Szymon Antczak: nie chcę, żeby moją tożsamością było określenie „były ksiądz” [PODKAST]
Szymon Antczak był księdzem przez ponad 5 lat. Kilka miesięcy temu podjął decyzję o odejściu z kapłaństwa. Doświadczenie wiary nadal jest jednak w jego życiu kluczowe. Jak je przeżywa? Mówi o tym w rozmowie z Michałem Jóźwiakiem.
Michał Jóźwiak: Odejście z kapłaństwa od strony zewnętrznej wygląda dość oczywiście. Ksiądz odprawia msze święte, spowiada, a nagle znika z kościoła i zaczyna żyć po świecku. Jak ten proces wygląda od środka? Co przeżywa duchowny mierzący się z takim dylematem?
Szymon Antczak: – Bardzo bym nie chciał, żeby moją tożsamością było określenie „były ksiądz”. Od strony sakramentalnej duchownym będę już zawsze i nie przyszłoby mi nawet do głowy, żeby zabiegać o stwierdzenie nieważności sakramentu święceń. Jestem przekonany, że decyzja o zostaniu księdzem była najlepszą, jaką wówczas mogłem podjąć. Zupełnie jej nie żałuję. Niektórzy po odejściu z kapłaństwa mówią, że źle rozpoznali swoje powołanie. W moim przypadku tak nie jest. To była dobrze podjęta decyzja.
>>> Skompromitowany i piękny [REPORTAŻ]
Co więc poszło nie tak?
– Pokonał mnie system kościelny. Choć to też nie jest tak, że czuję pewność, że gdyby ten system wyglądał inaczej, to udałoby mi się uniknąć decyzji o odejściu. Nie chcę mówić: to jest ich wina. Bo to ja ponoszę odpowiedzialność i jestem przekonany, że historia mojego życia wpłynęła na to, że tak, a nie inaczej się moje losy potoczyły. Papież Franciszek przypomina czasem małżonkom, albo osobom rozwiedzionym żyjących w ponownych związkach, że powinni zadawać sobie w sumieniu pytanie, czy zrobili wszystko, aby uratować związek. Nie jest to pewnie w pełni trafna analogia, ale ja coś takiego zrobiłem. Bardzo zależało mi na tym, żeby pozostać wiernym odkrytemu i potwierdzonemu przez Kościół powołaniu. W seminarium byłem pewien, że będę w stanie tak żyć, ale już jako wikariusz zobaczyłem, że ta droga jest dla mnie zbyt trudna. Bardzo brakowało mi domu rodzinnego. Decyzję o odejściu podjąłem, kiedy byłem w takim momencie duchowym, kiedy jasno zrozumiałem, że Bóg chce mojej wolności i jest gotowy na to, że jakąkolwiek decyzję podejmę, to On będzie mnie dalej prowadzić i mi towarzyszyć. Na moim obrazku prymicyjnym miałem fragment z Księgi Izajasza: „Ja nie zapomnę o tobie” (Iz 49,15). Mam wrażenie, że to słowo do mnie wróciło w momencie, kiedy zastanawiałem się nad tym, co będzie najbardziej odpowiedzialną decyzją.
Byłeś ministrantem, klerykiem, diakonem, księdzem… Znałeś Kościół od każdej strony. Czym ten system kościelny tak bardzo Cię rozczarował, jako księdza?
– Kiedy powiedziałem mojemu spowiednikowi, że chcę iść do seminarium to bardzo mi odradzał. I to nie w tym sensie, że był zgorzkniałym księdzem, który nie wytrzymywał w tym systemie. Mówił mi o tym, że lepiej zostać zakonnikiem, bo jest tam bardziej wspólnotowo. Jako wikariusza najbardziej zaskoczył mnie brak rodzinności. Tak to nazwijmy w uproszczeniu. Trudno było mi zrozumieć to, że księża w czasie świąt jadą do swoich domów rodzinnych, albo do bliskich, a nie spotykają się ze sobą nawzajem. A jeśli już, to jest to spotkanie pro forma, na szybko, z zegarkiem w ręku.
Brakuje też komunikacji… Relacje i rozmowy wśród księży bardzo mocno kuleją. A bez tego trudno jest budować wspólnotę. Wiem, że nie jestem łatwym rozmówcą, ale jeśli proboszcz jest w takim wieku, że mógłby być moim dziadkiem, to różnica pokoleniowa siłą rzeczy jest duża. I komunikacyjnie czasem nie do przeskoczenia. To się daje we znaki. Jest to jakaś forma ubóstwa, którą można przeżywać. Jako ksiądz mógłbym się na to godzić. Ale wewnętrznie trudno jest to znosić przez dłuższy czas. Do tego dochodzi jeszcze problem z bezpośredniością. Czasem od innych kolegów księży dowiadywałem się, że biskup pytał o takie czy inne aspekty mojego życia. A dlaczego nie zapytał mnie o to wprost? Dlaczego nie zapytał? Nie odwiedził? To są kwestie, które bolą. Nikt nie zapytał mnie, czy mi jakoś nie pomóc.
Odszedłeś z kapłaństwa, ale nie z Kościoła. Jak różni się Twoja duchowość jako osoby świeckiej od duchowości, którą przeżywałeś jako ksiądz? Jak różne są to doświadczenia wiary?
– Zadaję sobie ostatnio to pytanie. Moja duchowość w zasadzie się nie zmieniła. I uważam, że jest to dowód na to, że zbudowałem ją w sposób prawidłowy. Nie na kapłaństwie tylko na byciu katolikiem. To był dla mnie fundament. I na ten moment właściwie nie doświadczam straty. Stoję po drugiej stronie ołtarza, ale od strony wiary zbyt wiele się nie zmieniło. Uwielbiam liturgię, bardzo lubiłem celebrować Eucharystię, ale dzisiaj już wiem, że jestem w stanie bez tego żyć. Bez celebrowania. Bo raczej nie bez samej Eucharystii.
>>> Księża porzuceni [REPORTAŻ]
Kościół jest dla Ciebie przestrzenią pewności czy raczej poszukiwania i wątpliwości?
– Historia mojego życia potoczyła się tak, że napotkałem takich księży i takich mistrzów duchowych, którzy nauczyli mnie, że wiara jest drogą nieustannych pytań. Nie mam chyba żadnej pewności. I to dość mocno wpływa na moją duchowość, na moją modlitwę. Staram się Bogu za wiele nie mówić. Staram się po prostu być. I mam w sobie jednocześnie takie przekonanie, że jeśli komuś można ufać, to tylko Bogu. Tyle, że na tej drodze pojawiają się kryzysy. Z kryzysów duchowych mógłbym napisać magisterkę (śmiech).
Ksiądz Józef Tischner mawiał, że wiara sama w sobie jest kryzysem.
– O, to trafne. Bardzo lubię jego sformułowanie, że nie zna nikogo, kto by stracił wiarę z powodu czytania dzieł Marksa czy Lenina, ale zna takich, którzy stracili ją po kazaniu swojego proboszcza. To mocne, ale niestety prawdziwe.
Napisałeś w mediach społecznościowych: „Łatwiej jest zobaczyć tu i teraz, a trudniej zobaczyć człowieka biorąc pod uwagę drogę, która już przeszedł”. Można powiedzieć o Tobie „były ksiądz”. Ale to nie jest cała prawda o Tobie. Jak wygląda Twoja droga w Kościele?
– Dobrze byłoby, gdybyśmy w Polsce częściej i bardziej słuchali papieża Franciszka. On ciągle nas namawia do takiego właśnie szerszego patrzenia. Zarówno jeśli chodzi o sprawy moralne, jak i czysto ludzkie, codzienne. Historia każdego człowieka jest święta i należy przed nią zdjąć sandały – jak pisze papież Franciszek. Gdy nie mamy intencji i potrzeby zrozumienia człowieka w kontekście jego życia – bardzo błądzimy. Chciejmy siebie posłuchać i zrozumieć. Od tego zaczyna się synodalność, która dzisiaj trochę przycichła, albo wręcz przechodzi bokiem. No i od słuchania zaczyna się nawrócenie.
W syntezach synodalnych pojawia się wątek włączania byłych księży w działania Kościoła. W praktyce chyba rzadko się to udaje.
– Synodalność dotyczy przede wszystkim mentalności, zmiany myślenia w Kościele. To pewnie będzie trwać latami. Nawet biorąc pod uwagę działanie Ducha Świętego, socjologicznie jest to proces długotrwały.
Jak wspólnota parafialna zareagowała na Twoją decyzję?
– Otrzymałem wiele wyrazów wsparcia. Niektórzy interesowali się tym, czy mam za co żyć i gdzie mieszkać. Dostałem kilka przelewów, żeby jakoś stanąć na nogi. Rzeczywiście, finansowo nie byłem zupełnie przygotowany na odejście z kapłaństwa i życie na własny rachunek. Byłem bardzo mile zaskoczony tymi wyrazami solidarności. Szkoda, że nie doświadczyłem tego ze strony mojego biskupa.
>>> Michał Jóźwiak: księża odchodzą, bo nie mają wsparcia Kościoła [KOMENTARZ]
Jak poinformowałeś przełożonych o swojej decyzji?
– W najgorszy możliwy sposób… Mailowo. Ale wcześniej poprosiłem o spotkanie z biskupem i dowiedziałem się, że mam dwadzieścia minut na rozmowę. To mnie zabolało. Biskup miał być dla mnie jak ojciec, a on wyznaczył mi ramy czasowe, po których starał się mnie wyprosić. Poczułem się nie jak syn, ale jak własność. To doświadczenie utwierdziło mnie w mojej decyzji. Zaproponowałem kilka rozwiązań mojej sprawy, ale nie zostały przyjęte. Zamiast tego usłyszałem złośliwy komentarz. Staram się zrozumieć działania biskupa. Naprawdę. Wiem, że nie jestem jedynym duchownym w diecezji i nie trzeba mi poświęcać nie wiadomo jak dużo uwagi. Ale wówczas potrzebowałem wsparcia, a go nie dostałem.
Co lubisz, a czego nie lubisz w Kościele?
– Czasem zadawałem to pytanie młodzieży. Odpowiadali, że nie lubią zimna i niewygodnych ławek (śmiech).
Łatwo da się to zmienić.
– To prawda. Ale mówili też o braku przestrzeni do rozmowy. I to bardzo dało mi do myślenia. Bo to był sygnał dla mnie, że nie daję im takiej przestrzeni. Kiedy byłem księdzem, starałem się wciąż tworzyć czas i miejsce na rozmowę. Nie trzeba wiele. Wystarczy chcieć.
Cała rozmowa dostępna na Spotify.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |