fot. Thomas Vitali/unsplash

Religijność infantylna [FELIETON]

W Polsce nie ma Boga, jest Bozinka. W Polsce nie ma Kościoła – w Polsce jest kościółek. W Polsce ludzie nie grzeszą – w Polsce ludzie nie słuchają mamusi i tatusia. W Polsce ludzie się nie modlą – w Polsce odmawia się paciorek. Taka religijność charakteryzuje ogromną część polskich katolików.

Te słowa mogą kogoś zaboleć. Ale może to i dobrze. Czasem bolesny bodziec jest impulsem do rachunku sumienia. Także dla mnie. Bo wszyscy bez wyjątku musimy ciągle wychodzić z infantylnej religijności i dojrzewać w wierze. Tymczasem, bardzo często przez większość swojego życia tkwimy na poziomie przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej. Księża wprost opowiadają anegdoty o tym, że do spowiedzi przychodzą do nich dorośli ludzie, którzy spowiadają się z tego, że nie słuchali rodziców. To nie są żarty. Takie są fakty na temat poziomu naszego wtajemniczenia w chrześcijaństwo.

>>> Nie wiem [FELIETON]

Religijność naturalna

Nie chodzi o to, że mamy porzucić nasze pobożne przyzwyczajenia i zająć się wyłącznie wielką teologią. Nie. Ale nie możemy też zatrzymywać się na poziomie religijności naturalnej, która sprowadza się do tego, że widzimy Boga jako magika spełniającego życzenia. Taka wiara prędzej czy później oznacza jakąś formę handlu z Bogiem. Ja dam Bozince pobożność i moje dobre uczynki, a w zamian dostanę zdrówko, dobrą pracę i ogólnie przyjemne życie. Chrześcijaństwo nie na tym polega. Jeśli skonfrontujemy takie myślenie o Bogu z tym, co znajdziemy w Piśmie Świętym i nauczaniu Kościoła, to możemy przeżyć niemały szok. Ba! Możemy się nawet oburzyć. Wiara to nie amulet, który sprawia, że omijają nas trudności. Czasem bycie wierzącym to właśnie pokorne przyjęcie cierpienia. „Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy?” – czytamy w Księdze Hioba. Nie można sprowadzać wiary do rzekomego układu z siłą wyższą, którego celem jest zapewnienie sobie świętego spokoju.

Fot. pixabay

>>> Rady parafialne – struktury, które (nie) działają?

„Bozinka czuwa”

Ta naturalna religijność jest w jakimś sensie normalna. Każdy z nas, wkraczając w temat wiary, przechodził przez ten etap. Chcemy przecież czuć się bezpiecznie i mieć pewność, że Ktoś nad nami czuwa i na pewno nigdy nie stanie nam się żadna krzywda. Rodzice pewnie nieraz mówili nam, że nie grozi nam nic złego, bo Bozinka czuwa. I kiedy jest się dzieckiem takie zapewnienia są potrzebne i ważne. Gorzej, jeśli na tym się zatrzymamy. Bo chociaż Bóg chce naszego szczęścia i zawsze ma nas na oku, to przecież bycie katolikiem nie oznacza, że nie może potrącić nas samochód lub że z pewnością nie zachorujemy na raka. Takie wyobrażenie o Bogu niewiele ma wspólnego z prawdą. I przekłada się również na bardzo charakterystyczny i infantylny język. Bozinka, kościółek, paciorek – te słowa powinny nas nie tylko drażnić, ale i niepokoić. Niepokoić, bo mogą wskazywać na to, że swoją relację z Bogiem przeżywamy w bardzo dziecinny sposób. Gdyby jednak dotyczyło to tylko języka, pewnie można byłoby przymknąć na to oko. Prawdziwy problem pojawia się z kolei w kwestii znajomości i rozumienia tego w Kogo i w co wierzymy.

>>> Prymas Polski: Kościół nie może być zamkniętą twierdzą [ROZMOWA]

Wiemy lepiej. Najlepiej

Uważamy się za wyjątkowo katolicki kraj, a o swojej wierze wiemy naprawdę niewiele. Widać to po komentarzach w mediach społecznościowych. Słychać to także w codziennych rozmowach. Nie mamy zielonego pojęcia o Biblii, a tym bardziej o zapisach Kodeksu Prawa Kanonicznego, nawet tych, które nas bezpośrednio dotyczą. Ale to jeszcze pół biedy. Kiedy ktoś taki zapis podaje, negujemy go, wypisując pełne emocji komentarze. Przykładów można podawać całe mnóstwo. Kiedyś napisałem krótką informację o tym, że zgodnie z KPK można uczestniczyć we mszy św. w sobotę wieczorem zamiast w niedzielę. Niby oczywiste, ale pod tekstem rozpętała się burza komentarzy. Internauci w zdecydowanej większości nie przyjęli tego, co mówi zapis. Mieli własną interpretację i wizję tego, jakie są zasady uczestniczenia w niedzielnej liturgii. To tylko jeden błahy przykład, a przecież jest tego znacznie więcej. Wystarczy wspomnieć burzę, która rozpętała się wokół zmian w modlitwie „Ojcze nasz” w niektórych językach. Wielu katolików było przekonanych, że wersja, do której jesteśmy przyzwyczajeni, to jedyna słuszna opcja, bo taką właśnie podyktował Jezus. Na papieża Franciszka spadła, więc krytyka, że chce zmieniać modlitwę podyktowaną przez Syna Bożego… Sami księża nierzadko żalą się, że ciężko dotrzeć do wiernych z nauczaniem Kościoła. Wszystko przez to, że mamy swoje uprzedzenia, stereotypy i w przeżywaniu wiary zatrzymujemy się w najlepszym razie na nawykowym paciorku, ale nie zgłębiamy tego, jak powinniśmy się rozwijać jako chrześcijanie.

>>> #DwieNawy: czy piątkowy post ma sens?

W piątki nie jemy mięsa, ale czy rzeczywiście pościmy? Czy nasze rutynowe dostosowanie menu do dnia tygodnia ma jakiś związek z duchowością? Łatwo jest oczywiście wytykać błędy i braki innym, ale sam też nie czuję się w tej materii bez winy. Ciągle uświadamiam sobie, ilu ważnych dokumentów Kościoła jeszcze nie poznałem i jak bardzo daleko mojemu przeżywaniu wiary do prawdziwej dojrzałości. Jako chrześcijanie nigdy nie jesteśmy wystarczająco dojrzali. Ważne jednak, żebyśmy, jako katolicy, widzieli potrzebę trzymania się drogi, którą proponuje Kościół. A nie tej, którą próbujemy wytyczać na własną rękę. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze