Rodzicielstwo jest jak misja kosmiczna [FELIETON]
Nie da się być rodzicem na pół etatu, nie da się nim być nawet na cały etat! Rodzicielstwo to coś znacznie więcej niż zbiór codziennych zadań i obowiązków. To życiowa misja.
Niektórzy mówią, że bycie rodzicem do praca znacznie więcej niż na pełen etat. Choć do macierzyństwa i ojcostwa nie pasuje słowo „etat”. Najbardziej przystaje do rzeczywistości wychowywania dzieci słowo „misja”. Zarówno w tym kościelno-katolickim znaczeniu, jak i zupełnie świeckim. Albo nawet kosmicznym.
Przygotowania do misji
Na misję trzeba się przygotować. Niezależnie od tego, czy naszą misją jest ewangelizowanie w Afryce, czy lot na międzynarodową stację kosmiczną, wymaga ona podjęcia wysiłku przed jej faktycznym rozpoczęciem. Nie da się tego zrobić z marszu. A nawet jeśli można, to pewnie nie skończy się to zbyt dobrze. Wybierając się na księżyc, trzeba przecież zaplanować trajektorię lotu, zbudować rakietę i cały system zabezpieczający misję. W przypadku rodzicielstwa nie chodzi jedynie o czytanie mądrych książek o wychowaniu lub o ćwiczenie zmiany pieluchy na lalce, którą przynosi położna. Te praktyki mogą się przydać, ale nie są kluczowe.
Najważniejsze jest jednak przygotowanie wewnętrzne, znalezienie w życiu takiej równowagi, o którą będą mogły oprzeć się nasze dzieci. Chodzi o wartości, o zdrowie, o jedność w rodzinie, o komfort. To my jesteśmy autorami świata naszych dzieci. W pierwszych miesiącach życia jesteśmy dosłownie ich całym światem. Zagwarantowanie im tego, co niezbędne ma wpływ na całe ich późniejsze życie. Nie ma tu więc miejsca na prowizorkę. O ile dorośli mogą odmówić sobie jakichś przyjemności, o tyle małemu dziecku nie możemy odmówić prawa do bliskości, reagowania na jego emocje czy potrzeby czysto materialne. Bez zbudowania „stabilnego świata”, w którym bezpiecznie wyląduje nasze dziecko, nasza misja może okazać się trudna do wykonania.
>>> Jak dzieci nawracają rodziców [FELIETON]
Orzeł wylądował
Gdy nasze potomstwo jest po drugiej stronie brzucha, zaczyna się misja zasadnicza. Na jej wykonanie nie wystarczy nam osiem godzin dziennie. Kiedy silniki rakiet z ciekłym metanem wybuchną pod kapsułą z załogą nie ma już miejsca na powrót. Astronauta w momencie startu rakiety nie może nagle wziąć urlopu na żądanie albo zwolnienia lekarskiego. Karty zostały rzucone. Rzeczywistość wymaga od nas tego, żebyśmy niezależnie od tego, co się dzieje, dali jakoś radę. Jakoś. Bo oczywiście wychodzi różnie. Tak, jak załoga feralnego lotu Apollo 13 musiała improwizować i ratować się – delikatnie mówiąc – działaniami wychodzącymi poza rutynowy schemat NASA, tak rodzice czasem ratują się jak mogą. Każdy młody rodzic zna chyba to uczucie, kiedy nagle uświadamia sobie, że nie wziął na kilkugodzinną wyprawę spodni dla dziecka na przebranie, albo wziął oczywiście kilka zapasowych pieluszek, ale za to ani jednej mokrej chusteczki. A to może stanowić sytuację wręcz graniczną.
Houston, mamy problem
Będąc rodzicem, trzeba przyzwyczaić się do tego, że problemy staną się naszą codziennością. I to nie tylko te stricte „nasze” problemy. Staniemy się jedyną instancją rozwiązującą problemy małych ludzi, którzy są pod naszą opieką dwadzieścia cztery godziny na dobę. Przyjdą do nas ze wszystkim. Z bólem brzucha, z wysypką, skaleczonym palcem, nieudanym rysunkiem, wylaną wodą, popsutą zabawką, złym humorem, nadmiarem wrażeń czy emocji. Przez kilka dobrych lat bierzemy na siebie rolę „Houston”, które musi szukać rozwiązań, kiedy coś idzie nie tak. Nie możemy wywiesić plakietki z napisem „zaraz wracam”. Nie możemy oznajmić, że w tym momencie nie mamy nastroju na płacze i krzyki związane z tym, że ulubionej lalce odpadła głowa czy inna część ciała. Houston reaguje od razu. I rodzic zazwyczaj też nie ma innego wyjścia.
Bez prawa do urlopu
Umowę o pracę możesz rozwiązać, możesz też przejść na pół etatu. Rodzicielstwa nie da się, albo raczej nie powinno, przeżyć inaczej niż na pełnej petardzie. Pracując na etacie, na szczęście, możesz pozwolić sobie na urlop. To zasłużony odpoczynek, czas na regenerację, odcięcie się od codziennej rutyny. Rodzicielstwo nie daje niestety takiego komfortu. Ale za to daje coś, czego nie oferuje praca zawodowa – poczucie sensu ponad wszystkimi zmiennymi czynnikami w naszym życiu. Praca oczywiście daje pewien rodzaj misji. Ale ona jest zawsze tymczasowa albo fragmentaryczna. Żaden sukces w pracy nie da tak dużej satysfakcji jak fakt, że dzieci chcą spędzać z nami czas i czerpią z tego radość. Żadna premia czy awans nie mogą się z tym równać.
>>> Odpoczywanie z dziećmi. Mission impossible?
Zostając rodzicem, godzimy się na to, że nasze życie będzie wyglądało już zupełnie inaczej niż dotychczas. Doświadczenie tego, że jest ktoś, za kogo czujesz się bardziej odpowiedzialny niż sam za siebie jest radykalne i zmieniające. W momencie narodzin pojawia się człowiek, który znaczy dla Ciebie więcej niż ty sam dla siebie. Takiej perspektywy nie daje praca zawodowa czy nawet najbardziej zażyłe przyjacielskie relacje. Rodzicielstwo to także kurs dojrzałości. Nie certyfikat, a właśnie kurs. Bo rozpoczyna proces stawania się kimś więcej, niż tylko człowiekiem zajmującym się swoim komfortem. Ono nakierowuje nas na innych – tych, którzy pokładają nadzieję w to, że wprowadzimy ich w świat bezpiecznie, ale i z pasją poznania tego, co nas otacza. Nikt nie pokłada w nas takiej nadziei jak własne dzieci. To kosmiczne wyzwanie. I wielki przywilej.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |