Eric Kempson z uchodźcami. Fot Philippa Kempson

Uchodźcy nie rodzą się uchodźcami

Dzielą zasięg morza na kilka, zazwyczaj trzy części. Gdy zauważą przez wizjer ponton, zanim dadzą znać dalej, konsultują to z drugą osobą. Gdy oboje są pewni, sygnalizują na wewnętrznym komunikatorze, że za kilka godzin odbędzie się tzw. landing 

Wszystko zaczęło się od brytyjskiego małżeństwa Philippy i Erica Kempsonów, którzy na greckiej wyspie Lesbos chcieli po prostu spędzić spokojnie emeryturę we własnym domu. Gdy jednak przed ich domem zaczęły się co noc pojawiać pontony wypełnionymi po brzegi ludźmi, Kempsonowie wiedzieli, że zaczyna się dziać coś niepokojącego. Kryzys migracyjny w Europie rozpoczął się na dobre.  

Zaczęli im pomagać przedostać się bezpiecznie na ląd, dawali jedzenie, suche ubrania, opatrunki. Ludzi zaczęło przypływać jednak coraz więcej. Założyli fundację „The Hope Project”, która zbiera na terenie Europy ubrania, opatrunki, sprzęty czy nawet jedzenie i przysyła je na wyspę. Wolontariuszami są sami… uchodźcy, który pomagają brytyjskiemu małżeństwu rozdysponowywać te daryKempsonowie zamiast spokojnej emerytury mają… „full-time job” (ang. praca na pełen etat).  

Philippa Kempson z uchodźcami. Fot Eric Kempson

Depresja w obozie dla uchodźców 

Stojąc na wybrzeżu Lesbos, można gołym okiem dostrzec… Turcję, a więc Azję. Przepłynięcie pontonem z jednego brzegu na drugi zajmuje raptem kilka godzin. Odbywa się to zazwyczaj nocą, gdy nic nie widać. Szacuje się, że przez kilka ostatnich lat do Europy, także poprzez Lesbos, przypłynęło około dwóch milionów uchodźców.  

Gdy ponton – lub rzadziej łódka – dotrze do brzegu Lesbos, uchodźcy kierowani są do autokaru policyjnego, który przewozi ich do obozu, gdzie czekają na decyzję o przyznaniu statusu uchodźcy. Zazwyczaj czeka się na nią kilka miesięcy, a nawet i lat.  

W Morii, największym na Lesbos obozie dla uchodźców, panują niehumanitarne warunki: obóz jest przeludniony, większość osób śpi w namiotach nawet przy ujemnych temperaturach, co nieraz prowadzi do zgonów. Na jedną toaletę przypada około 70 osób, na posiłki i wodę czeka się w kolejce godzinami, a dostęp do opieki medycznej jest znacznie ograniczony. Wszystkie powyższe czynniki przyczyniają się do rosnącej liczby uchodźców cierpiących na depresję, a nawet podejmujących próby samobójcze. 

Dom Kempsonów. Fot. Philippa Kempson

Landing na Lesbos 

Wolontariusze „The Hope Project” (a od marca tego roku także „The Hope Project Polska”) zajmują się pracą podzieloną na kilka etapów. Najpierw odbywa się tzw. spotting, czyli praca przy wizjerze. Wolontariusze dzielą zasięg morza na kilka, zazwyczaj trzy części. Gdy zauważą przez wizjer ponton, zanim dadzą znać dalej, konsultują to z drugą osobą (ponton w odległości kilkudziesięciu kilometrów jest trudno dostrzegalny nawet poprzez wizjer, szczególnie w nocy). Gdy oboje są pewni, sygnalizują na wewnętrznym komunikatorze, że za kilka godzin odbędzie się tzw. landing. Wówczas zbiera się grupa wolontariuszy, którzy przygotowują koce termiczne i suche ubrania dla tych, którzy dobiją do brzegu. To nie tylko mężczyźni, ale przede wszystkim małe dzieci (nawet kilkumiesięczne) i kobiety, także w ciąży. Nocna podróż nie należy do łatwych i przyjemnych, stąd liczne odmrożenia czy ekstremalne wychłodzenia. Wolontariusze robią co mogą, na wszystko mają mało czasu, ponieważ zaraz policyjny autokar zabiera ludzi do obozu dla uchodźców, w którym obywają się przesłuchania i rejestracja.  

Adam Pawłowski, który zdecydował się utworzyć polski oddział fundacji „The Hope Project”mówi nam, z czym zetknął się podczas wolontariatu na wyspie Lesbos.  

– W tym roku, gdy podczas jednego z landingów zobaczyłem dzieci, które się cieszyły i radośnie wskakiwały do policyjnego autobusu. One nie wiedziały, co je czeka, my mieliśmy tego świadomość – wspomina Adam. – Gdy dwie godziny później wróciliśmy do bazy i jedliśmy obiad, zobaczyłem turystów: rodzinę i dzieci dokładnie w tym samym wieku. Miałem wtedy w głowie taką stop klatkę: te dzieci jadły sobie po prostu obiad przy coca-coli, a tamte czekał horror w obozie dla uchodźców. Przyznam szczerze, że cztery godziny później się wyłączyłem i patrzyłem w ścianę, nikt pewnie nie miał ze mną kontaktu. To jest obciążająca świadomość – kończy założyciel „The Hope Project Polska”.

fot Philippa Kempson

Kim jest uchodźca? 

Wolontariusze nie mają łatwego zadania. Często myleni są ze służbami mundurowymi, dlatego zdarzają się sytuacje w których przemytnicy, którzy chcą pod osłoną nocy dobić do brzegu, strzelają w ich stronę. Władze tureckie często zawracają pontony i łódki, ponieważ od jakiegoś czasu prawo unijne przewiduje wynagrodzenia za uniemożliwienie uchodźcom przedostanie się na Lesbos. Nie zmienia to jednak faktu, że wolontariusze funkcjonują czasami na granicy bezpieczeństwa. Zdarzają się jednak i miłe akcenty.  

Podczas jednego ze spotkań integracyjnych z wolontariuszami – uchodźcami z obozu z Morii, młody Irakijczyk postanowił zaprezentować swój talent muzyczny. – Ktoś z rzutnika puścił w tle tego samego chłopaka na YouTube, który w swoim ojczystym kraju występował w The Voice of Iraq. Siedzieliśmy w obozie dla uchodźców, słuchając śpiewu migranta, który był tą samą osobą na nagraniu w tle, tyle że w zupełnie innych okolicznościach – wspomina Adam Pawłowski. – O tym, czy ktoś jest uchodźcą, decyduje po prostu miejsce urodzenia. Uchodźca nie rodzi się uchodźcą. To ludzie, którzy w swoich krajach często byli bogaci, mieli swoje firmy, samochody, występowali nawet w telewizji – kończy Adam.

Polski oddział fundacji „The Hope Project Polska” prowadzi obecnie na terenie całego kraju zbiórkę rzeczy, takich jak bluzy, spodnie, obuwie czy nawet środki higieniczne (dokładna lista znajduje się na stronie: https://thppolska.org), które przetransportowane zostaną na Lesbos, gdzie otrzymają je uchodźcy.  

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze