Pytanie na Adwent: czy naprawdę chcemy spotkać Boga?
Czy nie jest tak, że fundamentalne pytanie, które czasem warto sobie zadać, brzmi: czy ja w ogóle chcę spotkać się z Bogiem? To nie pytanie o to, jakie miejsce ma w moim życiu wiara czy religia. To pytanie dużo głębsze, dotyka bowiem wszystkich naszych lęków i obaw, że popełniliśmy w życiu wiele błędów.
Czy nie jest tak, że kiedy myślimy o naszym życiu, to nasze serce drętwieje, bo jakoś tak wewnętrznie czuje, że wzbiera w nim poczucie rozczarowania i smutku?
Kiedyś podczas rekolekcji w milczeniu towarzyszyłem pewnej starszej ode mnie kobiecie. Drobna, szczupła blondynka o jasnej karnacji. Podczas takich rozmów człowiek uczestniczący w rekolekcjach powinien opowiadać o tym, co dzieje się w jego sercu podczas odprawianych medytacji. Opowiadała więc o tym, że wyobrażała sobie jak sama stoi w tłumie, który otacza Jezusa. Nasza rozmowa trwała codziennie dokładnie 20 minut. Drugiego dnia zauważyłem, że kobieta z minuty na minutę, gdy opowiadała o swojej modlitwie, stawała się coraz bardziej czerwona. Czerwona krwistość pełzła od szyi po policzki, potem wdrapywała się na czoło, podkrążała oczy. Wtedy zadałem jej pytanie: kiedy patrzyłaś na Jezusa, to co działo się w twoim sercu? Kobieta uroniła małą łezkę, ale natychmiast, jakby nakryta na czymś karygodnym przetarła oko, a czerwoność pochłonęła ją dokumentnie.
Nigdy nie widziałem osoby tak spiętej i znerwicowanej. Przeczuwałem, o co może jej chodzić. Doświadczyła kiedyś ogromnej rany, przed którą ucieka już wiele lat. Traci wiele czasu i sił, aby o niej zapomnieć. Wszystko bezskutecznie. Kiedy zobaczyła, że Jezus chce ją uzdrowić z tego przekleństwa, wówczas ją zmroziło – za nich nie chciała wracać do tamtych doświadczeń.
Na początku Adwentu Jezus wzywa, aby nasze serca nie były ociężałe. Czy nie jest tak, że wzywa nas do tego, abyśmy w końcu byli wolni? Przecież od dawna doświadczamy już uwiązania serca. Próbujemy sobie poradzić z rozczarowaniem i trwogą. Zanurzamy się w codzienności, zafascynowani naszymi potencjałami, produkcją, zdobytymi osiągnięciami i premiami, nie wyobrażamy sobie życia wolnego od wszystkich tych obciążeń. Trwoga staje się naszym życiem.
>>>W niedzielę rusza akcja #Roraty
Jezu, wcale Ciebie nie chcę!
Zawsze mnie to dziwi, że człowiek może w istocie nie chcieć spotkania z Bogiem. Pewnie każdy z nas dobrze zna tę przerażającą myśl, że kiedyś tam, podejmując jakiś fundamentalny wybór, tak naprawdę nie chcieliśmy dobra, ale daliśmy się uwieść pokusie szukania siebie, odbijania sobie kompleksów, albo po prostu zemsty za doznane krzywdy. Boimy się Jezusa, bo On nam przypomina, że zrobiliśmy zwyczajną głupotę. Zamiast przebaczyć, wywołaliśmy kolejną wojnę o pietruszkę. Zamiast budować relację w czystości daliśmy się zwieść kłamstwu, że jeśli nie poświecimy resztek swojego wstydu to wówczas możemy zostać na starość sami. Siedzimy po godzinach, tylko aby usłyszeć, że jesteśmy przydatni dla firmy, tak jakby nasza wartość była jakkolwiek policzalna.
Boimy się Jezusa, bo wiemy, że rozgoni wszelką mgłę samooszukiwania. Próbujemy nadać znaczenie naszemu życiu, ale widzimy coraz bardziej, że budujemy je z kart i drżymy na myśl o jakimkolwiek przeciągu. Istnieje jednak jeszcze potężniejsze autooszustwo, które umie przykleić się do naszego serca jak smoła. To proste zdanie: Jest już za późno… na nawrócenie, na zmianę, na nadzieję. Ale czy na pewno?
>>>Kilka pomysłów na adwentowe postanowienia
Nadzieja?
Watykan ma wiele sekretów, pilnie strzeżonych dokumentów, ale i miejsc, które są niedostępne dla codziennych turystów. Kiedyś udało mi się wkraść do kaplicy Redemtoris Mater, olśniewającego dzieła współczesnej sztuki. Małe drzwi wydają się zupełnie nieznaczące, wprowadzają nas jednak w pewien ekosystem znaczeń i obrazów biblijnych. Widzimy nowe Jeruzalem, czyli miejsce spotkania Boga z człowiekiem, które uobecnia się przez mszę św., widzimy na szczycie sufitu wielką mozaikę Jezusa, pod którą ustawiona jest ambona, przy której czytane jest Słowo Boże. Artysta chciał pokazać w ten sposób, że to co Boskie i niby odległe, wciela się w konkretne Słowa. Kiedy człowiek wychodzi z tego niesamowitego pomieszczenia, widzi inny obraz.
Oto Jezus, tak jak go przedstawił autor Apokalipsy, przychodzący w chwale, wielbiony przez ludzi reprezentujących różne stany. Są obok Niego męczennicy, są święci… jest artysta trzymający farby, jest dziewczynka, która przynosi swoje zabawki, ale jest i pracownik korporacji trzymający komputer. Idea jest prosta. Jezus przychodzi nie tylko na końcu czasów, ale i podczas naszej codzienności. Niby wychodzimy z kaplicy, ale tak na prawdę to idziemy spotkać się z Nim w codziennych naszych troskach i radościach. Bóg jest obecny w naszym przeglądaniu głupich filmików na YouTube, ale i w tych dniach, kiedy marzymy tylko o choć chwili odpoczynku.
>>>Czy wierzysz w swoje nawrócenie? [FELIETON]
Adwent chce nam przypomnieć, że w świecie deadline’ów i fakapów istnieje coś ważniejszego niż zrealizowanie założeń okresowych przedsiębiorstwa. Chce nas nakłonić, abyśmy sięgnęli do głębi naszego życia. Abyśmy rozgonili jakąkolwiek mgłę zwątpienia i zobaczyli, że istnieje ziarenko naszego wnętrza, którego nie da się spętać, a które łapczywie chwyta kolejne hausty nadziei. To jest nasze miejsce spotkania z Bogiem. Słyszymy je czasami, szepcze nam do ucha, kiedy jesteśmy przyklejeni do naszej mizerności: „Jesteś wart więcej niż to.” I mimo że zakrzykujemy je z mozołem, to ono nie ustaje i ciągle próbuje nas przekonać, że rzeczywiście naszej wartości nie da się przecenić, ale i nie da się do niej nic dodać. Że mimo zimnej trwogi, która płynie nam w żyłach, część naszego serca pozostaje pełna ciepła. Bo z jednej strony jest prawdą, że czekamy na Boga, który przyjdzie na końcu czasów, ale jest też prawdą, że możemy się z Nim spotkać już teraz. Adwent zaprasza, aby sięgnąć wzrokiem poza rutynę, nie tylko po to, aby nawiązać kontakt z jej znaczeniem, ale przede wszystkim aby wejść w dialog z Bogiem, który przychodzi w naszej codzienności.
A co jeżeli drżymy, że spotkanie z Bogiem sprawi, że część naszych przekonań legnie w gruzach? Czasem trzeba wybrać, czy chcemy w życiu mieszkać w skleconych naprędce dusznych slumsach, czy w przestronnym domu pełnym zapachu ogniska i radosnych spotkań z Bogiem.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |