By w życiu mieć odwagę i pasję. O filmie „Księgarnia z marzeniami”

Od razu zaznaczę – nie bójcie się popłakać na tym filmie. „Księgarnia z marzeniami” wyciska łzy przynajmniej kilka razy. Nie robi tego jednak w sposób sztuczny czy wyświechtanymi, tanimi filmowymi trickami. To po prostu piękna historia, napisana pięknymi słowami, obrazem i muzyką.  

Nie przez przypadek ani przez pomyłkę użyłem słowa „napisana”. Film Isabel Coixet, reżyserki „Elegii” i „Życia ukrytego w słowach” powstał na podstawie nominowanej do Bookera powieści „The Bookshop” (autorstwa Penelope Fitzgerald). A o Bookerze – przynajmniej od czasu przyznania nagrody Oldze Tokarczuk – słyszało już w Polsce chyba wielu.

Zdjęcie: pan Brundish z przesłaną przez Florence książką, fot. materiały dystrybutora


„Księgarnia z marzeniami” składa się z kilku rozdziałów, ale nie opowiadanych jeden po drugim – one się łączą ze sobą, tworząc chwytającą za serce opowieść. To opowieść o dążeniu człowieka do szczęścia, do spełnienia swoich największych marzeń i do miłości. Mnie do tego filmu przekonała grająca główną rolę Emily Mortimer. Znam ją z serialu „Newsroom” i po prostu bardzo lubię. Ma w sobie talent do grania w takim stylu, że mam wrażenie, że mógłbym z nią usiąść i rozmawiać jak ze znajomą z sąsiedztwa. Jednocześnie niezwykle umiejętnie pokazuje emocje. Jej twarz to scena dla emocji. Jednak nie tylko ona, ale cała obsada filmu gwarantowała dobre kino. To przede wszystkim Patricia Clarkson i Bill Nighy. Reżyser nie mógł dokonać lepszego wyboru. Oni idealnie pasowali do tych ról.  

Miłość do książek. I do życia 

Florence Green (Emily Mortimer) chce zostawić za sobą dość trudną przeszłość. Jest wdową po człowieku, którego kochała nadzwyczaj mocno. Zginął na wojnie. By zapomnieć, ale niekoniecznie o mężu (on i książki to było całe jej życie), postanawia otworzyć księgarnię w sennym miasteczku u wybrzeży Anglii. Obrazy, które oglądamy w filmie, zachwycają. Morze, niewysokie wzgórza. Księgarnię chce otworzyć w starym domu. Tam też chce zamieszkać. Wręcz uparła się na to miejsce. Czuje, że to jest to. I początkowo odnosi sukcesy. 

Zdjęcie: pan Brundish i Florence, fot. materiały dystrybutora

Z pomocą młodej dziewczyny rozkręca biznes, choć akurat to słowo nie do końca tu pasuje. To misja i pasja jednocześnie. Zysk przychodzi obok i jakby dodatkowo. Mieszkańcy odwiedzają księgarnię bardzo często. Florence sprowadza dla nich „Lolitę” Nabokowa oraz „451 stopni Farenheita” Bradbury’ego. Nie wszystkim się to jednak podoba. Bardzo wpływowa dama – generałowa Gemart (Patricia Clarkson) robi wiele, by zamknąć ten „sklepik”. Florence zamiast ucieczki, czy chociażby kroku w tył, wybiera konsekwentne dążenie do realizacji marzeń. A do tego potrzebna jest odwaga. Ona ją ma i zachwyca tym miejscowego miłośnika powieści – pan Brundish (w tej roli Bill Nighy). I tu spotykają się dwa światy – ten teraźniejszy (z akcji filmu) i ten z przeszłości. Oboje przeżyli wielką miłość, oboje przeżyli też wielki ból, a teraz połączyła ich miłość do książek. Książki to tu synonim przeżycia czegoś dobrego, pięknego, wyższego i radośniejszego niż często szara rzeczywistość.  

„Odniesiesz sukces, gdy dasz z siebie wszystko” 

Ku marzeniom. Niekiedy pod górkę 

Dalszego ciągu akcji nie będę zdradzać. Skupię się za to na tym, co film – oprócz poruszającej akcji – niesie za sobą. Jeśli miałbym wybrać jedno słowo – powiedziałbym, że ten film motywuje. Do pracy, do podejmowania wyzwań, mimo że to nie zawsze jest łatwe i wygodne. Spełnianie marzeń jest niekiedy ważniejsze niż samo ich finalne spełnienie. Oczywiście, gdy już do tego dochodzi, czujemy radość, satysfakcję i spełnienie. Jednak już przez sam wybór drogi „ku marzeniom” pokazujemy to, co w człowieku najważniejsze – siłę, odwagę, miłość i wiarę. W pewnej chwili Brundish powiedział Florence zdanie, które utkwiło mi w pamięci. Stwierdził, że człowieka do bogów (użył liczby mnogiej) upodabnia właśnie odwaga.  

„Zabrali jej marzenia, ale nie zabrali odwagi”  

Zdjęcie: Brundish podczas rozmowy z generałową Gemart, fot. materiały dystrybutora

Modlitwa nie zaszkodzi 

Film nie stroni od typowego angielskiego żartu. To bardzo urocze. Uśmiechnąć można się chociażby wtedy, gdy generałowa Gemart rozmawia z mężem o swoim pomyśle na Stary Dom. Zamiast księgarni chciałaby tam bliżej nieokreślone centrum sztuki. W sumie nieważne co – byleby jej, według jej pomysłu. Wspomina, że trzeba by się o to pomodlić. Jej mąż, były generał, stwierdza, że ich życie byłoby generalnie lepsze, gdyby częściej się modlili. Jak stwierdza, „modlitwa nie zaszkodzi”.  

Niezbędne cechy charakteru  

Obraz Isabel Coixet może być (a może i powinien) otrzeźwieniem. Niekiedy zaślepieni złymi uczuciami, ale też bezdusznymi przepisami jesteśmy w stanie zepsuć niejeden dobry pomysł. Jednocześnie „Księgarnia z marzeniami” przypomina nam, że na drodze do marzeń bardzo ważne jest to, by spotkać drugiego człowieka, który nas wesprze, wyciągnie pomocną dłoń. Mnie osobiście film przypomniał o jeszcze jednej ważnej prawdzie. Jeśli chcemy osiągnąć sukces, rozumiany jako dotarcie do słusznego celu, nie może opuszczać nas konsekwencja, cierpliwość i wytrwała, żmudna praca. Naszym największym wrogiem może być nie uparta i nieprzejednana generałowa Gemart, ale nasz własny słomiany zapał i szybkie zrażanie się przeciwnościami losu.

fot. materiały dystrybutora

„Księgarnia z marzeniami” pokazuje, że ludzie z pasją zarażają nią innych i przyciągają do siebie dobrych ludzi. Jednocześnie i tych, którzy mają złe zamiary, jednak nawet jeśli chwilowo wygrywają, to zwycięzcami i tak są ci z marzeniami i dobrocią w sercu. Ci, którzy lubią ludzi i zachwycają się światem. Żyjmy marzeniami, spełniajmy je i bądźmy w tym odważni. To nie jest łatwa droga, ale jedyna, która daje szczęście.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze