fot. Karolina Binek/misyjne.pl

Światełko, które nie gaśnie. Oratorium dla dzieci w Poznaniu działa już od 30 lat

Na poznańskich Winiarach, na terenie parafii pw. św. Stanisława Kostki, działa już od trzydziestu lat Oratorium „Światełko”. Dzięki temu miejscu dzieci i młodzież mogą nie tylko spędzać czas po szkole w bezpiecznej przestrzeni, ale też otrzymują wsparcie psychiczne, duchowe i emocjonalne.

Kieruje nim Robert Zieliński, który z tą placówką związany jest niemal od samego początku. Najpierw jako wolontariusz, a dziś też jako jeden z terapeutów każdego dnia ma wpływ na zmianę dziecięcego, często niełatwego życia.

Początki

Historia Oratorium „Światełko” zaczęła się w 1995 r., kiedy to ówczesny proboszcz parafii pw. św. Stanisława Kostki, a dzisiejszy biskup, Grzegorz Balcerek, wpadł na pomysł stworzenia świetlicy w dawnym budynku probostwa.

– To był pierwszy budynek parafii – mieściła się w nim kaplica i dom parafialny. Postanowiono wtedy wykorzystać te pomieszczenia jako przestrzeń dla dzieci – wyjaśnia Robert Zieliński.

Świetlica początkowo mieściła się w nowym domu parafialnym, ale już dwa lata później przeniosła się do obecnej siedziby. Od tamtej pory wychowały się w niej setki dzieci. Niektóre zostają w niej tylko na chwilę, inne spędzają tu całe dzieciństwo. Wszystkich łączy jedno – „Światełko” daje im poczucie bezpieczeństwa, przynależności i możliwości rozwoju. 

fot. Karolina Binek/misyjne.pl

>>> Fundacja Makatka, która daje mamom nadzieję. „Nie jesteś sama, nawet jeśli tak się czujesz” [ROZMOWA]

W codzienności

Dzień w oratorium rozpoczyna się po zajęciach szkolnych. Dzieci przychodzą po lekcjach, często zmęczone, głodne, zestresowane. Dlatego najpierw mogą zjeść ciepły posiłek.

– Dzieci muszą mieć siłę do dalszej pracy. Ciepły obiad, coś pożywnego, to podstawa – tłumaczy Robert.

Następnie wychowankowie uczestniczą w różnych zajęciach: odrabiają lekcje, uczą się, biorą udział w aktywnościach artystycznych, terapeutycznych i sportowych, wspólnie wychodzą poza placówkę – np. do kina czy na kręgle.

– Mamy zajęcia plastyczne, sportowe, kulinarne, edukacyjne, fotograficzne, a także socjoterapeutyczne dla dzieci z trudnościami w zachowaniu, komunikacji czy emocjach –wylicza kierownik świetlicy. – Dla niektórych zaskakujące może być, jak duży i dobry wpływ na zachowanie oraz zdrowie, nie tylko fizyczne, lecz także psychiczne, ma sport. Dzięki niemu dzieci mogą rozwijać się w wielu kierunkach, a przy okazji stają się mniej zestresowane i mogą się bardziej skupić na nauce.

W oratorium nie brakuje też miejsca na rozwój duchowości. – Spotykamy się na zakończenie każdego dnia w kręgu przy świecy. Nazywamy ten moment „Światełkiem”. To czas wdzięczności – dzieci uczą się dostrzegać dobro i za nie dziękują. Wymieniamy to, co w tym dniu spotkało nas dobrego, czego się nauczyliśmy, co zrozumieliśmy. Dzięki temu podopieczni świetlicy uczą się też rozmawiać z Bogiem i traktować Go jak najlepszego przyjaciela, któremu mogą powiedzieć o wszystkim – opowiada kierownik placówki.

fot. Karolina Binek/misyjne.pl

>>> „Chłopcy muralowcy” odmieniają Wrocław i kościoły [REPORTAŻ]

Jak dzieci trafiają do „Światełka”?

Dzieci nie mogą od tak, „z ulicy”, przyjść do „Światełka”.  

– Rodzice muszą wyrazić zgodę. Często dzieci są kierowane do nas przez nauczycieli, pedagogów szkolnych, a nawet kuratorów sądowych. Zanim dziecko do nas trafi, zapraszamy rodziców, rozmawiamy z nimi, opowiadamy o tym, co się u nas dzieje. Wszystko musi być jasne i klarowne. Dzięki temu przez lata nie mieliśmy jeszcze takiej sytuacji, aby któryś z rodziców nie chciał się zgodzić na to, by dziecko do nas przychodziło – zaznacza Robert Zieliński.

Świetlica ma miejsce dla około 20 dzieci, podzielonych na dwie grupy wiekowe: młodszą i starszą. Choć liczba miejsc jest ograniczona, czasem pojawia się więcej podopiecznych – szczególnie w okresie przedświątecznym czy wakacyjnym, kiedy organizowane są specjalne zajęcia i wydarzenia.

– Najczęściej tuż przed Bożym Narodzeniem pojawia się u nas więcej dzieci i młodzieży. Wtedy każdy z nich może napisać list do Świętego Mikołaja i poprosić w nim o wymarzony prezent. Radość, gdy go później otrzymają, jest naprawdę nie do opisania i często sprawia, że my jako wychowawcy się wzruszamy – uśmiecha się kierownik świetlicy.

Trudności i wyzwania

Dzieci przychodzące do „Światełka” bardzo często zmagają się z trudną rzeczywistością domową. – To dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, z problemami emocjonalnymi, brakiem koncentracji, agresją, trudnościami w komunikacji. Staramy się być bardzo cierpliwi, bo wiemy, że każde dziecko ma swój czas – i potrzebuje go czasem mniej, a czasem więcej do tego, by nabrać zaufania do nas i do grupy oraz by się rozwijać – mówi Zieliński.

W świetlicy ważne jest także uczenie podopiecznych często nowych dla nich wartości. Dzieci uczą się tutaj szacunku, empatii, wyrażania emocji. Niestety, po powrocie do domu czasem znów spotykają się z przemocą słowną, wulgaryzmami, brakiem miłości. Dlatego tak ważne jest, by dawać im dobry przykład i pokazywać, że można żyć inaczej. Z czasem same przekonują się, że warto zmienić swoje nastawienie, a praca, którą teraz wykonają może zaowocować w przyszłości.

W świetlicy raz w miesiącu są też prowadzone warsztaty dla rodziców – mające na celu wsparcie ich kompetencji wychowawczych.

fot. Karolina Binek/misyjne.pl

>>> Nie jesteś tu gościem, jesteś częścią wspólnoty. Młodzi odnajdują swoje miejsce w Licheniu [ROZMOWA]

Światło, które wraca

Jedną z najbardziej poruszających historii, która usłyszałam od Roberta Zielińskiego, jest opowieść o dziewczynie, która po latach wróciła do świetlicy jako dorosła osoba.

– Zadzwoniła do drzwi. Otwieram, patrzę, przede mną stroi dorosła kobieta i pyta się, czy ją poznaję. Po chwili dociera do mnie, że to nasza absolwentka. Powiedziała: „Przyszłam, bo byłeś dla mnie dobry. Powiodło mi się w życiu i chcę się odwdzięczyć. Czego potrzebujesz?”. Najpierw trudno było mi w to wszystko uwierzyć. Byłem zaskoczony. Powiedziałem więc, że przydałyby się kredki oraz kilka innych przyborów do prac plastycznych dla dzieci. Zgodziła się i znów powtórzyła swoje pytanie. Powiedziałem, że przydałoby się pomalować naszą świetlicę, na co odparła, że porozmawia o tym z mężem i że wróci. I tak się stało. Ale dostaliśmy o wiele więcej, niż się spodziewaliśmy. Zaczęło się od kredek, skończyło na generalnym remoncie świetlicy. Mamy nowe meble, sanitariaty, kuchnię, plac zabaw. To było niesamowite. Dobro naprawdę wraca – wspomina wyraźnie wzruszony mężczyzna.

Innym razem spotkał byłego wychowanka w sklepie na poznańskich Jeżycach.

– Podszedł do mnie i powiedział: „Wujek, pamiętasz mnie?”. Znów potrzebowałem chwili, by dziecko, które do nas przychodziło, skojarzyć z dorosłym mężczyzną, który właśnie przede mną stał. „Te treningi piłkarskie trzymały nas przy życiu. Dzięki nim wiedzieliśmy, że komuś na nas zależy”. Takie słowa dają ogromną siłę do dalszej pracy. Tym bardziej, że wcześniej byłem piłkarzem i przyszedłem do świetlicy jako wolontariusz, na prośbę biskupa Balcerka. Wtedy, po kilku dniach pracy z dziećmi, miałem dość hałasu i harmidru, który był w świetlicy codziennością. Tymczasem wkrótce okazało się, że dzięki indywidualnemu podejściu do każdego dziecka, dzięki poświęceniu mu uwagi i ciekawym treningom, można naprawdę wiele zdziałać – uśmiecha się Robert.

W „Światełku” każde dziecko ma szansę na nowy początek. Nawet to, które przyszło wycofane, nieufne. Na szczęście dzieci dość szybko uczą się, że to miejsce jest bezpieczne. Że wychowawcy są po to, by pomóc. Że mogą tu mówić, płakać, śmiać się – bez lęku przed oceną.

Nowe dzieci są włączane do grupy również przez rówieśników.  

– Te, które już są tu dłużej, dobrze wiedzą, jak to jest być nowym – wyjaśnia kierownik świetlicy. – Starają się pomóc, wciągnąć do zabawy, zaakceptować, zaprzyjaźnić się z nimi. To wszystko buduje poczucie wspólnoty, którego często dzieci nie mają w domu. Mówimy im, że są światełkami na drodze drugiego człowieka. Że ich światło to dobro, które w sobie noszą, i może zapalić się także w sercu drugiego dziecka.

Wiara jako przestrzeń wolności

Choć „Światełko” działa przy parafii, to udział w spotkaniach o charakterze duchowym jest dobrowolny. – Nie zmuszamy nikogo do modlitwy, a tym bardziej do tego, by był wierzący. Chodzi o to, żeby dzieci same odkryły, że z Bogiem można rozmawiać jak z przyjacielem. Uczą się u nas wdzięczności, modlitwy, wyrażania potrzeb – także tych duchowych. I na przestrzeni czasu same decydują, czy chcą dalej rozwijać swoją wiarę – opowiada kierownik oratorium.

Dzieci z czasem uczą się dostrzegać dobro. – Mówią, że są wdzięczne, bo mają co jeść, mają gdzie mieszkać, mają rodzinę, kolegów. To piękne, gdy widać, że nasi podopieczni potrafią cieszyć się z codzienności – dopowiada Zieliński.

fot. Karolina Binek/misyjne.pl

Z pokolenia na pokolenie

Robert Zieliński pracuje w „Światełku” od 29 lat. Zaczynał jako wolontariusz, prowadząc zajęcia sportowe, zwłaszcza te związane z piłką nożną. Dziś kieruje całym ośrodkiem, ale nadal znajduje czas na grę z dziećmi, rozmowy, wsparcie.

– Dzieci muszą wiedzieć, że jestem dostępny. Nie siedzę zamknięty w biurze – jestem tu z nimi – mówi z przekonaniem.

Poza pracą wychowawczą zajmuje się także organizacją zajęć, kontaktem z instytucjami, zaopatrzeniem, a także koordynowaniem pomocy psychologicznej, logopedycznej i pedagogicznej. Zespół oratorium liczy kilku wychowawców i specjalistów, ale każdy z nich pełni tu wiele ról.

Zapalić światełko

Na koniec naszego spotkania mój rozmówca dzieli się refleksją na temat nazwy świetlicy. – Chodzi o to, by zapalić światło w sercu dziecka. Czasem ono przygasa, chociażby przez trudną sytuację domową, przez przemoc, przez samotność. Ale jeśli pomożemy mu to światło odnaleźć, to ono może świecić dla innych – mówi.

Oratorium „Światełko” to nie tylko świetlica. To dom, wspólnota, miejsce, w którym dzieci uczą się dobrego życia. I bez względu na przeszłość – mogą uwierzyć w siebie. I rozpalić swoje światło.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze