Szymon Lipiński: każdego dnia słyszę w sobie: „Idź i kochaj” [ROZMOWA]
– Mam moment załamania, ale zbieram się w sobie i działam dalej. Ojciec Pio mówił, że on każdego dnia słyszy w sobie takie słowa i takie w sumie powołanie, a brzmi ono: „Idź i kochaj”. I u mnie dokładnie tak samo to działa – mówi Szymon Lipiński.
Rozmawiamy o tym, jak to jest poszukiwać głosu Boga i sensu w takim życiu, jakie jest nam dane. Szymon mówi o powołaniu do poszukiwania, do zadawania pytań, ale jednocześnie do relacji z Bogiem, nawet jeśli odpowiedzi na te pytania nie nadchodzą. Szymon Lipiński jest absolwentem dziennikarstwa.
Justyna Nowicka: Mówisz o swojej niepełnosprawności, że jest to także swego rodzaju powołanie. Co masz na myśli?
Szymon Lipiński: Nie ma co ukrywać, że niepełnosprawność zamyka wiele drzwi. Ja na przykład chciałem zostać księdzem, ale Kodeks Prawa Kanonicznego mi na to nie pozwala. Chciałem robić doktorat, ale dziekan, znając moja sytuację na rynku pracy, powiedział mi, że mam przestać się bawić w dzieciństwo. Później miałem kilka pomysłów, ale brakowało mi ludzi, aby je realizować.
Z jednej strony zostałem wrzucony w moją niepełnosprawność przez lekarzy, ponieważ to się wydarzyło na skutek ich błędów, ale z drugiej strony, kiedy coraz dłużej żyję i kiedy coraz więcej drzwi ludzie przede mną zamykają, tym bardziej widzę, że niepełnosprawność nie zwalnia mnie z powołania do poszukiwania Boga.
Bóg dał nam wolna wolę i my możemy z Nim być albo nie. Jeden wybór nie oznacza jeszcze, że on jest jakimś „gotowcem”, że jest dokonany raz na całe życie. I koniec. Moim zadaniem jest nie tylko dawanie świadectwa przez to, że pokażę się w kościele, że jestem wierzący i potrafię złożyć ręce. Ale moją droga jest poszukiwanie Boga na co dzień i też na co dzień dawanie Pana Boga ludziom.
Czasami spotykam się na ulicy z opiniami, że nie mam lekko i należy mi współczuć. Ale ja myślę, że nikt nie ma dzisiaj lekko. Ludzie zmagają się z różnymi problemami; jedni z większymi, inni z mniejszymi. Ale to prawda, że potrafię sobie czasami ponarzekać do Pana Boga, tak jak Hiob. Przy tym wszystkim jednak nie chodzi o to, żeby się licytować na problemy – kto ma większe. Jednak być może spotkanie takiego gościa jak ja, który chodzi o kulach i też ma swoje niełatwe życie, mam nadzieję, że pomaga innym spojrzeć na ich własne życie z trochę innej perspektywy. I podobnie ja, kiedy spotykam ludzi, którzy nie są niepełnosprawni, ale rozmawiam z nimi o ich życiu, to wówczas widzę, że ich życie też ma swoje wyzwania.
>>> Marcin Charliński: nie zostałem odrzucony, ale dostałem bardzo dużą dawkę miłości [ROZMOWA]
W Twoim głosie słyszę dużą odwagę i taką determinacje do tego, by jednak zawalczyć o to, żeby życie Cię nie ominęło.
– Miałem dość trudne dzieciństwo i już wtedy się nauczyłem, że o wszystko muszę zawalczyć. Akceptacja, zrozumienie, szacunek u ludzi – do tego wszystkiego musiałem dochodzić sam.
Na tym etapie życia zmagam się z depresją i nie ukrywam tego. Myślę, że najbardziej z powodu mojej sytuacji na rynku pracy, kiedy od jakiegoś czasu „odbijam się od ściany” i z każdej strony słyszę odmowę. I fakt faktem pojawiły się u mnie epizody depresyjne. Ale lekarz, który zaczął mnie leczyć, powiedział mi dwie rzeczy. Po pierwsze: fakt, że przyszedłem z ulicy, a nie z oddziału, prosząc o pomoc – to jest cud. Po drugie, był zadowolony z tego, że ja nie chcę przespać tej depresji.
W tym trudnym momencie znaleźć Pana Boga to jest sztuka. Próbuję Go szukać i pytam Go o to, czemu to w życiu służy, do czego ma mnie doprowadzić. Można wtedy wpaść w narzekanie, że Bóg mnie opuścił, że milczy, kiedy Go pytam. Czasami brakuje mi w Kościele, ale też we mnie, takiego pójścia w ciemno – nawet jeśli nie słyszę odpowiedzi. Staram się właśnie tak iść za tym, gdzie On mnie prowadzi, chociaż czasami trochę mnie to kosztuje.
Niektórzy mówią, że łatwizna to tylko tandeta.
Kiedyś ojciec Góra mówił, że jak coś nie kosztuje, to znaczy, że nie ma sensu. A jak coś kosztuje – to znaczy, że ma sens.
A udaje Ci się już uchwycić ten sens?
– Najczęściej, kiedy mówi się o powołaniu, to mówi się o powołaniu do małżeństwa, do kapłaństwa czy życia konsekrowanego, ale też do życia w samotności. Takiej osobie jak ja, która już wyrosła z duszpasterstw akademickich, która nie założyła rodziny – trudno jest znaleźć miejsce w Kościele. Ale to, że nie mam stałej wspólnoty, nie zwalnia mnie z poszukiwania Boga.
Ja jednak staram się odkrywać taki „charyzmat” do poszukiwania Boga. Do bycia osobą poszukującą Go w swoim życiu tu i teraz, w takim życiu, jakie mam. To taki aspekt, który bardzo podkreśla wolną wolę. Bóg nie zmusza mnie do tego, żebym wybrał Jego i nie miał innej opcji. Mogę Go odrzucić. Ale przez to, że podejmuję ten etap poszukiwania i decyzji, to w moim sercu mogą pojawiać się rożne myśli i pytania. I to jest także element tej relacji. Oczywiście, jak każdą relację – mogę moje bycie z Bogiem zepsuć albo pogłębić.
Początkowo miałem w sobie bunt na to, że wiele drzwi się przede mną zamknęło. I w sumie nadal mam go w sobie, ponieważ mam wiele pomysłów na siebie, chciałbym, żeby moi bliscy byli ze mnie bardziej dumni, ale często słyszę słowo „nie”. Ale nie czuję, żeby to mnie zwalniało z działania. Mam moment załamania, ale zbieram się w sobie i działam dalej. Ojciec Pio mówił, że on każdego dnia słyszy w sobie takie słowa i takie w sumie powikłanie, a brzmi ono: „Idź i kochaj”. I u mnie dokładnie tak samo to działa.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |