Fot. PAP/EPA/GIUSEPPE LAMI

Synodosceptycy – jakie są największe obawy związane z synodem?

Protestantyzacja Kościoła, destrukcja doktryny – tak mocnych sformułowań używają czasem krytycy odbywającego się synodu. Takie hasła są jednak pełne emocji, a przez to mało obiektywne. Spójrzmy na spokojnie na to, jakie obawy związane z Synodem o Synodalności ma spora część wiernych.

Synod o Synodalności trwa już od kilku lat. To wystarczająco dużo czasu, aby wyrobić sobie opinię na jego temat. Teraz wchodzi w kolejną fazę, a grupa synodosceptyków wcale się nie zmniejsza. Co budzi największe obawy? Czy można im jakoś zaradzić?

Kult kreatywności

Zarzut, który wobec synodu jest najczęściej powtarzany, to ten, który dotyczy jego abstrakcyjności. Wielu katolików nawet o nim nie słyszało, a spora część tych, która w nim nawet uczestniczyła, nie wie do końca, o co w nim chodzi.

– Synod stawia pytania, które w żaden sposób nie odzwierciedlają problemów Kościoła. Zamiast tego są ustawione wedle pewnych założeń. Nieustanne nawołuje się nas do dialogowania, badania jakości dyskursu, wsłuchiwania się w głos – zwłaszcza kobiet w Kościele. Ja nie mam poczucia bycia niewysłuchaną. W dobrze funkcjonującej parafii nie ma z tym problemu. Nie trzeba wymyślać synodalności, żeby ludzie byli otwarci na swoje potrzeby – mówi Katarzyna Wozinska, psycholog, psychoterapeuta.

fot. PAP/EPA/ALESSANDRO DI MEO

Problemem może być sam język zawarty w dokumentach synodalnych. Nie trzeba wiele wysiłku, żeby zauważyć, jak bardzo jest on enigmatyczny i nieprecyzyjny. Nie odnosi się wprost do zagadnień i faktów. Zawiera pewien zbiór fraz kluczowych, ale bez dochodzenia do meritum.

– Język synodu i samego papieża jest, przykro to mówić, wieloznaczny, rozmyty, wręcz bełkotliwy. Widać to było także w przypadku odpowiedzi na ostatnie dubia pięciu kardynałów. Takich sformułowań nie da się poddać analizie w ramach logiki dwuwartościowej. Zwyczajnie nie przeszłyby na zajęciach z podstaw logiki. Ponadto ciągle skupiamy się na akcie słuchania siebie nawzajem. Wolałabym, żebyśmy wsłuchiwali się przede wszystkim w Chrystusa i Jego nauczanie. Błędem jest założenie, że na tym zna się każdy, kto ma ochotę się wypowiedzieć – podkreśla Wozinska.

>>> Opat cystersów o metodologii synodu: wielka pomoc i poczucie wspólnotowej drogi

Wśród zastrzeżeń nie sposób pominąć też kwestii oderwania Kościoła od jego przeszłości. – Dzisiaj w zasadzie nie jest podejmowana żadna dyskusja, która odnosiłaby się do ojców i doktorów Kościoła. Zamiast odkrywać to, czym Kościół żył przez dwa tysiące lat skupiamy się tylko na tym, żeby go zmieniać. Mam wrażenie, że w synod apriorycznie wpisana jest chęć zmiany. Często pojawia się zaproszenie, żebyśmy odczytywali, co chce nam powiedzieć Duch Święty, w jakim kierunku chce nas prowadzić. Tyle że przydałoby się jeszcze odróżnienie tych głosów, które od Niego nie pochodzą. Tymczasem wiele postulatów jest dzisiaj przyjmowanych bezkrytycznie – z założeniem, że Duch Święty na pewno tego chce. A co jeśli jest zupełnie odwrotnie? – pyta retorycznie nasza rozmówczyni. – Mamy jakiś dziwny kult kreatywności. Wystarczy, by coś było nowe, i już jest chętnie przyjmowane. A kiedy ktoś wyjdzie z postulatem trwania przy wymagającym nauczaniu, przy powrocie do wielowiekowej tradycji Kościoła – to jest traktowany jak dziwoląg, wróg miłości, rygorysta – dodaje. – Mam też wrażenie, że przez ciągłe wzywanie do czułości, wrażliwości, wysłuchiwania papież wszystkim nam udziela czy zachęca nas do udzielania sobie nawzajem jakiejś psychologicznej posługi. Wiele aspektów podczas tego synodu jest kopiowanych z mojej branży. To tak nie działa – życie i Kościół to nie gabinet psychoterapeuty. Panuje w Kościele przekonanie, że jeśli wystarczająco się otworzymy, posłuchamy, podialogujemy, to wydarzy się coś wspaniałego. To fikcja – podsumowuje Katarzyna Wozinska.

Synodalne wątpliwości

Nasz kolejny rozmówca podkreśla, że problem z synodalnością daje się zauważyć już na samym początku tego procesu. Jak mówi w rozmowie z misyjne.pl Grzegorz Jazdon, papież zakłada, że Bóg chce od nas synodalności, co zamyka pole do rozeznawania.

– Podstawowym problemem teologicznym związanym z obecnym synodem jest fakt, że jego temat, a więc „synodalność”, która jakoby jest „konstytutywnym wymiarem Kościoła,” w istocie jest nowym tworem teologicznym, o nie do końca sprecyzowanej treści. Pojawiające się w dokumentach wytworzonych przy okazji synodu określenia są wprawdzie dość rozbudowane, lecz w rzeczywistości nie wyjaśniają tego, czym owa synodalność jest. Tłumaczy się ten termin poprzez odwołanie do greckiego źródłosłowu, jako „kroczenie razem”. Nie jest jednak do końca jasne, ku czemu mamy zmierzać. Oczywiście, deklaratywnie wszyscy zmierzamy ku Chrystusowi, ale wypowiedzi wielu ważnych postaci tego synodu wskazują, że ważniejsze dla nich jest zmierzanie ku światu, w sensie pogodzenia się z dominującymi trendami społeczno-kulturowymi naszej epoki. Twierdzi się, że „właśnie droga synodalności jest drogą, której Bóg oczekuje od Kościoła trzeciego tysiąclecia”. Z tego jednego zdania papieża Franciszka wyciąga się daleko idące wnioski. Tymczasem, z całym szacunkiem dla dzierżonego przez niego urzędu Piotrowego, jest to jego osobiste rozeznanie, utożsamione z rozeznaniem Kościoła. Moim zdaniem Kościół wypowiadający się przez synod powinien dopiero rozeznać, czy i jak rozumiana synodalność jest jego drogą, a nie traktować to zdanie jako punkt wyjścia – mówi Grzegorz Jazdon, teolog i początkujący miłośnik tradycyjnej liturgii.

fot. PAP/EPA/VATICAN MEDIA HANDOUT

Synodosceptycy mają też obawę, że wnioski, do których ma dojść synod zostały już dawno ustalone i dotyczą one ważnych elementów nauczania Kościoła.

– Nie ukrywam też, że podejmowane przez papieża Franciszka działania, na czele z próbą zmiany nauczania Kościoła w kwestii komunii dla rozwodników żyjących w nowych związkach (podjętą przecież w atmosferze „synodalnej”), nie budzą mojego zaufania co do kierunków, jakie zostaną nadane synodowi. Podobnie wypowiedzi najbliższych współpracowników Ojca Świętego, z kard. Hollerichem na czele, utwierdzają mnie w przekonaniu, że wnioski, do których ma dojść synod, są z góry ustalone, a quasi-demokratyczna otoczka ma służyć ich legitymizacji – dodaje nasz rozmówca.

>>> Abp Galbas: wbrew istniejącym lękom, celem synodu nie jest zmiana doktryny Kościoła

Grzegorz Jazdon zaznacza, że synodalność rozumiana jako demokratyzacja Kościoła jest dużym zagrożeniem, bo o tym, w jakim kierunku szło będzie jego nauczone uzależnione będzie od nastrojów społecznych, a to nie jest wystarczający czynnik.

– Jeżeli jednak, zgodnie z dokumentem Międzynarodowej Komisji Teologicznej („Synodalność w życiu i misji Kościoła”) będziemy rozumieć synodalność jako zaangażowanie i udział całego ludu Bożego w życiu i misji Kościoła, dokonujące się przez odnowienie dążenia do świętości każdego wiernego, to taka synodalność może mieć sens – zaznacza. – Jeśli synod nie podejmie kroków zmierzających do zmiany katolickiej nauki w kwestiach wiary i moralności, ani nie stanie się usprawiedliwieniem dla podjęcia takich kroków przez Watykan, uspokoję się nieco w kontekście moich obaw. Można nam zapewne zarzucać, że jesteśmy nieco uprzedzeni w stosunku do synodu i dlatego patrzymy nań ze złym nastawieniem. Warto jednak zastanowić się, czy nasze złe doświadczenia mają czysto subiektywny charakter, i czy przypadkiem, głosząc obowiązek słuchania wszystkich, nie robi się wszystkiego, by przypadkiem nie usłyszeć głosu wewnątrz kościelnych krytyków – dodaje Grzegorz Jazdon.

Synodalność jest koniecznością?

Wśród krytyków często pojawia się też głos, że synodalność jest koniecznością, ale musi być ona właściwie zdefiniowana i przeżywana.

– Najważniejsze jest dobre zdefiniowanie synodalności, bo nie jest to wcale pojęcie oczywiste. Nie mam najmniejszego problemu ze zdrową synodalnością, niepodważającą ustroju Kościoła, który, jak czytamy w Kodeksie Prawa Kanonicznego, jest hierarchiczny. Niemniej zasada synodalności nie stanowi jakiegoś wymysłu modernistów, którego Kościół nigdy wcześniej nie znał. Uważam, że idea jest jak najbardziej słuszna, a jej przystosowanie do funkcjonowania nowoczesnego społeczeństwa – konieczne, przy zachowaniu podrzędności tej adaptacji wobec tego, co w Kościele niezmienne. Rozszerzenie zasady synodalności na wiernych świeckich, nie w sensie podważenia kapłaństwa hierarchicznego, może doprowadzić do odnowienia w sobie świadomości wspólnoty kościelnej, które często zdaje się zanikać we współczesnym społeczeństwie, dążącym do globalizacji – mówi Piotr Ulrich, prezes Fundacji Błogosławionego Władysława z Gielniowa, publicysta miesięcznika i portalu „Adeste”.

Fot. EPA/ANGELO CARCONI Dostawca: PAP/EPA.

Piotr Ulrich zwraca uwagę na to, że największym problemem jest niekonsekwencja Stolicy Apostolskiej. Płynie z niej sygnał o potrzebnej „zbawiennej” decentralizacji, a tymczasem wiele decyzji zaprzecza tej idei.

– Można podać kilka przykładów takich sytuacji. Jedna z nich to kazus liturgii tradycyjnej i jej miłośników, podważający wielopoziomowo hasła synodalne. Kolejny przykład to sprawa ofiar wykorzystania seksualnego w Kościele, które nie zawsze były wysłuchiwane. Jedna z takich głośniejszych spraw związana jest z osobą Marko Rupnika, którego ofiary wprost wypowiedziały się o tym, że nie wierzą w hasła papieża Franciszka. Dlaczego niekonsekwencje niepokoją? Ponieważ stawiają pod znakiem zapytania wiarygodność synodalnych haseł i prowadzą do obaw o intencje – podkreśla mój rozmówca.

Trwający synod miał dotyczyć synodalności jako takiej, czyli kroczenia razem, ożywienia takiego modelu funkcjonowania Kościoła, który włącza świeckich. Tymczasem co rusz słyszymy o sprawach bardziej kontrowersyjnych, takich jak błogosławienie par homoseksualnych, kapłaństwo kobiet czy zniesienie celibatu. Można narzekać, że to publicystyczne chwyty, które mają przyciągnąć uwagę, ale fakt jest taki, że powracanie tych tematów przy każdej możliwej okazji jest bardzo czytelnym znakiem, że pewne kwestie wymagają ponownego rozeznania, a już na pewno dyskusji i uporządkowania. To także znak pewnego zamętu, na który powinna przyjść konkretna odpowiedź. Niejasność języka i deklaracji z pewnością Kościołowi nie służy. Niekonsekwentne wydaje się też to, że słyszymy zewsząd nawoływania do wsłuchiwania się w głos każdego wiernego, tymczasem głos krytyków synodu jest wręcz systemowo pomijany. I choć nie jest to głos nieomylny, to jednak powinien być dla Kościoła istotny.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze