Pięcioro dzieci kontra msza św. Opowieść subiektywna
Przeczytałam kiedyś artykuł o tym, czy i jak chodzić z dziećmi na mszę… Dawno temu. Miałam wtedy jedno, może dwoje swoich, i desperacko poszukiwałam skutecznych rad. Zapamiętałam z tego tekstu jedynie wątpliwą dla mnie już wtedy tezę, że jeśli dzieci zachowują się na mszy „niegrzecznie”, to znaczy, że w domu nie ma przygotowania do Eucharystii, bo gdyby było to…
„A ile chłopczyku masz lat?” – zapytała pani, która – mimo prawie pustego kościoła – usiadła z boku, obok nas. „Sześć? To już powinieneś grzecznie siedzieć na mszy św.”. Przyznaję, przygotowuję sobie w głowie zdania, gotowe odpowiedzi, żeby nie reagować w nerwach… Ale chyba nigdy ich nie wykorzystałam.
>>>Jeden klęczy, a drugi stoi – czyli o różnych zachowaniach podczas mszy świętej
Liturgiczna logistyka
Mam przed oczami kilka scen. Pierwszą, kiedy nasz pierworodny, kilkumiesięczny wtedy syn raczkował po posadzce, tam i z powrotem, oblizując raz po raz kamienne schody. Chyba wtedy po raz pierwszy świadomie pomyślałam „nie”. Ale na myśleniu się skończyło. Kolejne niedziele spędzałam na krużgankach – akurat taka architektura wówczas była nam bliska – na zmianę z mężem, żeby choć odrobinę, świadomie być na mszy. Z tego czasu pamiętam tyle, że czekałam… aż będziemy mogli już wyjść. Po dwóch latach była ich już dwójka. Chłopiec i dziewczynka. W myśl zasady że „warto chodzić z dziećmi na mszę od najmłodszych lat” – chodziliśmy.
I tu drugi obraz, który, co jakiś czas, wraca. Na chrzcie córki ów najstarszy syn, wtedy lat 2, leżał na posadzce, na środku kościoła. Przeleżał chyba pół mszy, i sam chrzest… Nawet zachowały się gdzieś zdjęcia. Dobrze, że na zdjęciach nie słychać wrzasków. I właściwie tak niedziela w niedzielę. Ale dalej niestrudzenie walczyliśmy. Kiedy miał jakieś 4 lata stwierdziłam, że póki co, ja z nim w niedziele do kościoła chodzić nie będę, Chodziłam za to w dzień powszedni. Mieliśmy już wtedy następne dziecko, synka. Póki spał w wózku, było znośnie – o ile mogłam gdzieś przycupnąć, by go nakarmić (piersią) – ale kiedy zaczął biegać, nasze niedziele coraz bardziej kręciły się wokół liturgicznej logistyki. Kto z kim, gdzie, na którą mszę. Córka (czyli dziecko nr 2) – zupełnie inny charakter (miała wtedy 3 lata). Potrafiła wysiedzieć, często chciała iść do kościoła też w tygodniu. Atmosfera, muzyka, a może Pan Bóg? Nie wiem. Dzisiaj już nie przyjmuje wszystkiego tak bezkrytycznie, ale nadal jest najspokojniejsza. Kiedy pierwszy syn miał 6, córka 4, a drugi syn 2 lata – urodziło nam się czwarte dziecko – również synek. Pierwsze lata jego życia to długa i bogata historia wizyt u specjalistów. Rozwija się dużo wolniej, stąd też znacznie później zaczął brykać podczas mszy. Ale zaczął.
Pamiętam 1 listopada, chyba w 2017 r. (to kolejny obrazek). Postanowiliśmy, że pójdziemy na mszę wszyscy razem, a potem na cmentarz. Ja, mąż i 4 dzieci, z czego troje biegających. Po tym eksperymencie oświadczyłam, że kolejny raz odważę się na to, jak najmłodszy skończy 18 lat… Po trzech latach przywitaliśmy na świecie nasze piąte dziecko – kolejnego synka. Zdarzyło nam się być wszystkim razem na mszy – podczas jego chrztu, a zarazem też pierwszej Komunii dwóch najstarszych dzieci. I jeszcze kilka razy w dzień powszedni, może też w niedziele, na pewno w wakacje. Póki co, raczej się dzielimy… Głównie dla spokoju – naszego, wiernych, celebransa i samych dzieci. Tak zdecydowaliśmy, widząc, że korzyści przewyższają wady takiego rozwiązania. Czy kiedyś będziemy razem chodzić na niedzielą mszę? Oczywiście, taki jest plan! Czekamy na to. Nie tylko dorośli.
>>>Dlaczego małżeństwo potrzebuje Eucharystii?
Ich wiara
W tym roku najstarszy, jedenastoletni syn – ten, który najtrudniej znosił niedzielne msze, leżał na podłodze, tarzał się po ławkach i wydawał różne dźwięki – sam zdecydował, że chciałby zostać ministrantem. I został. Patrzę, jak stoi przy ołtarzu i trochę „nie wierzę”. Nie ma niemożliwego.
W zeszłym roku on i córka przystąpili do pierwszej Komunii – ona dwa lata wczesnej niż przepis przewiduje. Bardzo chciała, i przy zachowaniu wszystkich procedur i kościelnych, i epidemicznych (bo takie to czasy), tak właśnie się stało.
Drugi syn, czyli trzecie dziecko, obecnie ma 6 lat. Niedzielną mszę znosi trudno, chyba że akurat nie ma „tego nudnego kazania”. Dlatego zapewne lubi z nami pójść w tygodniu na „krótką mszę”. Zadaje mnóstwo pytań – od tych o ubiór księdza, aż po… liczbę żarówek w żyrandolach. I kręci się nieustannie… Ale to nie ma znaczenia.
Nasz czteroletni, trzeci syn, chłopiec z niepełnosprawnością, rzeczywistość duchową przeżywa na swój sposób. Często w domu bawi się piłeczką – rzuca tak, by trafić w wiszący na ścianie krzyż. Zdarza się, że nie dopilnujemy. Ale kiedy krzyż spadnie, podnosi go i całuje. Z „Ojcze nasz” mówi “daj”, i przepada za pieśniami uwielbienia. Na Eucharystię go zabieramy, czasem jest łatwiej, czasem trudniej.
Najmłodszy skończył rok. Nie usiedzi, chodzi po kościele, szuka drzwi, żeby wyjść. A jak jest cisza po Komunii, to „gada językami” na cały kościół.
Róbmy swoje, ale dajmy im czas. I zaufajmy. Nawet gdy nie widać, co się w nich dzieje, jak Pan Bóg działa. Bo przecież najczęściej tego nie widać.
>>>Krótki przewodnik po mszy świętej: liturgia słowa
Bez odpowiedzi
Czy zabierać małe dziecko na mszę? A co jak mam więcej dzieci? Po tych ponad dziesięciu latach zmagań – nie mam odpowiedzi na te pytania. A właściwe mam: „To zależy”. Od charakterów i temperamentów dzieci, od wytrzymałości psychicznej (i fizycznej) rodziców, od kościoła, od rodzaju mszy (bo jednak trochę inaczej jest na mszy z udziałem dzieci), od możliwości rodzinnych… i pewnie od mnóstwa innych rzeczy. My znaleźliśmy swoje rozwiązanie, na szeroko pojęte „teraz”, ale rzeczywistość jest dynamiczna. Dzieci wiedzą, że niedzielna msza jest dla wierzącego człowieka czymś szczególnym (i obowiązkowym) i że niedziela wygląda u nas tak, a nie inaczej.
Widzę w kościele rodziny z czterema, pięcioma, sześcioma dziećmi. Szacunek. Widzę czasem „tylko” z jednym – a szacunek jeszcze większy. Myślę, że jak w każdym przypadku, tak i tu nie ma prostych odpowiedzi i rad słusznych, i trafnych dla każdego.
>>>Agata Stolarska: pójść na mszę świętą czy na Eucharystię?
To, co najważniejsze
Wiem za to jedno. Nie tylko ze swoich doświadczeń. To nie jest tak, że jak się w domu rozmawia o Panu Bogu, ćwiczy msze „na sucho”, opowiada o czytaniach, albo nie wiem jeszcze co innego robi, to wszystkie te „problemy” znikną. Albo inaczej – u niektórych dzieci stopnień znudzenia na mszy jest wprost proporcjonalny do intensywności wcześniejszych przygotowań, u innych odwrotnie proporcjonalny, a u kolejnych nie ma z tym żadnego związku. Życie. Czyli nie warto rozmawiać i próbować wyjaśniać? Warto. Bo przecież chodzi o poznawanie Pana Boga. A że chciałoby się żeby to było prostsze…? No chciałoby się. Ale bądźmy uczciwi, komu z nas nie zdarzyło się ziewnąć podczas kazania, przestępować z nogi na nogę i zerkać na zegarek. A przecież jesteśmy dorośli i ułożeni. Dla mnie osobiście większą radością jest nie to, jak przetrwam mszę z dziećmi bez większych ekscesów (choć też oddech ulgi jest), ale to, gdy same z siebie mówią: „Czy dziś możemy z tobą pójść (mimo że to środa), opowiedz o wojnie z Amalekitami, a kiedy będzie to wieczorne śpiewanie w kościele, co w piżamach pod kombinezonami byliśmy? Mamo, pomódlmy się wszyscy razem”.
Z ostatniej chwili:
– Mamo, a dziś Tomuś mało gadał na mszy, nie?
– Tak, zadziwiająco mało.
– Bo wiesz, kazałam mu liczyć kafelki na podłodze. Ale tylko te z przodu, żeby się nie obracał.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |