Fot. Karolina Binek/Misyjne Drogi

Było we mnie pytanie: dlaczego tak się dzieje? Bóg pokazywał mi odpowiedź [ROZMOWA]

Barbara Kociok wraz z mężem nazywają się „dziećmi specjalnej troski świętego Józefa”, bo – jak podkreśla w rozmowie z Karoliną Binek – bardzo dużo mu zawdzięczają. Prosili go o wstawiennictwo, kiedy budowali dom, chcieli mieć kolejne dziecko i gdy Barbara zachorowała na nowotwór. Dziś łaskami, które od niego otrzymują chętnie dzielą się z innymi.

Karolina Binek (misyjne.pl): W jednym z wywiadów powiedziała Pani „Nazywamy się z mężem dziećmi specjalnej troski Świętego Józefa”. Dlaczego właśnie tak?

Barbara Kociok: Przyjęliśmy takie określenie dla siebie, dlatego że bardzo dużo świętemu Józefowi zawdzięczamy. Przez lata widzimy jak się o nas troszczy i wstawia się za nami u Pana Boga. W wielu sprawach nam pomógł i wciąż pomaga. Prosiliśmy go o wstawiennictwo, kiedy budowaliśmy dom i kiedy miałam problemy ze zdrowiem. A gdy podczas mojej choroby przyjęłam szkaplerz świętego Józefa, to właśnie stwierdziliśmy, że jest on naszym specjalnym orędownikiem, a my jego dziećmi, bo ciągle potrzebujemy wsparcia i pomocy z jego strony.

Wybór świętego Józefa związany jest z tym, że mieszkają Państwo w Kaliszu czy też ta historia jeszcze z czymś się wiąże?

– Święty Józef był mi już bliski od dzieciństwa. Moja mama pochodzi z bardzo dużej rodziny. Jej rodzice mieli dziesięcioro dzieci. Najmłodszy syn moich dziadków jest ode mnie starszy tylko o osiem lat, więc byliśmy niemal jak rodzeństwo. Kiedy jeździłam do nich do domu – panował w nim taki zwyczaj, że wieczorem wszyscy klękali do modlitwy. Odmawialiśmy wspólnie różaniec i zawsze na końcu modlitwy dziadek mówił „Święty Józefie, ratuj nas, w życiu, w śmierci, w każdy czas. A dusze wiernych zmarłych przez Miłosierdzie Boże niech odpoczywają w pokoju”. Już jako dziecko wiedziałam więc, że święty Józef to ktoś ważny. Ponadto z racji, że mieszkamy w Kaliszu, to moja mama, prababcia i dziadkowie chodzili na pielgrzymki do Narodowego Sanktuarium Świętego Józefa. Wyrosłam w jego obecności i wiedziałam, że mogę prosić go o wiele rzeczy. Modliłam się na przykład też za jego wstawiennictwem o dobrego męża i właśnie takiego mam.

Jakimi słowami modliła się Pani o dobrego męża? I skąd wiedziała Pani, że to na pewno odpowiednia i właśnie ta wymodlona osoba?

– Ta modlitwa była całkiem spontaniczna. Po prostu wiedziałam, że można się modlić do świętego Józefa o dobrego małżonka i tak mu zaufałam, że nawet nie odmawiałam jakichś specjalnych modlitw. Ja też żyję w wielkiej przyjaźni z Panem Jezusem i cała święta rodzina jest dla mnie bardzo ważna. Wierzyłam więc, że Bóg postawi na mojej drodze właściwą osobę. Co prawda – spotykałam różnych chłopaków, gdy miałam kilkanaście lat, natomiast gdzieś tam w głębi wiedziałam, co jest dla mnie ważne u drugiej osoby. Wiedziałam, że to ma być osoba wierząca i praktykująca. Było też dla mnie ważny, aby ten mężczyzna nie pił i nie palił papierosów. Historia związana z moim mężem jest natomiast bardzo ciekawa. Byliśmy animatorami i pojechaliśmy razem na oazę. Kiedy dowiedziałam się, że on to będzie, to powiedziałam: „Panie Boże, bez przesady, nie mogłeś podarować mi kogoś innego na te dwa tygodnie?”. I żeby było ciekawie – mój mąż pomyślał sobie to samo. Znaliśmy się już wcześniej, bo nasi rodzice byli w tym samym kręgu domowego Kościoła. Ale w ogóle nie pałaliśmy do siebie sympatią. No ale Pan Bóg chciał nas połączyć. Na tym wyjeździe popatrzyliśmy na siebie pod innym kątem. Ja miałam wtedy 19 lat i dostałam się na studia, a mąż kończył technikum. I wróciliśmy z tej oazy jako para.

>>> Maja: mówiąc, że mogłabym mieć dziecko z trisomią, dałam przyzwolenie Bogu, że dam radę [ROZMOWA]

Jesteście rodziną wierzącą. Jak Państwa zdaniem najlepiej przekazać wiarę dzieciom? To dzieje się w pewien sposób „automatycznie”?

– To jest bardzo ważne pytanie. Ostatnio też się nad tym zastanawialiśmy. Myślę, że dzieci biorą z nas bardzo duży przykład. Na pewno ważne jest, żeby uczestniczyły w naszym życiu wiarą, żeby widziały, że my – rodzice chodzimy do Kościoła i pokazujemy im, że Pan Bóg jest dla nas ważny. Oprócz tego warto się razem modlić. Pokazujemy też, że chodzimy do spowiedzi, że przystępujemy do komunii i czynnie uczestniczymy w życiu Kościoła. Mam nadzieję, że nasze trzy córki również wybiorą Boga jako swojego Pana i Zbawiciela.

W jaki sposób święty Józef działa jeszcze w Państwa małżeństwie?

– Wiemy, że święty Józef jest patronem, za którego wstawiennictwem możemy modlić się do Boga o różne dary. Po ślubie bardzo pragnęliśmy mieć swój dom i poprosiliśmy go o to. I rzeczywiście widzieliśmy w tym jego działanie. Pomógł nam znaleźć działkę oraz w wyborze właściwego kredytu, bo zastanawialiśmy się, czy wybrać kredyt w złotówkach czy we frankach. W ostatniej chwili dowiedzieliśmy się, że kredyt we frankach nie został nam przyznany, że możemy wziąć tylko kredyt w złotówkach. Po trzech tygodniach okazało się, że to była bardzo dobra decyzja. Drugim podobnym przykładem jest to, że mąż kilkukrotnie szukał pracy i za każdym razem prosił o wstawiennictwo świętego Józefa. I ta praca się znajdowała w różnych miejscach – w Katowicach, w Warszawie, a teraz na przykład pracuje w Kaliszu. Mąż trafił zawsze do miejsca, które było dla niego na ten moment dobre. Poza tym mój mąż kiedyś codziennie odmawiał litanię do Świętego Józefa, czym wyrażał swojego pełne zaufanie do niego. Później w naszym życie pojawiło się pragnienie kolejnego dziecka. Nie mogłam jednak zajść w ciążę. Znajomy ksiądz zadziałał w naszej sprawie i powiedział, żebyśmy pomodlili się w tej intencji za wstawiennictwem tego świętego. Po miesiącu byłam już w ciąży. Święty Józef tak jak i za każdym razem potwierdził nam więc, że działa w naszym życiu. Ale sześć lat temu postanowiliśmy się otworzyć jeszcze na kolejne dziecko. Byłam gotowa na tę ciążę, ale okazało się, że jest ona zagrożona. Nowotwór kosmówczak zaczął atakować najpierw komórki dziecka, a później moje. To był dla nas bardzo trudny czas, gdy choroba postępowała. Znajomy ksiądz z sanktuarium świętego Józefa, gdzie prowadzę poradnictwo rodzinne stwierdził, że trzeba zamówić w mojej intencji dziewięć mszy świętych. Nie pojawił się jednak nagły cud uzdrowienia. Był to proces i sprawdzian naszej wiary. W tym czasie w Kościele obchodziliśmy też stulecie objawień Matki Boskiej Fatimskiej. Ja 13 maja słuchając transmisji, nawet już nie wiem dokładnie skąd, usłyszałam pytanie, czy Matka Boża dzisiaj znajdzie ludzi, którzy są w stanie ofiarować swoje cierpienie w intencji dusz cierpiących i za grzeszników. Powiedziałam wtedy: „Aha, czyli Maryja chce ode mnie czegoś więcej”. I właśnie wtedy połączenie internetowe się przerwało. Niedługo później moje cierpienie stało się ogromne. Nie było wiadomo, czy w ogóle przeżyję. Ale zanim doszło do tej nocy, któregoś razu, kiedy wróciłam ze szpitala do domu, położyłam się na łóżku i prosiłam nasze nienarodzone dziecko, żeby wstawiło się za mną u Pana Boga. Wtedy przyszedł do mnie taki obraz malutkiej rączki, która wyciąga rękę w moją stronę i podaje mi kawałek czegoś brązowego, jakby czekoladki. Kiedy się obudziłam, opowiedziałam o tym mężowi i powiedziałam, że zastanawiam się, co to znaczy i co Bóg chce nam przez to powiedzieć. Minęło dosłownie 15 minut, a wspominany już ksiądz przywiózł mi coś dosłownie w kształcie przedmiotu ze snu. Był to szkaplerz świętego Józefa. Niedługo później wydarzyły się najtrudniejsze rzeczy w moim życiu, ale ja wiedziałam, że Pan Bóg i święty Józef są przy mnie. Ponadto święty Józef jest patronem życia i śmierci, więc powiedziałam mu, że „Już teraz oddaję się tobie, niezależnie co się stanie – czy będę żyć i głosić twoją chwałę czy też znajdę się po drugiej stronie i będę wstawiać się za moimi najbliższymi przed tronem Boga Ojca”. I tak się wydarzyło, że po bardzo ciężkiej nocy, kiedy mój mąż klęczał przy moim łóżku i w szpitalu, i w domu, po prostu wróciłam do żywych.

>>> Co zrobić, jeśli odmawianie różańca bardziej mnie irytuje niż uspokaja?

W trudniejszych chwilach wcale Pani nie zwątpiła? Nie pojawiły się myśli, że przecież jestem wierząca, że się modlę, że jestem otwarta na życie, a mimo to pojawia się w moim życiu choroba?

– W moim sercu coś takiego się nie pojawiło. Może dlatego, że usłyszałam te słowa Matki Bożej. Na początku było mi przykro. Nie powiem, że nie. Przecież chcieliśmy mieć kolejne dziecko, byliśmy otwarci na życie. A tak się wydarzyło, że wszystko poukładało się inaczej. Było więc we mnie pytanie „dlaczego tak się dzieje?”. Natomiast Pan Bóg pokazywał mi odpowiedź na to pytanie. Kiedy jeździłam do szpitala, a byłam tam siedmiokrotnie, spotykałam tam różne kobietę i należy rozmawiałam z nimi na wiele tematów, przede wszystkim właśnie na tematy boże. Czasami było tak, że wspólnie razem odmawiałyśmy koronkę do Bożego Miłosierdzia. Zazwyczaj jednak z pacjentkami widziałam się tylko raz. Ale kiedyś udało mi się z jedną kobietą spotkać dwukrotnie. Pamiętam, że akurat wtedy kończyłam chemię, a nasze dwie córki pojechały na rekolekcje. I zastanawiałam się, dlaczego musiałam mieć tę kolejną chemię, dlaczego nie mogłam pojechać razem z nimi. Podzieliłam się swoimi myślami z tą kobietą, na co ona odpowiedziała, że miało tak być, że ona wie, że byłam tam dla niej. Poza tym to doświadczenie pomaga mi też w mojej pracy, bo skończyłam psychotraumatologię.

W jaki sposób tak bardzo jak Pani zaufać świętemu Józefowi lub Bogu? To chyba jest proces, prawda?

– Tak, to zaufanie jest procesem. Przyjaźń z Jezusem rozpoczęłam bardzo wcześnie. Zaufałam mu bez końca i powierzyłam mu swoje życie. Oczywiście to był też efekt formacji. Zarówno ja, jak i mój mąż jesteśmy po formacji oazowej. Na pewno dużo zawdzięczamy naszym rodzicom i naszym dziadkom, którzy przekazali nam wiarę. Ale już kiedy zawierzyłam swoje życie Jezusowi, to wiedziałam, że nie będzie tylko pięknie, że nie będziemy żyć przez to lekko i łatwo. Przecież każdemu zdarzają się problemy – czy to z wychowaniem dzieci, kłótnie z mężem albo choroby. Ale niezależenie, co by się działo, zawsze idę do Jezusa, mówię, że nie daję rady i pytam, co mam zrobić.

Domyślam się, że między innymi z tego powodu zaproponowano Pani udział w filmie „Opiekun”…

– Ta historia jest bardzo ciekawa. Pół roku po tym jak wyzdrowiałam, spotkałam panią Aleksandrę Polewską, która zbierała materiały do filmu. Powiedziałam jej o tym, jak dużo zawdzięczam świętemu Józefowi. Bo po przyjęciu szkaplerza obiecałam, że będę opowiadać o łaskach, jakich doświadczyłam z jego strony. Po pewnym czasie odezwała się do mnie producentka filmu, której spodobała się moja historia. Dowiedziałam się wtedy, że przyjedzie mnie na rozmowę pan Dariusz Regucki – główny reżyser. Po rozmowie ze mną zapytał, czy chciałabym swoje świadectwo udostępnić do filmu. Pomyślałam więc: „Święty Józefie, jeśli tego ode mnie oczekujesz, to dlaczego nie?”.

>>> Nawet jeśli się zagubię, to wiem, że Bóg mnie nie zostawi [PODKAST]

Pani życie zmieniło się w jakiś sposób po premierze filmu? Stała się Pani rozpoznawalna?

– Niektórzy moi znajomi nazywają mnie od tego czasu kato celebrytką. Ale na co dzień raczej nie odczuwam jakichś zmian. Pewnie dlatego że w filmie występuje bez okularów, w których chodzę na co dzień. Poza tym czuję się w jakiś sposób schowana pod płaszczem świętego Józefa i to zupełnie mi nie przeszkadza. Bo wystąpiłam w tym filmie, żeby o nim świadczyć.

Jak to jest zobaczyć siebie na tak dużym ekranie? Jakie emocje towarzyszyły Pani w tym momencie?

– Miałam w sobie wtedy bardzo dużo emocji. Na premierze myślałam wręcz, że serce ze mnie wyskoczy, bo tak mi waliło. Ale osoby siedzące obok mnie nie wiedziały, że biorę udział w tym filmie, więc gdy już się skończył i dałam po nim świadectwo, to ludzie byli zaskoczeni. Poza tym – „Opiekuna” widziałam w kinie trzy razy, bo z pierwszego seansu prawie nic nie pamiętam.

Chciałam nawiązać też do Pani zawodu – czy wiara pomaga Pani w pracy?

– Tak, bardzo pomaga mi w pracy. I wiem też, że dla osób, które zwracają się do mnie o wsparcie, ważne jest, że jestem osobą wierzącą, że potraktuję je całościowo, że nie zobaczę w nich tylko problemu natury psychicznej czy fizycznej, ale że potraktuje je całościowo.

>>> Agata Mucha: chcę ofiarować Bogu swój talent i dzielić się nim dalej [ROZMOWA]

Skąd pomysł, żeby wybrać właśnie taką ścieżkę zawodową i zostać psychotraumatologiem?

– Modliłam się do Boga, kiedy kończyłam liceum, bo nie wiedziałam, na jakie studia pójść. Jeden ksiądz powiedział mi w tym czasie, że w Warszawie są studia nauki o rodzinie i zapytał, czy nie chciałabym tam pójść. Wtedy zrozumiałam, że to dobru kierunek. Bo już kiedy uczestniczyłam w oazie i widziałam problemy różnych osób, to czuła, że Bóg zaprasza mnie do ich rozwiązywania, do pomocy im poprzez rozmowy i okazanie im wsparcia. Wiedziałam też, że te studia dają mi możliwości rozwoju. Po ich skończeniu pracowałam w szkołach, uczyłam wychowania do życia w rodzinie, pracowałam jako katechetka w przedszkolu. Ale w międzyczasie – gdy urodziłam dzieci – rozwijałam się w inny sposób. Nie pracowałam wtedy tak intensywnie w sowim zawodzie. Wtedy mówiłam, że chcę być dla mojej rodziny, a świętego Józefa prosiłam, żeby mój mąż zarabiał tyle, żebym ja mogła pracować mniej i opiekować się naszymi dziećmi. I tak się wydarzyło, że kiedy nasze starsze dzieci się wyprowadziły i pojawiła się możliwość zrobienia szkolenia  terapeutycznego, to stwierdziłam, że to jest ten moment, żeby pójść w tym kierunku i zacząć realizować swoje marzenia.

Wiedza zdobyta na studiach i w trakcie pracy pomagała Pani w pracy w tych najtrudniejszych momentach?

– Tak, pomogła mi wszystko przepracować i zrozumieć. Ale tym, co mnie najbardziej trzymało była wiara.

A jak to jest towarzyszyć innym rodzinom w ramach poradni rodzinnej? Czy to też w jakiś sposób spełnienie Pani marzenia?

– Cieszę się, kiedy mogę towarzyszyć małżonkom w rozwoju ich miłości. My też od ponad roku z mężem jesteśmy w programie „Ja+Ty=My”. To są programy na miłość i życie. Doświadczamy tego, jak możemy tworzyć jeszcze piękniejszą więź pomiędzy nami. Jednocześnie pokazujemy też małżonkom, że niezależnie czy są rok po ślubie, kilka lat czy więcej – że mogą na nowo się odnajdywać i poznawać. Dlatego bardzo się cieszę, kiedy jestem zapraszana do prowadzenia różnych warsztatów oraz że prowadzę tę poradnię rodzinną, bo jest to dla mnie ogromna radość, że mogę się dziś dzielić tym, czego sama doświadczyłam i co przepracowałam. 

>>> Terapia ukierunkowana na współpracę z łaską Bożą jest tym, do czego warto dążyć [ROZMOWA]

Jest historia jakiegoś małżeństwa, które brało udział w spotkaniu z Państwem, a które najbardziej zapadło Pani w pamięć?

– Z mężem często dzielimy się swoim świadectwem i opowiadamy o tym, jak wygląda nasze życie. Kilkukrotnie spotkaliśmy się już ze zdziwieniem innych, że się wciąż dobrze dogadujemy mimo tego że nadal zdarzają nam się gorsze dni. Przy tym często inne pary mówią, że nie potrafiły sobie na przykład czegoś wybaczyć, a my im pokazaliśmy, że można i że mimo trudności, których doświadcza się na co dzień można żyć w szczęśliwym małżeństwie. Ale mamy też takich znajomych, którzy kiedyś podzielili się z nami swoją historią, że było pomiędzy nimi tak źle, że w ich szufladzie znalazły się już papiery rozwodowe. Jednak kiedy poznali naszą historię, to ich małżeństwo się zmieniło. Dzisiaj – podobnie jak my – również udzielają się w Kościele i dzielą z innymi swoim świadectwem.

W wywiadzie, do którego nawiązałam na samym początku naszej rozmowy powiedzieli Państwo, że łaski, które otrzymujecie od świętego Józefa nie zostawiacie dla siebie, ale dzielicie się nimi z innymi. W jaki sposób, oprócz prowadzenia spotkań z małżeństwami, udaje się Wam to jeszcze realizować?

– Odpowiadamy pozytywnie na właściwie wszystkie propozycje wywiadów i spotkań, na które jesteśmy zaproszeni. Ważne jest dla nas, żeby dawać świadectwo, żeby pokazywać że w naszym życiu są chwile trudniejsze, ale i te piękniejsze i że nad tym wszystkim czuwa Pan Bóg. I że każdemu cierpieniu możemy nadać głębszy sens i je za coś lub za kogoś ofiarować tak, żeby się nie zmarnowało. W tym wszystkim pomagają mi przez cały czas słowa Jana Pawła II, który powiedział kiedyś, że jeżeli cierpimy, to dlatego żeby oddawać to cierpienie Bogu i żeby się nie zmarnowało, bo on będzie wiedział, co z nim zrobić.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze