Suicydolog: na samobójstwo można patrzeć jak na odwrócone morderstwo [ROZMOWA]
Na samobójstwo można spojrzeć jak na odwrócone morderstwo, nie morduję kogoś, tylko siebie, bo np. mam ogromne poczucie winy, w życiu mi nie wychodzi i wydaje mi się, że krzywdzę bliskich – powiedziała dr Halszka Witkowska, suicydolog.
Dr Halszka Witkowska jest suicydologiem, Ekspertem Biura ds. Zapobiegania Zachowaniom Samobójczym w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, pomysłodawczynią i koordynatorką serwisu edukacyjno-pomocowego „Życie warte jest rozmowy”, współautorką, wraz z Moniką Tadrą, książki pt. „Niewysłuchani. O śmierci samobójczej i tych którzy pozostali”.
PAP: Ktoś odbiera sobie życie, ale żyć muszą dalej jego bliscy – cierpią z powodu straty, ale także tego, że ich stary świat zostaje zrujnowany. Tym, co mnie uderzyło, kiedy czytałam waszą książkę pt. „Niewysłuchani”, której częścią jest 13 rozmów z osobami, które straciły kogoś bliskiego w wyniku samobójstwa, jest to, że nagle wokół nich zapanowała pustka i cisza, nawet znajomi zniknęli, boją się z nimi rozmawiać, jakby bali się, że zarażą się ich nieszczęściem.
Halszka Witkowska: Żyjemy w świecie, który wypiera istnienie śmierci, rozmowa o zmarłych, o umieraniu, o stracie jest dla nas wyzwaniem, a jeżeli do tego dołożymy trudne okoliczności, to już w ogóle ludzi blokuje, nie wiedzą, co powiedzieć, boją się, po prostu. Za to pojawiają się domysły, plotki. Jeśli zginęło dziecko pojawiają się pytania, gdzie byli rodzice i diagnozy, że to na pewno patologiczny dom. Jeśli ginie mężczyzna, to pewnie dlatego, że żona go zdradzała, z innymi zaszła w ciążę, on się dowiedział i odebrał sobie życie. Mamy do czynienia z jednej strony z sensacją, a z drugiej z lękiem, żeby nie rozdrapywać świeżej rany – moim zdaniem to są dwa główne składniki tej ciszy.
Poza tym boimy się emocji związanych ze stratą, tego, że ktoś zacznie płakać, a my nie będziemy wiedzieli, jak się zachować. Pewien mężczyzna, który stracił w wyniku samobójstwa syna, opowiadał mi, że spotkał w swojej pracy w korporacji kobietę z innej firmy, która też straciła dziecko, co wyszło w rozmowie, i on się zastanawiał, czy w przestrzeni publicznej może tę kobiety przytulić, tak po prostu, wspierająco. Więc tym bardziej ktoś, kto nie przeżył takiej tragedii nie będzie wiedział, jak zareagować – przytulić go, czy nie przytulić? Czy wymawiać imię zmarłego dziecka, czy nie wymawiać? To są bardzo trudne rzeczy.
>>> W zapobieganiu samobójstwom seniorów ogromną rolę odgrywa ich aktywizacja [ROZMOWA]
Mira Suchodolska (PAP): Ludzie, z którymi rozmawiałyście opowiadają, że bardzo potrzebowali obecności innych ludzi, tego, żeby ktoś chociaż powiedział, że jest mu przykro, że wie, co się stało. Ta cisza, która wokół nich zaległa, była dodatkową traumą.
Dr Halszka Witkowska: Rozmowa w takich momentach jest bardzo ważna. Człowiek, który nie może sobie poradzić z samobójczą śmiercią bliskiej osoby, jest w stanie emocjonalnego tsunami – czuje jednocześnie ból, gniew, poczucie winy, wstyd, zwątpienie… Tych emocji jest bardzo dużo i póki człowiek jest z nimi sam nie potrafi ich nazwać, uporządkować, one go zalewają i zatapiają.
Dopiero rozmowa z drugim człowiekiem jest tym, czym wciągnięcie malutkiej tratwy na duży statek, na którym łatwiej to tsunami przetrwać. Podczas rozmowy zaczynamy wyciągać myśli z głowy, nazywać swoje emocje, przyglądać się im. Opowiadamy swoją historię, a więc opowiadamy siebie, przy czym nasza narracja zderza się z drugim człowiekiem, od którego możemy usłyszeć „nie jesteś beznadziejnym rodzicem”, „nie jesteś beznadziejną żoną”, „spotkała cię wielka tragedia, ale to nie znaczy, że to twoja wina”.
Poczucie winy pojawia się we wszystkich przytoczonych w książce historiach. Mnie szczególnie poruszyła ta, w której mąż po kłótni z żoną popełnia samobójstwo w sąsiednim pokoju. Kobieta jest w tak głębokiej traumie, że sama zaczyna mieć myśli samobójcze.
To jest jedna z cech żałoby po śmierci samobójczej, że u bliskich pojawiają się myśli samobójcze, próby, a nawet samobójstwa. Dlatego tak bardzo ważnym działem zapobiegania samobójstwo jest postwencja, czyli działanie po tragicznym wydarzeniu, wobec osoby w żałobie, która może być w kryzysie suicydalnym, cierpieć ogromny ból psychiczny, poczucie beznadziejności, bezwartościowości, bezradności i ogromnego poczucia winy. Na samobójstwo można spojrzeć jak na odwrócone morderstwo, nie morduję kogoś, tylko siebie, bo np. mam ogromne poczucie winy, w życiu mi nie wychodzi i wydaje mi się, że krzywdzę bliskich, bo jaką podłą jestem kobietą, żoną, że nie zauważyłam kryzysu męża i popchnęłam go do samobójstwa.
Potrafię sobie wyobrazić, co czuła ta kobieta. Albo ta druga, dwudziestojednolatka, której mąż odebrał sobie życie miesiąc po ślubie, w dniu, kiedy odebrali fotografie ślubne. I jeszcze jego rodzina obwiniła ją za to.
Po pierwsze nie zawsze, nawet najbliższa osoba, jest w stanie dostrzec, że jej partner, partnerka, przeżywa kryzys, gdyż tak dobrze się maskują, przywdziewają zbroję. Tak się zresztą to nazywa – depresja maskowana, która bardzo często dotyka właśnie mężczyzn. Potem otoczenie przeżywa szok – no jak to, przecież on był zawsze taki uśmiechnięty, wesoły, dusza towarzystwa. Do tego dochodzi silna potrzeba racjonalizacji – dlaczego tak się stało i kto jest temu winien, stąd silna potrzeba plotkowania i obwiniania. Ludzie chcą wytłumaczyć sobie coś, co jest dla nich niepojęte, jakoś to nazwać, poukładać i zamknąć.
Śmierć samobójcza zawsze była stygmatyzująca i po prostu przerażająca. Towarzyszyło jej też wiele przesądów, gdyż ludzie bali się błąkających dusz samobójców, czasem ich ciała były przebijane osinowymi kołkami, żeby nie zamienili się w wampiry albo chowano ich na rozstajach dróg. Mam wrażenie, że ten podskórny lęk został w nas do dziś.
To prawda, te przesądy i rytuały są dość mocno osadzone w naszej kulturze, kiedyś samobójców wynosiło się z domu przez okno, ale do teraz w niektórych obszarach Polski panuje przekonanie, że w miejscu, gdzie ktoś odebrał sobie życie, nie rośnie trawa, a budowanie czegokolwiek nieopodal będzie się wiązało z niepowodzeniem.
Nie jest to jednak przypadłość polska, np. u Eskimosów, którzy mają duży problem z wysokim wskaźnikiem samobójstw, panuje wiara w to, że dusze osób, które same zadały sobie śmierć, wracają do domu, bo chcą być ze swoimi bliskimi. Dlatego rodziny takich zmarłych zamieniają się domami z przyjaciółmi na jakiś czas, żeby taka „pokutująca dusza” odeszła do świata zmarłych. Z kolei w racjonalnej Japonii trwają prace rządowe nad tym, aby właściciel mieszkania, w którym najemca odebrał sobie życie, mógł wnioskować o zadośćuczynienie od rodziny zmarłej osoby. Związane jest to z tym, że nikt nie chce takiego mieszkania wynajmować.
Ludzie mają także dylematy duchowe – Kościół Katolicki wciąż traktuje samobójstwo jako grzech, więc pojawia się pytanie, czy samobójca może iść do nieba, czy można się za niego modlić.
Zawsze w tym kontekście przypominam przepiękny fragment z „Braci Karamazow” Dostojewskiego, o śmierci starca Zosimy. Ten święty mędrzec, gdy umierał, zaprosił do swojej celi przyjaciół. Przyznał im się, że całe życie modlił się za osoby, które zmarły śmiercią samobójczą. Skłaniała go do tego świadomość, że osoby te nigdy nie odczuły miłości i dlatego podjęły taką decyzję. Modlił się po to, by chociaż po śmierci mogły zbliżyć się do Boga, który jest nieskończoną miłością.
To prawda, stosunek Kościoła Katolickiego do samobójstw i samobójców zmienił się. Co prawda był czas, kiedy chowano ich za cmentarnym płotem, ale od 1968 roku oficjalne stanowisko brzmi, że osoba, która targa się na swoje życie, nie wie, co robi, bo jest chora.
Nie wszyscy wierni o tym wiedzą, byłam kilkakrotnie świadkiem tego, jakiej ulgi doznawali, kiedy dowiadywali się, że ich bliski niekoniecznie wyląduje w piekle i że mogą, a nawet powinni się za niego modlić. Samobójstwo nadal pozostaje grzechem, ale nie śmiertelnym, ostateczną ocenę zostawia się Bogu. Niemniej jednak są od tego wyjątki – np. jeśli ktoś popełnia samobójstwo w sposób manifestacyjny przeciwko Bogu, odcina się od niego w liście pożegnalnym etc. Obowiązuje także zasada irregularities (nieprawidłowości), zgodnie z nią osoby po próbie samobójczej nie mogą zostać duchownymi.
Natomiast samobójstwa osób duchownych są nadal tematem tabu, choć się przecież zdarzają.
Kiedyś zostałam poproszona o wsparcie dla wspólnoty jednego z seminariów katolickich, gdzie młody alumn odebrał sobie życie. Pojechałyśmy tam razem z koleżanką doświadczoną w interwencjach kryzysowych. Po spotkaniu z rektorem i po wykładzie, jaki dałam dla zgromadzonych, przyszedł czas na indywidualne konsultacje – ustawiła się do nich kolejka. Po czterech godzinach rozmów miałam oczy jak spodki, zrozumiałam wiele rzeczy, o których nie miałam wcześniej pojęcia. Nie mogę zdradzić treści tych rozmów, powiem tylko, że wybijał się w nich temat zwątpienia – o sens świata, wiary, posługi kapłańskiej, o to, czy będą dobrymi opiekunami dla swoich wiernych. W poukładanym świecie wartości, jaki reprezentuje katolicyzm, wydarzenie takie powoduje, że świat zaczyna rozpadać się na kawałki.
Kolejnym uczuciem, które pojawia się w związku z samobójczą śmiercią, jest gniew. Pojawiają się pytania: „Jak mógł mnie zostawić z trójką dzieci?” „Dlaczego mi to zrobiła? Pewnie mnie nie kochała”.
Takie podejście świadczy o tym, jak mało wiemy o tym zjawisku, jak nie mamy pojęcia o tym, czym jest syndrom presuicydalny, w jakim stanie są osoby przed podjęciem próby samobójczej. Zostało to obszernie opisane w literaturze fachowej, powiem w skrócie, że taki człowiek zaczyna się odsuwać od bliskich, od przyjaciół, nie dlatego, że ich nie lubi, nie kocha, tylko dlatego, że uważa się za tak beznadziejną osobę, która wszystkim sprawia przykrość, że jego śmierć sprawi, że świat będzie lepszy. Nie widzi innego wyjścia.
Niemniej jednak gniew na osobę, która nas zostawiła, jest naturalny – rodzina jest wściekła, że takie coś się wydarzyło, przynosząc ze sobą mnóstwo bólu i kłopotów. Do tego pojawia się lęk, czy jak jeden członek rodziny popełnił samobójstwo, nie zrobi tego ktoś jeszcze. Może tak się zdarzyć, ale nie dlatego, że skłonności samobójcze są dziedziczne, tylko poprzez przykład – że może to być jakieś rozwiązanie.
Chciałabym jeszcze poruszyć problem, dotyczący głównie młodych ludzi, romantycznego podejścia do samobójczej śmierci i jej estetyzacji. W książce jest przykład dziewczyny, która roiła sobie, że jak umrze, to ją pochowają w przeźroczystej trumnie, w białej sukni, jak księżniczkę i taka piękna i młoda spocznie w grobie. Jej terapeutka świetnie zareagowała.
Mimo tego, że przy naszej granicy toczy się wojna, którą na bieżąco relacjonują media, mimo licznych scen przemocy, jakie za ich pośrednictwem do nas trafiają, śmierć w takim wymiarze fizycznym jest od nas daleko, o czym już wspominałam. Nie czuwa się przy nieboszczyku w otwartej trumnie, nie ubiera go, nie myje, robią to za nas inni. Więc skąd młodzi mają wiedzieć, jak wygląda trup, umieranie.
Nie chodzą po szpitalach ani hospicjach, co najwyżej obejrzą serial typu „Trzynaście powodów” gloryfikujący ten sposób żegnania się z życiem – nastolatka pięknie ubrana, umalowana, odbiera sobie życie w wannie, wszystko jest super, nie cierpi i spokojnie zasypia. Taka narracja estetyzująca próby samobójcze pojawia się też w literaturze młodzieżowej, podobnie jest na portalach internetowych, gdzie często pojawiają się opowieści o „Klubie 27”, czyli znanych muzykach, którzy umarli w wieku 27 lat sprawia, że definitywna autodestrukcja staje się czymś atrakcyjnym. Trzeba więc ją przełamać i terapeutka właśnie to zrobiła, pokazując pacjentce zdjęcia zwłok, mocne, uwieczniające rozdęte ciała, plamy opadowe, zgrubienia, posiniałą skórę…
Przy niektórych rodzajach śmierci samobójcy oddają mocz i kał…
Bo ciało ma też swoją fizjologię. W Stanach Zjednoczonych była taka kampania społeczna pokazująca brutalność i męczarnię związaną ze śmiercią samobójczą, padało w niej też ostrzeżenie, że w wyniku próby samobójczej może dojść do niepełnosprawności. Mam kontakt z osobami, które są niepełnosprawne właśnie w wyniku próby samobójczej – ich sytuacja jest podwójnie trudna. Cierpią psychicznie, cierpią fizycznie, w dodatku ludzie traktują ich na zasadzie „sam tego chciałeś”.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |