fot. Florian Kurrasch/unsplash

Tamar, czyli na przekór wszystkiemu będę żyć [FELIETON]

Nieudane związki, przemoc, przedmiotowe traktowanie, mnóstwo zła – i to wszystko w historii jednej kobiety. Kobiety, która od tego wszystkiego odbiła się, zawalczyła o swoje życie. I zaczęła żyć naprawdę.

Imię Tamar ma wiele znaczeń. Oznacza po pierwsze tę, która przeszła przez wszystkie smutki świata, przeżyła zmianę i wreszcie może oznaczać palme daktylową, która rośnie, na przekór wszystkiemu, na pustyni. „Gdy więc Żydzi komentują tę historie i słyszą, że jej bohaterka używa takiego imienia, to od razu wiedzą, że chodzi o kobietę, która na pustyni pośrodku tam-mar, czyli wszystkich nieszczęść świata, wydała słodkie owoce. Nie przeszkadzało jej, że jej życie było jak pustynia, wyschnięta i spalona słońcem ziemia, bo była podobna do palmy daktylowej, która potrafi obrodzić nawet w takich warunkach” – pisze ojciec Adam Szustak w swojej najnowszej książce „Tamar”, wydanej przez wydawnictwo RTCK.

fot. Justyna Nowicka

Historia Tamar opowiedziana przez ojca Szustaka nie jest moralizowaniem, czy po prostu egzegezą biblijną, ale pozwala nam – współczesnym kobietom – odczytać swoje życie po pierwsze w perspektywie cudu kobiecości. Kobiecości, która pozwala wydobyć nam siłę tam, gdzie wydaje się, że jej nie ma. Która potrafi swoją kreatywnością pokonać przeciwności. I która potrafi zrodzić życie, też to wewnętrzne, tam, gdzie wydawałoby się, że już nic dobrego z tego nie będzie. A po drugie, można zobaczyć swoje życie oczami Boga. Nawet jeśli wydaje się mocno skomplikowane, czy nawet przegrane, to i tak staje się częścią historii zbawienia, a to oznacza, że każda i każdy z nas jest przez Boga chciany. Nasze skrzywdzone, pogubione, zakręcone życie Bogu nie przeszkadza. Na tyle nie przeszkadza, że Tamar jest tą, która jako pierwsza kobieta weszła do genealogii Jezusa.

>>> Papież Franciszek: nadszedł czas, by kobiety były szanowane, a nie traktowane jak towar

Z Tamar odbyłam niesamowitą podróż w stronę na nowo odkrywanej, a może w jakimś sensie po raz pierwszy, odwagi i siły płynącej z tego, kim jestem. To takie ożywcze – uświadomić sobie, że chociaż często same siebie nie doceniamy, musimy walczyć czasami o coś, co powinno być oczywiste, to Bóg nas docenia, dostrzega i akceptuje w całości. To też dodaje siły i pewności, że warto o siebie zawalczyć, warto wstać, otrząsnąć się, rozejrzeć się na pustyni, na której być może jesteśmy. A potem wbrew wszystkiemu odnaleźć w sobie te krople wody, które pozwolą nam wyrosnąć i wydać soczyste, pożywne owoce – jak daktyle na przywołanej palmie.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze