Włochy, których nie chcielibyście widzieć

To film o szarych Włochach (to nie oksymoron) i pięknym człowieku. Po tym filmie, nawet jeśli uważacie swoje życie za nieco nudne i zbyt stabilne, będziecie Bogu i sobie dziękować, że jest właśnie takie. Marcello życia nudnego nie ma, ale chyba chciałby zaznać czegoś na kształt świętego spokoju. „Dogman” to film z gatunków wielkich. Niezwykle jest ciekawa historia nie tylko Dogmana, ale i aktora, który w niego się wciela.

Tak naprawdę to właśnie historia Marcello Fonte (który w filmie też gra Marcello) zachęciła mnie do tego, by pójść do kina. I się nie zawiodłem. Gdy znalazł go reżyser, od razu wiedział: „to jest człowiek do tej roli”. W wywiadach wspomina: „Kiedy poznałem Marcello Fonte zafascynowała mnie jego niezwykła twarz i niezwykłe oczy”. Marcello (ten „prawdziwy”) mieszkał w placówce socjalnej, zajmowała się ogrodem. „Pensjonariusze” mieli tam swój teatr skupiający byłych więźniów. I kiedy jeden z tych facetów nagle zmarł, Marcello musiał go zastąpić. Kiedy na miejsce przybył reżyser castingu, żeby obejrzeć tę trupę, on akurat był na scenie. Marcello gra bardzo intuicyjnie. Jest trochę jak dziecko, szczery, otwarty. Pochodzi z biednej rodziny, życie ciężko go doświadczyło. Jego rola to mix, bierze trochę z fikcji, ale trochę z aktora.

 

fot. materiały dystrybutora


To, co w ludziach najgorsze 
 

Reżyser, Matteo Garrone, największy jak dotąd sukces odniósł za sprawą Gomorry (z 2008 roku) o neapolitańskiej mafii – kamorze. Lubi dotykać tego, co brzydkie. Jego najnowszy obraz potwornie boleśnie rozprawia na temat relacji dobra i zła, ale też na temat korzeni, źródeł tego, co w ludziach najgorsze. Dogman to kombinacja weterynarza , psiego pielęgniarza. Zajmuje się zarówno psami bezdomnymi, jak i tymi, które trafiają do niego razem z właścicielami. Jego miłość do psów jest tak mocna, że mam nadzieję, że nie popełnię herezji, gdy porównam ją do umiłowania zwierząt, do tego jakim charakteryzował się św. Franciszek z Asyżu. Marcello nie tylko pielęgnuje psy, ale i ratuje je z opresji. Chociażby wtedy, gdy ze sporym ryzykiem dla siebie jedzie do posiadłości obrabowanej przez jego kumpli. Jedzie po to, by wyciągnąć z zamrażarki chihuahuę, którego jeden z włamywaczy wsadził do środka. Tylko po to, by przestał szczekać i by nie wydał ich na gorącym uczynku. Sceny z psami, są w ogóle bardzo urocze. To te momenty, gdy na sali wszyscy się uśmiechają a nawet wydają z siebie dźwięki typu „ooohhh”.

„Chciałem pokazać, jak w człowieku narasta chęć zemsty, ale też jak blisko jest od strachu do agresji o przemocy” (reżyser Matteo Garrone w Cannes dla „Rzeczpospolitej”)

Dobry człowiek w zderzeniu ze złym miastem  

„Dogman” to ilustracja świata ogarniętego przez złe emocje. Chciwość, bezwględną chęć zysku, uzależnienie od narkotyków, brak perspektyw na rozwój, rozbicie rodzin. Przemoc psychiczna miesza się z tą fizyczną, choć więcej jest właśnie tej pierwszej. To ona interesuje reżysera. Sprawdza jak uzależnia ludzi, depcze ich godność, sprawia że są nieszczęśliwi, niekiedy żałośnie śmieszni. Chociaż może to i nic nowego pod słońcem, to „Dogman” jak w pigułce pokazuje jak ciężkie jest życie w takiej rzeczywistości. Rzeczywistości, którą sam sobie człowiek zaprojektował. Na własne życzenie. Główny bohater, grany przez Marcello Fonte, jest niskiem, drobnym człowiekiem. Raczej nie wydaje nam się silnym facetem, który jest w stanie przeciwstawić się złu. Czy aby na pewno? Jego małżeństwo rozpadło się, liczy się dla niego tylko córka. I psy. Po pracy czasem gra z sąsiadami w piłkę, czasem z nimi pogada. I zbiera pieniądze na kolejne, piękne wycieczki z córką. Jednocześnie bierze współudział w handlu kokainą. Jego głównym klientem jest Simone, miejscowy watażka, postrach miasta. Między nimi wytworzyła się relacja, która w pewnym momencie przypomina syndrom sztokholmski.


Psy i ludzie. I szare Włochy

„Dogman” to dramat psychologiczny. Może i przez chwilę wydawać nam się, że widzimy kryminał, pod koniec filmu nawet thriller. To studium ludzkiej psychiki, w której zło nieustannie chce pożerać pokazywane na zewnątrz dobro. Są tu ludzie, są też psy. Największym pytaniem postawionym przez reżysera Matteo Garrone jest jednak to, czy różnica pomiędzy nami faktycznie jest aż tak widoczna? W „Dogmanie” przenosimy się do bliżej nieokreślonego miasteczka, miasteczka, które z pięknymi Włochami, słonecznymi nie ma nic wspólnego. To szare miasto, z blokami, które straszą i ludźmi, których często jedynym życiem jest kokaina. Miasto mafii a przynajmniej gangu, które rządzi a policja zdaje się próbować tylko minimalizować skutki jego działalności. W środku tego niezwykle nieprzyjaznego środowiska jest Marcello. Trudno go nie polubić. Za miłość do zwierząt, za wiarę w ludzi i niegasnącą nadzieję na lepsze jutro. W pewnym momencie – przynajmniej dla mnie – stal się jednak irytujący. Wtedy, gdy jego „kumpel” Simone wciągał w coraz większe kłopoty (z więzieniem włącznie), a Marcello nie potrafił tej sytuacji zmienić, wyrwać się z niej. Choć z punktu widzenia widza w sali kinowej łatwo tak powiedzieć. W pewnej chwili widz może zacząć się zastanawiać, kto w tym filmie jest bardziej normalny. Psy, którymi zajmuje się Marcello czy ludzie, którzy żyją w tym miasteczku. Symboliczne są również sceny nurkowania, gdy on i jego córka na chwilę uciekają z tego szarego włoskiego świata (wiem, to połączenie wydaje się wręcz niemożliwe) i wyjeżdżają nurkować. Nad morze. Ten podwodny świat daje im (szczególnie Marcello) krótką chwilę wytchnienia.

 

Zdjęcie: Marcello Fonte na festiwalu w Cannes, fot. Clemens Bilan, PAP/EPA


Pytania, które tkwią w głowie

Film zadał mi kilka pytań, na które do teraz próbuję odpowiedzieć. Czy aby na pewno zawsze trzeba „umierać za przyjaciół” (osobną kwestią jakimi „przyjaciółmi” byli kumple Marcello). Czy jeśli robią źle, trzeba się przeciwstawić i nawet przez chwilę iść pod prąd ich bieżącym interesom? Czy tkwiąc w spirali zła, da się odwrócić jej bieg? Czy jeśli jest już ona nakręcona do granic możliwości, to lepszym rozwiązaniem będzie po prostu próba wyrwania się z niej? By ratować swoje życie. Dla mnie „Dogman” i sam Marcello stał się w pewnym momencie irytujący. Zaczął mnie denerwować, bo ile w końcu można dać się ogrywać? Ile naiwnie można podchodzić do ludzi, którzy wcale nie myślą o tobie ale o tym jak cię wykorzystać? Marcello to niezwykły facet. Mimo, że bity przez ludzi (dosłownie) i życie (metaforycznie), w jego oczach ciągle widać siłę i miłość i radość. Kocha ludzi i chce być przez nich kochany, lubiany. Sam koniec jednak – trochę zaskakuje. Choć z tym końcem właśnie pozostaje otwarte pytanie: czy to nie była już swego rodzaju projekcja wyobrażeń? Reżysera? Marcello? Sprawdźcie i oceńcie sami. „Dogman: to zderzenie depresyjnej rzeczywistości miasteczka z wiecznym uśmiechem chuderlaka. Poznajcie go i jego świat, naprawdę warto.

fot. materiały dystrybutora

***

„Dogman”, na festiwalu Cannes, otrzymał Złotą Palmę za główną rolę.  

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze