Fot. Archiwum prywatne Wiktorii Wilkosz

Tradycyjna żona: żyjemy na partnerskich zasadach i nasz głos jest tak samo ważny [ROZMOWA]

Wiktoria Wilkosz jest tradycyjną żoną. Opowiadając o tym w sieci, często spotyka się z wieloma wyobrażeniami na ten temat i negatywnymi komentarzami. A jaka jest prawda? Jak wygląda jej życie, czy rzeczywiście to mąż ma w ich małżeństwie ostatnie zdanie? M.in. o to zapytała ją Karolina Binek.

Karolina Binek (misyjne.pl): Co oznacza dla Ciebie bycie tradycyjną żoną?

Wiktoria Wilkosz: Najprościej ujmując, bycie tradycyjną żoną jest dla mnie podziałem ról w małżeństwie. Kobieta, żona – zostaje w domu i poświęca swój czas głównie dla domu i dzieci. A mąż – to żywiciel rodziny. Właśnie do tego sprowadza się moim zdaniem prosta definicja bycia tradycyjną żoną.

Kiedy Ty postanowiłaś, że chcesz, żeby tak wyglądało Twoje małżeństwo? Było tak zawsze czy na przykład podjęłaś tę decyzję, gdy poznałaś swojego męża?

– My właściwie od samego początku, jeśli chodzi o wartości, byliśmy po konserwatywnej stronie i było dla nas naturalne, jak będzie wyglądał nasz podział ról w małżeństwie. Nawet nie mieliśmy żadnych debat, jak to będzie u nas wyglądało w przyszłości. Podział obowiązków i ról właściwie przyszedł sam. Wiedzieliśmy, że nie chcemy dać swoich dzieci do publicznych placówek, tylko że zdecydujemy się na edukację domową. Albo że to ja zostanę w domu z dziećmi. Poza tym, na początku naszego małżeństwa ja również pracowałam. Bo uważam, że to dobrze, jeśli kobieta ma jakieś doświadczenie zawodowe. Ale teraz, kiedy mieszkamy w Londynie i kiedy jestem w ciąży, to jesteśmy jeszcze bardziej tradycyjnym małżeństwem.

Jak w takim razie wygląda Twój dzień jako tradycyjnej żony?

– Właściwie każdy mój dzień jest inny. Szczególnie, że studiuję online kierunek informatyczny, więc to też zajmuje mi trochę czasu w ciągu dnia. A poza tym zajmuję się sprzątaniem, gotowaniem i robieniem zakupów. Właściwie zawsze jest coś do zrobienia. A w wolnym czasie chodzę na treningi, do biblioteki i na spacery.

>>> Patryk Galewski: nie jestem jedynym cudem księdza Kaczkowskiego [RELACJA]

W jaki sposób dzielicie się obowiązkami z mężem? Czy też może jest tak, że Twój mąż nie ma obowiązków domowych?

– Jeżeli zgadzam się na to, że mój mąż jest żywicielem rodziny, to naturalnie na mnie spoczywa więcej obowiązków domowych. Ale to nie jest tak, że mój maż na przykład nigdy nie gotuje, bo on bardzo lubi gotować i dobrze mu to wychodzi. Często gotuje w weekendy, szczególnie w soboty robi dobrą szakszukę na śniadanie. Oprócz tego bardzo mnie odciążył, kiedy byłam w pierwszym trymestrze ciąży. Było mi wtedy trudno cokolwiek zrobić, więc to Karol wykonywał wszystkie obowiązki, gotował i pracował. Bardzo to doceniam i myślę, że tak powinno być w normalnym małżeństwie. Na co dzień jednak to ja robię wszystko w domu i staram się, żeby mój mąż nie musiał się martwić tym, czy jak wróci z pracy, to będzie gotowy obiad albo czy będzie posprzątane. Jego praca jest bardzo wymagająca i lepiej, żeby nie musiał nic więcej robić.

Fot. Archiwum prywatne Wiktorii Wilkosz

W jaki sposób podejmujecie decyzje w małżeństwie? Rzeczywiście jest tak, że to mąż ma zawsze ostatnie zdanie?

– Można powiedzieć, że to są stereotypy, że w tradycyjnym małżeństwie mąż ma zawsze ostatnie zdanie i że to on rządzi. My żyjemy na partnerskich zasadach i nasz głos jest tak samo ważny. Ja po prostu doceniam to, że mój mąż potrafi mi dobrze doradzić. Ma bardzo analityczny i logiczny umysł, przez co potrafi dobrze analizować sytuację i podjąć najlepszą decyzję dla naszej rodziny. Ale jednocześnie on też ceni mój wkład, więc zawsze podejmujemy decyzje razem. Chciałabym więc obalić ten mit o tradycyjnych małżeństwach.

W takim razie uważasz, że choć jesteście różni, to jesteście równi sobie?

– Tak jesteśmy sobie równi, ale mamy różne role i różne predyspozycje. To nie znaczy, że ktoś jest wyżej w hierarchii od drugiej strony. Dopasowujemy i uzupełniamy się idealnie pod względem płci oraz innych predyspozycji. Tak jak Pan Bóg nas stworzył.

Wspomniałaś o mitach. Czasami odwołujesz się też do nich w swoich filmikach na TikToku. Co w publikowanych przez Ciebie treściach wzbudza największe kontrowersje wśród odbiorców? Z czym najczęściej trudno im się zgodzić?

– Bardzo często spotykam się z tym, że gdy tylko napiszę, że jestem tradycyjną żoną, to ktoś od razu zakłada coś na mój temat. I wiele z tych założeń nie ma nic wspólnego z prawdą. Najlepszy przykład na to został już wspomniany, czyli że to mój mąż podejmuje wszystkie decyzje w naszym związku. Poza tym często spotykam się z opinią, że nie mam żadnego doświadczenia zawodowego albo wykształcenia. To jest też nieprawda, bo mam bardzo bogate doświadczenie zawodowe i mam wykształcenie. To nie tak, że tradycyjna żona to kobieta, która tylko siedzi w domu przy garach, bo nie ma żadnych większych ambicji. Wręcz przeciwnie – uważam, że mam ogromne ambicje. Ale tego typu mity często się powtarzają. Bo jednak nasz model związku może nie być tak popularny w Polsce. Ludzie są więc często po prostu ciekawi, jak wygląda nasze życie. I niestety pokazują tę ciekawość w niemiły sposób.

Fot. Archiwum prywatne Wiktorii Wilkosz

>>> Bóg posyła nas w dane miejsce, żebyśmy mogli się w nim doskonalić [PODKAST]

Widziałam też pod Twoimi filmikami komentarze, że bycie gospodynią domową to nie jest prawdziwa praca. Jak Ty odpowiadasz na takie słowa? W jaki sposób można to komuś wytłumaczyć?

– Uważam, że bycie gospodynią domową to jest praca. Bo gdybym ja miała pójść do miejsca, które inni nazywają prawdziwą pracą zarobkową, to musiałabym zapłacić komuś za opiekę nad dzieckiem, co jest bardzo drogie. Albo nasze dziecko musiałoby pójść do żłobka. W takiej sytuacji byłoby mniej czasu na robienie jedzenia. Trzeba by się więc pewnie zdecydować na catering, na gotowanie czegoś na szybko codziennie albo po prostu na zatrudnienie kucharki. I trzecią osobą do zatrudnienia byłaby sprzątaczka. Bo też nie wyobrażam sobie, jak kobieta, która byłaby w pracy przez tyle godzin dziennie i później zajmowałaby się dzieckiem, miałaby jeszcze sprzątać, gotować i zajmować się domem. Więc to nie jest tak, że moja praca nie jest pracą. Mój mąż zarabia i mamy wspólne pieniądze – i to nam wystarcza. Nie wyobrażam sobie pracować i zostawiać dzieci z obcymi ludźmi albo jeść byle jakie jedzenie dla kilku ekstra groszy więcej. Uważam, że to rozwiązanie jest zupełnie bez sensu. Wolę wolniejszy tryb życia zamiast takiego pędu.

Co sądzisz zatem o rodzinach, w których oboje rodzice pracują i razem z dziećmi wracają dopiero wieczorami do domu?

– Niestety to bardzo powszechne. Jeśli ludzie są przyzwyczajeni do pracy w korporacji do późna, to później wręcz w takiej sytuacji trudno im się przestawić na to, że mogłoby być inaczej. W praktyce takie rodziny nie mają czasu na wartościowe życie rodzinne, na rozmowy z dziećmi, wspólne gry lub wyjścia. Chcę więc uniknąć takich sytuacji w naszej rodzinie. Bo uważam, że rodzina to fundament naszego społeczeństwa i że powinniśmy przykładać się do wychowywania dzieci, a nie wysyłać je do placówek i oddawać to wychowanie obcym ludziom. Uważam, że to przykre i chciałabym, żeby społeczeństwo zrozumiało, że są też inne opcje, że można nie żyć w ciągłej pogoni za pieniędzmi i że tradycyjny podział ról umożliwia zostanie chociaż jednego rodzica w domu. To jest bardzo wartościowe. Nie tylko dla dorastającego dziecka, ale również dla całej rodziny, bo mąż też dużo na tym zyskuje.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie IMG_1346.jpg
Fot. Archiwum prywatne Wiktorii Wilkosz

Ludzie często pytają Cię też o plan B i ciekawi ich, jak poradziłabyś sobie, gdyby Twój mąż Cię zostawił.

– Nie wiem, dlaczego ludzie zakładają, że takie kobiety jak ja w ogóle o tym nie myślą. Po pierwsze – uważam, że pytanie ludzi o plany finansowe jest trochę dziwne. A po drugie – ja nie pytam innych, co zrobią, jeśli na przykład szef ich zwolni. Bo to jest logiczne, że wtedy kobieta poszuka innej pracy. Jeśli więc coś by się stało i mój mąż by mnie zostawił, to w takiej sytuacji przysługuje mi połowa majątku. Bo jesteśmy małżeństwem i to są nasze wspólne pieniądze. A gdyby mój mąż umarł, to zostaje przecież ubezpieczenie na życie i ja też poszłabym do pracy, jeśli wymagałyby tego takie okoliczności albo gdyby nie wystarczałoby nam pieniędzy lub gdybyśmy nie byli zabezpieczeni finansowo. Dlatego tym bardziej nie rozumiem, dlaczego kobiety potrafią odrzucić wszystkie zalety tradycyjnego modelu życia i po prostu bać się tego, że mąż może umrzeć albo je zostawić. Ja naprawdę na co dzień nie myślę o takich rzeczach. Poza tym – raczej trudno opracować konkretny plan na wypadek takich sytuacji. Nie możemy przewidzieć, jak będzie wyglądała nasza przyszłość, więc nie warto skupiać się na takich kwestiach jak plan B każdego dnia.

Oglądałam filmik, w którym przedstawiasz kilka sytuacji, zaczynając je od słów „Jestem tradycyjną żoną, więc…”. Moją uwagę zwrócił szczególnie ostatni przykład – „Jestem tradycyjną żoną, więc to oczywiste, że ludzie zakładają, że nie mam żadnych pasji i że przez cały dzień latam ze ścierą”. W takim razie jakie masz pasje i co robisz dla siebie?

– Ja zaczynałam prowadzić moje social media, skupiając się na zupełnie innych kwestiach. Nie poruszałam zupełnie mojego życia prywatnego. Dopiero później zaczęłam się nim dzielić. Ale wcześniej poruszałam tematy związane z religiami i filozofią, bo to zawsze bardzo mnie interesowało. Tak samo jak nauka języków oraz nauka o kulturach. Dzisiaj natomiast lubię tworzyć strony internetowe, dlatego też studiuję kierunek powiązany z informatyką. Interesuje mnie także grafika komputerowa i w wolnym czasie szkolę się w tym obszarze. Chciałabym też nauczyć się szyć. Moja babcia jest krawcową, wiec mam nadzieję, że mam do tego predyspozycje. Lubię także gotować i uważam to za moją pasję, nie tylko za domowy obowiązek. Sprawia mi radość montowanie filmików, które dodaję na YouTubie. Lubię rozmawiać z ludźmi i czytać książki, ostatnio bardziej o tematyce kryminalnej.

Czasami mówi się, że tradycyjnej żonie poczucie bezpieczeństwa daje tylko mąż. A jak to jest u Ciebie?

– To zależy, co się rozumie poprzez „poczucie bezpieczeństwa”. Bo mąż jest moją ostoją i nie mam w życiu drugiej osoby, przy której czułabym się tak bezpiecznie.

Wspominałaś, że w Polsce model tradycyjnej rodziny nie jest dobrze znany. Skąd zatem Ty czerpiesz wzorce i inspiracje do tego stylu życia?

– Ja bardzo dużo przebywałam z Amerykankami albo z rodzinami, w których jedna osoba była z Polski, a druga z Ameryki i mieli dzieci. W Stanach taki model jest bardziej popularny, przez co nie robi na ludziach aż takiego wrażenia w porównaniu do Polski. Myślę, że w Polsce też by się sprawdził, tylko trzeba się z nim bardziej zaznajomić. Bo na razie czerpię głównie z amerykańskiego podwórka. Ale też nie chcę mówić, że w Polsce nie ma takich wzorców, bo są super kobiety – tradycyjne żony, które obserwuję, a które też dzielą się w mediach społecznościowych materiałami na temat swojego życia i tradycyjnych wartości rodzinnych. Można więc zauważyć, że ten model staje się powoli jakimś trendem. I że kobiety jednak dostrzegają coraz bardziej to, że pracując i wypełniając domowe obowiązki, robią wiele i że może lepiej jest wybrać wolniejszy tryb życia. Myślę, że kobiety potrzebują w swoim życiu więcej spokoju. I mam nadzieję, że pokazując, jak żyjemy, w jakiś sposób je do tego namówię. Bo nie trzeba wcale pochodzić z bogatej rodziny, żeby tak żyć jak my. To też jest w sumie kolejny mit na temat tradycyjnych małżeństw. My oboje pochodzimy z biednych rodzin i musieliśmy o wszystko zadbać sami.

>>> Było we mnie pytanie: dlaczego tak się dzieje? Bóg pokazywał mi odpowiedź [ROZMOWA]

Macie w małżeństwie te same fundamenty i te same priorytety. Mimo to zdarza Wam się czasem pokłócić?

– Czasem zdarza się, że pojawiają się między nami jakieś niesnaski lub różnice zdań. Ja zawsze podchodzę do tego bardziej emocjonalnie. Ale na szczęście za każdym razem szybko się godzimy. Nie lubimy chodzić spać pokłóceni, dlatego zwykle staramy się rozwiązać nieporozumienie przed końcem dnia. Chociaż nie kłócimy się często. Wolimy porozmawiać na spokojnie i na bieżąco, żeby nie eskalować problemów.

Fot. Archiwum prywatne Wiktorii Wilkosz

Czasami mamy wyobrażenie tradycyjnej rodziny jak z obrazka, na którym wszyscy są uśmiechnięci i zawsze szczęśliwi. Tymczasem okazuje się, że tradycyjna rodzina to rodzina, jakich wiele, w której może dość niewspółczesny jest podział obowiązków miedzy żoną a mężem.

– Uważam, że to, co jest pokazywane w social mediach, nie zawsze jest prawdziwym życiem. Ja na przykład nie dodaję zdjęć wszystkiego, co akurat robię i staram się chronić swoje życie prywatne. Ludzie nie wiedzą więc wszystkiego, co się u mnie dzieje. Może przez to, jeśli wejdzie się na mój profil, to może się wydawać, że mam idealne życie. Ale nie widać tam, że np. pochodzę z biednej i dysfunkcyjnej rodziny. Poza tym myślę, że rodziny tradycyjne są jednak szczęśliwsze i bardziej zgrane ze sobą ze względu na chociażby większą więź zbudowaną z dziećmi. Dzięki temu łatwiej z nimi o dobry kontakt i komunikację, bo jeśli spędzają większą część czasu w szkole, to rodzic może stać się dla nich wręcz obcą osobą.

Planujecie kilkoro dzieci, które będą miały edukację domową. A co, gdy dzieci już dorosną? Macie jakieś wstępne plany na dalszą przyszłość?

– Nie wybiegaliśmy jeszcze daleko w przyszłość. Ale możliwe, że gdy dzieci już dorosną, to skupię się na mojej pracy i będę zajmować się czymś związanym z informatyką. Mój mąż też oczywiście mógłby rozwijać dalej swoją karierę. Ale nie wykluczamy też wyjazdu na misje, żeby szerzyć Ewangelię. W planach mamy również podróże, jeśli już będziemy mieć wtedy więcej czasu dla siebie. Ale dobrze byłoby zadbać również o siebie, o nasze małżeństwo na nowo. Będzie to dla nas taki nowy początek.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze