu Ameryki, która daje równe szanse wszystkim, pod warunkiem, że są ambitni, gotowi do pracy i wyzwań. Ci ludzie tacy są, a jednak nie mogą marzyć o spokojnej emeryturze. By żyć, muszą pracować, nawet wtedy, gdy powoli brakuje już im sił (w filmie poznajemy kobietę, która jeździ vanem i pracuje dorywczo, mimo że jej choroba nowotworowa wchodzi w ostatni etap rozwoju).

HUBERT: Ludzie są zwierzętami stadnymi, dlatego tak przejmujące jest oglądanie zmagań Fern z samotnością. Widać, że bohaterka nie czuje się w tej sytuacji komfortowo. To życie doprowadziło ją do tego momentu. I gdy tylko może, to wchodzi w interakcje z innymi ludźmi. Ale nie jest to żywiołowa zabawa, to bardziej relacje pełne melancholii, może smutku, relacje pełne pogodzenia się ze swoim losem. Odniosłem wrażenie, że współcześni nomadzi to ludzie smutni, niemogący odnaleźć się w zastanej rzeczywistości. Życie ich nie oszczędziło. Oni jednak – wbrew przeciwnościom – próbują żyć i przetrwać. Tworzą swoistą społeczność ludzi wykluczonych z różnych powodów. Chloé Zao za pomocą skąpych, oszczędnych środków udało się pokazać, jak trudne jest życie tych ludzi. Reżyserce udało się też dotrzeć do odbiorców, przejąć ich losem nomadów. Osiągnęła to właśnie dzięki tej surowości, bo widz nie skupia się na żadnych didaskaliach, tylko właśnie na samej Fern. Mało w tym filmie zresztą nawet słów. Dialogi są skąpe, ujęcia długie. Zachwycają na pewno zdjęcia – choć nie pokazują barwnej Ameryki, a tę mocno dotkniętą duchem czasu. Niepiękną – a właściwie brzydką. Ale może przez to bardziej prawdziwą?

fot. YT, 20th Century Studios Polska

Opowieść Zao to podróż przez Amerykę, którą sam chciałbym poznać i odkryć. Dodatkowym atutem obrazu jest na pewno muzyka. Delikatna, ilustrująca, a jednocześnie bardzo współtowarzysząca – podróży Fern i naszemu uczestnictwu w jej wędrówce. Urzekła mnie ta surowa opowieść, bo wreszcie dostaliśmy historię bardzo życiową, pokazującą codzienność pewnej grupy ludzi. Codzienność, w której nie brakuje trosk i problemów, takich bardzo zwyczajnych. W kinie łatwiej pokazać wielkie, epickie historie z fajerwerkami w tle niż zwykłe życie. Chloé Zao udało się pokazać w przekonujący i przejmujący sposób właśnie to zwykłe, czasem bardzo szare życie.

Ludzie nie tylko mobilizują się w czasach kryzysu, ale robią to z »zadziwiającą, przejmującą radością«. Można bowiem zmagać się z trudami, które czasem odbierają wolę przetrwania, a jednocześnie odnajdywać szczęście w przeżywanych razem chwilach, takich jak wspólny wieczór przy ognisku” – pisze Bruder, powołując się na słowa Rebeki Solnit z książki „Raj w piekle. Niesamowite wspólnoty powstające w obliczu katastrof”.

Wyrzut sumienia Ameryki

MACIEJ: „Nomadland” został odebrany w USA jako wyrzut sumienia, jako dowód na to, że mimo wielu lat i wielu prób naprawy systemu opieki społecznej, zdrowotnej oraz rynku pracy, cały czas w społeczeństwie amerykańskim istnieje wielka grupa ludzi, którzy są zostawieni sami sobie. I to nie przez ich lenistwo czy nieudolność. Są po prostu obywatelami drugiej kategorii, których „system” nie widzi. Film jednak przekazuje też sporo pozytywnych myśli. Dla mnie jedna jest szczególnie krzepiąca. Nieważne bowiem, jak niewiele masz i jak wiele problemów możesz ze sobą dźwigać, na końcu liczy się tak naprawdę twoja głowa, twoje nastawienie do życia, które nieważne jak obiektywnie trudne nadal może być piękne i inspirujące. Fern nie tryska humorem, pozostaje raczej osobą skrytą, a mimo wszystko bije od niej pewnego rodzaju ciepło, siła i nieprzemijająca chęć do życia. W spotkanych ludziach zobaczyła piękno, doceniła ich drogę (tę życiową i tę w vanach – choć w tym przypadku jedno nakłada się na drugie). „Nomadland” zawsze będzie mi przypominał, że nawet na najtrudniejszej życiowej drodze najważniejszy jest spotkany człowiek. Bez niego ta droga byłaby nie do przejścia i nie do przejechania (nawet najlepszym vanem czy kamperem).

fot. YT, 20th Century Studios Polska

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze