fot. materiały prasowe

Tajemnica mistyki św. Szarbela. Jak naśladować tego libańskiego mnicha?

Święty Szarbel Makhluf obrał radykalną drogę pójścia za Panem. Odkrywając niesamowitą moc płynącą z ascezy, kontemplacji i samotności, zbliżał się do mistycznej tajemnicy Trójcy Świętej.

Mnich żył w biednej celi, odseparowany praktycznie od wszystkiego tego, co było ziemskie. Każdego dnia starał się podążać drogą modlitwy, pokuty i pracy. Jaka jak taką postawę wprowadzić w nasze życie? Co jest tajemnicą mistycznego życia tego mnicha? Przeczytaj fragment jego biografii pt. „Mnich z Libanu. Życie i cuda św. Szarbela”, którą Misyjne objęło patronatem.

Powołanie – niech się dzieje wola Boża

Duch Boży tchnie tam, gdzie chce. Głos Pana dociera do Jego sługi i wyciąga go spośród świata – z teatru, uczelni, warsztatu, koszar czy od pługa. Czemu więc ostatecznie służyła niespokojna ludzka przezorność opiekuna Jusufa, który nie chciał być odpowiedzialny za zezwolenie podopiecznemu na wybór drogi niepewnej i bolesnej, drogi chrześcijańskiego zakonnika? Ten młody człowiek był dzielny, posłuszny i cichy, jednak w tej sprawie sprzeciwił się swym wychowawcom. Pewnego dnia Jusuf zniknął z domu, nie uprzedziwszy nikogo, i wyruszył w drogę prowadzącą do klasztoru Annaya w górach, na wysokości tysiąca dwustu metrów. Zastukał do bramy i poprosił przełożonego domu, żeby przyjął go do wspólnoty sług Boga Wszechmogącego, którzy oddają się modlitwie i pokucie.

Modlitwa i pokuta były w istocie jego ideałem już wtedy, gdy prowadził swoje stado po zboczach gór Libanu. Z opowieści o jego życiu dowiadujemy się, że jednego dnia w okolicy, gdzie mieszkał, pojawił się niespodziewanie jakiś nieznajomy mnich, ubogi i wynędzniały, bosy, w połatanym habicie. Mnich ten przemawiał do zdumionego pasterza o łasce całkowitego ubóstwa i zdania się na wolę wszechmogącego Boga. Entuzjazm Jusufa można porównać z tym, co w dzisiejszych czasach przeżywa chłopak w jego wieku z powodu meczu piłki nożnej lub wyścigu motorowego.

– Lecz to nie dla mnie – zasmucił się bardzo. – Jestem za młody.

– Musisz tylko podjąć decyzję, że będziesz naśladować Zbawiciela.

– Ubogi rzeczywiście jestem – dowodził Jusuf. – Nikt u nas w domu nic nie posiada, a zresztą jestem tylko pasterzem stryja.

Lecz mnich zwrócił mu uwagę, że nawet najbiedniejszy człowiek posiada jednak rzeczy, których może się wyrzec z powodu miłości do Boga: uczucia, namiętności, wolę, pragnienia. Później zachęcił Jusufa, żeby zdał się całkowicie na wolę Bożą. To już Jusuf uczynił, lecz teraz chciał to zrobić w pełni. Pozostawał też niewzruszony, gdy dwa dni po przyjęciu go do klasztoru u bramy zjawili się stryj i matka w towarzystwie krewnych, żeby zabrać syna i bratanka. Stryj Tanios był oburzony. Co? Jusuf zamierzał opuścić ich na dobre? Tego już za wiele! Powinien przecież okazać się rozsądny po tym wszystkim, co dla niego zrobiono. Jego mama, dzielna Brygida, liczyła, że będzie towarzyszył jej w starości. Znaleziono mu dobrą kandydatkę na żonę, a oto on sobie poszedł! Jusuf obstawał przy swoim. Jego krewni musieli wrócić do domu, nie zyskawszy niczego. Matka pierwsza uznała wolę Bożą dla swojego syna i zdała się na nią:

– Niech się dzieje wola Boża – powiedziała, gdy stwierdziła, że jej zabiegi są bezskuteczne.

„Anioł pod postacią człowieka”, czyli życie oparte na modlitwie

Przełożony klasztoru w Annaya wybrał dla młodego nowicjusza Jusufa imię zakonne „Szarbel”. Imię to nosił wcześniej pewien święty męczennik wczesnego chrześcijaństwa. Ojciec Szarbel Makhluf został wezwany przez swój klasztor zaraz po święceniach w Kfifan. Po szesnastu latach przebywania pośród braci był ściśle podległy regule zakonnej, pokorny i skromny. Jego życie, pełne modlitwy i umartwienia, wyróżniało go spośród przeciętnych mnichów. Bardzo lubił adorację Najświętszego Sakramentu. Klęczał w kaplicy klasztornej wraz z innymi dziećmi Boga, wielbiąc Go pod postacią chleba. Do tego stopnia oddalił się od świata, że odmawiał spotkań nawet z najbliższymi krewnymi, obawiając się, by te wizyty nie odciągnęły go od Boga.

Obowiązki maronickiego mnicha są uciążliwe. Reguła zakonna nakazuje mu wstawać o północy na oficjum w chórze. Gdy inni mnisi wracali potem na odpoczynek, ojciec Szarbel pozostawał w kaplicy, żeby medytować i modlić się. Za dnia uczestniczył nabożnie we Mszach Świętych wszystkich swych współbraci, później przygotowywał się gorliwie do odprawienia swojej. Sprawował ją ze ścisłym przestrzeganiem ceremonii liturgicznych, tak iż wszystko, co czynił, budowało uczestników.

Codziennie odmawiał Różaniec. Przestrzegał z wielką skrupulatnością swego ślubu ubóstwa. Mnisi maroniccy nie gromadzą bogactw. Klasztory nie posiadają już skarbów do pokazania, z powodu nieustannych wojen i sporów z otaczającym światem, który nie podziela tej samej wiary. Lecz ojciec Szarbel był zdecydowanie najbiedniejszym z biednych w Annaya, zarówno w sensie dosłownym, jak i przenośnym. Nosił najbardziej szorstki, najstarszy i najmniej wygodny habit, jaki mógł znaleźć w klasztorze. Często się mył oraz prał swoje odzienie i bieliznę. Nawet jeżeli posiadał tylko to, co miał na sobie, kochał czystość: jego habity były zawsze nieskazitelne. Chociaż w górach Libanu zima była chłodna i surowa, nosił – zarówno zimą, jak i latem – ten sam cienki habit mający chronić go przed kaprysami pogody. Pościł z własnej woli.

Także jego czystość była wszystkim znana. Zwykle chodził z opuszczoną kapuzą, nie patrząc na nikogo, czy był to mężczyzna, kobieta czy dziecko. Ledwo dostrzegał drogę, po której się poruszał. Kiedy opat polecił mu udać się do chorego, kobiety i młode dziewczyny wychodziły z domu, jak tylko zobaczyły, że nadchodzi, wiedziały bowiem, że nie życzył sobie obecności niewiasty w pokoju, w którym się znajdował. Jeden z jego biografów nazwał go „aniołem pod postacią człowieka”.

Pustelnia miejscem spotkania z Bogiem

W 1875 roku Ojciec Szarbel opuścił klasztor w radosnym pośpiechu i wyruszył w drogę do pustelni, w której miał przebywać aż do swej śmierci. Była ona zapuszczona i zaniedbana. Lata, kiedy stała pusta, pozostawiły swój ślad. Nieuprawiany ogród zarósł chwastami. Ojciec Szarbel pozwolił części ziemi leżeć odłogiem, drugą zaś jej część okopał i wypielił, po czym posadził tam lecznicze zioła i warzywa. Pod jego ręką gleba stała się tak żyzna, że opat chętnie przyjmował stamtąd dodatek do zasobów kuchni. Sprzedaż roślin leczniczych dostarczała też pewien dochód klasztorowi, pozwalając złagodzić choć trochę panującą wówczas biedę pośród mnichów.

Od tego czasu ojciec Szarbel prowadził życie w odosobnieniu. Jedynie z rzadka i tylko na życzenie przełożonych przychodził do klasztoru, ale przez długi czas był całkowicie odizolowany od innych ludzi. Dopiero gdy się zestarzał i podupadł na zdrowiu, opat zatroszczył się o to, żeby w jego samotności towarzyszył ojcu Szarbelowi inny brat.

Z wyjątkiem krótkiego odpoczynku mnich spędzał dzień i noc na modlitwie, na kolanach przed Najświętszym Sakramentem albo czytając życiorysy świętych. Już nie pracował w polu, choć przywykł do tego od najmłodszych lat swego życia. Cela, w której teraz mieszkał, mierzyła 2,75 metra długości, 2,10 metra szerokości i 2,55 metra wysokości. Całe umeblowanie składało się z kociołka, dzbana na wodę, worka napełnionego liśćmi dębowymi i korą, służącego za posłanie, oraz lnianego przykrycia, którego używał w nocy. Mała kaplica, mierząca sześć na dziewięć metrów, przylegała do celi.

„Sekretem” świętości ojca Szarbela była Msza Święta. Mógł przede wszystkim korzystać z niezaprzeczalnego daru zanurzenia się we wspaniałej liturgii wschodniej, która jest jednym z klejnotów naszej religii. Przyzwyczajony do takiego pojmowania liturgii, ojciec Szarbel odkrył, że dla kapłana nie ma nic ważniejszego od celebracji ofiary Mszy Świętej. Nie tracił żadnej okazji, by tą drogą wchodzić w bezpośredni kontakt ze swym Stwórcą. Całe jego życie zakonne było determinowane myślą o Mszy Świętej jako o ustawicznej ofierze Krzyża. Już od momentu przebudzenia każdego dnia przygotowywał się do tej wspaniałej chwili odprawienia swej zwyczajowej Mszy Świętej o godzinie jedenastej. Czas po Mszy Świętej spędzał na dziękczynieniu należnemu Bogu za to, że w swojej dobroci pozwolił mu On jeszcze tego dnia trzymać Go w rękach, pod postaciami chleba i wina. Te chwile spędzał najchętniej na kolanach przed wystawionym Najświętszym Sakramentem lub przed tabernakulum.

Więcej przeczytasz tutaj: https://bit.ly/3rXBcMf

*fragment pochodzi z książki „Mnich z Libanu. Życie i cuda św. Szarbela Makhlufa”, wydanej nakładem wydawnictwa Esprit

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze