W Domu św. Łazarza dzieją się cuda: ojciec i syn spotkali się po 20 latach [REPORTAŻ]
Dom św. Łazarza to miejsce, w którym osoby będące w kryzysie bezdomności mogą otrzymać dach nad głową i szerokie wsparcie w procesie usamodzielniania się i powrotu do normalnego życia. Znajduje się on poznańskim Świerczewie, daleko od centrum i na uboczu.
Okolica jest cicha i spokojna. Nie dojedziemy tam tramwajem. Budynki, w których osoby wychodzące z kryzysu bezdomności mieszkają i uczą się życia na nowo, wyglądają zwyczajnie i nie wyróżniają się niczym. Przyznaję, że początkowo przejechałem właściwy adres i musiałem się cofnąć. Myślę, że podświadomie szukałem jakiegoś specjalnego domu, odbiegającego wyglądem od otoczenia. A przecież niezwykłe rzeczy dzieją się w – z pozoru – zwykłych miejscach. Cudów dzieje się tam wiele.
>>> Robimy to w ukryciu dla Pana Boga [REPORTAŻ]
Misja
Początkowo pomysłodawcy Domu św. Łazarza planowali założyć punkt informacyjny dla osób w kryzysie bezdomności, w którym miały się one dowiadywać o miejscach, w których otrzymają odpowiednią pomoc. Szybko okazało się, że bezdomni dobrze orientują się w tym, gdzie na terenie Poznania mogą otrzymać pomoc. Problem był jednak nieco inny. Wielu z nich miało trudności z dojazdem lub wypełnianiem formalności, na przykład z zarejestrowaniem w urzędzie w sprawie wyrobienia dowodu osobistego. Pojawił się zatem pomysł, żeby zapewnić im transport do lekarza czy w inne miejsca, a także kompleksowe wsparcie w wielu innych kwestiach. Podjęto współpracę ze szpitalami i różnymi instytucjami. Jednak idea Domu św. Łazarza dopiero miała się narodzić.
– Okazało się, że jeden z podopiecznych ukończył terapię, a nie mam go gdzie umieścić z powodu rejonizacji, bo jego miasto nie chce płacić za schronisko w Poznaniu i zaprasza do siebie – mówi Maciej Białka, jeden z założycieli i prezes Fundacji „Dobro się niesie”, prowadzącej Domy św. Łazarza. – Rejonizacji podlega większość schronisk i domów dla osób w kryzysie bezdomności. Jak człowiek pójdzie na terapię, a potem jej nie kontynuuje, bo musi wracać do swojego miasta, to zostaje na ulicy. Przecież tam są ludzie, z którymi pił; miejsca, które mu przypominają dawne życie; tam jest rodzina, z którą jest skłócony, albo w ogóle nie ma dokąd wracać. Dlatego postanowiono stworzyć miejsce, w którym osoby wychodzące z kryzysu bezdomności mogą się usamodzielnić. – Ten dom stanowi ostatni etap wychodzenia z kryzysu bezdomności i nałogów. Jeżeli ktoś nie jest jeszcze społecznie zdolny do podjęcia wysiłku w tym kierunku i potrzebuje szczególnej opieki, to powinien być w przeznaczonym do tego ośrodku – dodaje Maciej Białka.
Ciężka praca
Kryteria przyjęcia do domu św. Łazarza są dość surowe. Fundamentalnym warunkiem jest przejście podstawowej terapii uzależnień na oddziale zamkniętym, która trwa minimum 8 tygodni. Po jej zakończeniu potencjalny mieszkaniec jest przyjęty i musi w ciągu 7 dni znaleźć sobie pracę. Podopieczni bowiem partycypują w utrzymaniu domu i uczą się samodzielnego życia. – Wychodzę z założenia, że prawie każdy jest w stanie sobie znaleźć pracę w ciągu tych kilku dni, jeśli naprawdę chcę – tłumaczy prezes fundacji. – Oczywiście, podchodzimy do każdego w sposób indywidualny. Jeżeli widzę, że ktoś się bardzo stara, a naprawdę nie może znaleźć roboty, to przedłużamy ten termin. Nie jest tak, że automatycznie wyrzucamy kogoś bez pracy. Niektórzy mają pewne ograniczenia, na przykład psychiczne, które utrudniają zatrudnienie się w różnych branżach. Niemniej doświadczenie pokazuje mi, że człowiek, nawet ograniczeniami, może dziś w Polsce znaleźć zatrudnienie. Ostatnio mieliśmy pana, który musiał niestety opuścić dom, bo miał dwa tygodnie, by poszukać sobie pracy, która umożliwiłaby mu opłacenie zamieszkania i własnych potrzeb. Była to osoba dość zaradna. Kolejnego dnia po tym jak ten mężczyzna dostał drugi termin, zauważyłem, że nic nie robi. Zapytałem go, czemu tak sobie leży i pije kawkę, skoro powinien szukać pracy. Odpowiedział, że ma dużo czasu. Ostatecznie mu go jednak zabrakło i zatrudnienia nie znalazł. W mojej ocenie po prostu nie chciał pracować i musieliśmy się z nim pożegnać.
Rozpoczęcie legalnej pracy to nie jedyny warunek. Jeśli podopieczny wciąż potrzebuje terapii, to po uzyskaniu zatrudnienia jest zobowiązany do jej kontynuowania, tym razem w formie dochodzonej. Pierwszy miesiąc utrzymania nowego mieszkańca jest finansowany z pieniędzy darczyńców, następne opłaca on sam z własnej pensji. Miesięcznie wychodzi to 650 zł. Jeśli lokator jest w stanie pokryć kwotę za pierwszy miesiąc od razu, to kapitał darczyńcy przechodzi na kolejną przyjętą do Domu św. Łazarza osobę, żeby nie szukać następnego donatora. Po roku mieszkaniec spotyka się z Radą Fundacji na rozmowie, w czasie której konsultuje się postępy w pracy nad sobą. Nie ma górnej granicy przebywania w domu św. Łazarza. Domownik o najdłuższym stażu, którego postępowanie jest wzorowe, zostaje tzw. gospodarzem domu.
Wymagania wobec podopiecznych są poprzedzone wielką inwestycją w ich rozwój i pobyt. Nierzadko zdarza się, że do domu wprowadzają się osoby, których cały dobytek mieści się w reklamówce. Trzeba im zapewnić ubrania, bieliznę, mydło, ręcznik, wyżywienie, łóżko, ciepło i miejsce, w którym mogą się wykąpać – wszystko to, co uznajemy za absolutne podstawy bytowe. Dopiero po otrzymaniu tego minimum podopieczni są w stanie skutecznie szukać pracy. – Trzeba im wszystko dać: oprócz rzeczy materialnych również miłość, cierpliwość. Trzeba wyjaśnić, gdzie co jest i jak dojadą, bo oni często nie są z Poznania – mówi Maciej Białka. W domu prowadzone są kursy z rozwoju osobistego. Mieszkańcom zapewniana jest różnorodna pomoc: prawna, duchowa. Wystawiane są rekomendacje dla pracodawcy lub opinie dla rodziny, z którą mieszkaniec chciałby się pojednać, z informacją, ile pracy dana osoba wykonała nad sobą. Zapewniana jest posługa kapłana, odbywają się rekolekcje, kręgi biblijne i wspólny różaniec. Nie jest to jednak dom tylko dla osób wierzących.
Matka Boża gospodynią
Prezesowi Fundacji Dobro się niesie jednak ewangelizacja podopiecznych leży głęboko na sercu. Jak twierdzi, to Matka Boża jest gospodynią Domu św. Łazarza. – Bardzo chciałbym, żeby ci ludzie wrócili do Kościoła, bo uważam, że tylko Chrystus może zapewnić prawdziwą wolność człowiekowi – wyjaśnia. – Ale to Kościół najpierw musi wyjść do nich. Mam doświadczenie wyjścia na streetworking z pewnym kapłanem. Kiedyś odwiedzaliśmy pustostany, by znajdywać osoby potrzebujące pomocy. Jeden pan, który mieszkał w takim miejscu, wyspowiadał się wtedy po wielu latach. To mną bardzo poruszyło.
Maciej Białka sam zresztą przeżył nawrócenie. Miał czas, kiedy upijał się na imprezach niemal do nieprzytomności, a potem uzależnił się od internetu. Uciekał tam przed rzeczywistością, w której czuł się nikim. W świecie wirtualnym mógł udawać kogoś innego. Ma na swoim koncie nawet próbę samobójczą. Pewnego razu znajoma zaprosiła go na spotkanie ewangelizacyjne do swojej wspólnoty. Poszedł tam, bo myślał, że ta dziewczyna jest w sekcie, a on chciał ją stamtąd wydostać. – Najlepsze jest to, że byłem wtedy ministrantem, który co niedzielę chodzi do kościoła, ale moja wiara nie była żywa. Na spotkaniu Chrystus złapał mnie za ręce i nogi – wspomina. – Podeszła do mnie jakaś obca dziewczyna i dała mi Biblię, mówiąc, że ten fragment jest skierowany do mnie. To była Ewangelia o budowaniu na piasku i skale. Popłakałem się i zrozumiałem, jak wiele zła wyrządziłem, a jak Pan Bóg mnie w tym wszystkim kocha – opowiada mój rozmówca. Niedługo potem odbył spowiedź generalną w schronisku dla bezdomnych. – Po latach uświadomiłem sobie ten niezwykły „zbieg okoliczności”. Już wtedy Bóg przygotowywał mnie do misji, którą mi powierzył.
Dom św. Łazarza wciąż poszukuje kapłana, który mógłby pełnić na stałe funkcję kapelana. Fundacja modli się o to. W drugim domu, który jest w trakcie remontu, ma być wybudowana kaplica pod wezwaniem św. Józefa. Miejsce poszukuje też wolontariuszy, którzy mogliby wspomóc funkcjonowanie domów, na przykład poprzez prowadzenie kręgów biblijnych, chociaż – jak wyjaśnia Maciej Białka – czasami wystarczy po prostu pobyć z podopiecznymi na kawie i porozmawiać z nimi. W domach prowadzonych przez fundację potrzeba nie tylko zaangażowania wolontariuszy, lecz także wsparcia modlitewnego i finansowego. Utrzymanie całej placówki oraz różnorodnych działalności kosztuje. W domu, który jest remontowany znajdzie się kolejne 9 miejsc dla osób, które pragną wyjść z kryzysu bezdomności. Trzeba na przykład wymienić okna, których w tym momencie nie da się otworzyć. – Szukamy osób, które mają otwarte serca i rozumieją misję Domów św. Łazarza – komentuje Białka.
Prawdziwy skarb
Jak wskazuje prezes fundacji, to właśnie mieszkańcy są największym skarbem Domu św. Łazarza. Z wielką dumą opowiedział historię lokatorów, którzy bez żadnych sugestii sami zadeklarowali się, że wyremontują mieszkanie małoletniej matki. Groziło jej odebranie dzieci ze względu na trudne warunki mieszkaniowe. Przez ponad miesiąc po, często ciężkiej fizycznej, pracy jeździli, by wieczorami odnawiać kwaterę. – Warto dodać, że oni naprawdę mają, co robić. Poza pracą mają terapię oraz liczne obowiązki w domu – wspomina. Mieszkańcy wyjaśniali swoją postawę tym, że skoro otrzymali tyle dobra od innych, to teraz sami chcą je przekazywać dalej. – W ten sposób dobro niesie się dalej, jak wskazuje nazwa naszej fundacji – mówi prezes. W Domu św. Łazarza dzieje się dużo cudów. Mieszkał tam jeden pan, który po 20 latach spotkał się z synem. Kiedy zaczął legalną pracę, to odezwał się komornik – nie tylko do podopiecznego fundacji, ale także do jego syna. Gdy dowiedział się, że ojciec w ogóle żyje, przyjechał do Poznania do jego pracodawcy, by powiedzieć, że szuka ojca. I tak się spotkali po 20 latach.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |