Wojciech Surówka OP: nie słyszymy Boga, bo jesteśmy obżartuchami duchowymi [ROZMOWA]
– Kiedyś brałem udział w konferencji i jeden z redaktorów powiedział, że Jezusa trzeba sprzedawać jak coca-colę. Nie, nie trzeba – mówi o. Wojciech Surówka OP, duszpasterz Lednicy w rozmowie z Zofią Kędziorą.
Zofia Kędziora (misyjne.pl): Z niedawnego sondażu IBRIS dla Rzeczypospolitej wynika, że zaledwie 9% młodych ludzi między 18 a 29 rokiem życia ocenia swój stosunek do Kościoła jako pozytywny. Czy ta sytuacja to wina katechezy szkolnej?
Wojciech Surówka OP (duszpasterz Lednicy): Nie obwiniałbym o obecne problemy katechezy szkolnej, ale zapytałbym o to, co można było zrobić lepiej. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na coś innego. To, że młodzież kontestuje zastane wartości i autorytety jest czymś normalnym. Niepokojące wydaje się to, że 90% polskiej młodzieży uznaje Kościół za autorytet. To oznacza, że albo nie mówią nam prawdy, albo źle zadajemy pytanie, albo odpowiedź jest powierzchowna. Młodość ma to do siebie, że mówi „sprawdzam!”. Dostaje się pewien pakiet wartości, różnych formuł czy obrazów – nazywanych tradycją – i mówi się „sprawdzam”. To jest naturalna postawa młodzieży – sprawdzenie tego, czy my, starsi, żyjemy rzeczywiście zgodnie z tymi wartościami, które im podajemy jako znaczące. Zachwianie jakiegoś autorytetu mówi nam o tym, że ten autorytet nie wytrzymuje tej próby. „Mówicie nam tak, a sami robicie inaczej”. Tak jak faryzeusze w Ewangeliach. Odchodzenie z Kościoła jest jakimś wezwaniem, nie tylko do zmiany programów nauczania, ale do autentyczności życia całego Kościoła, głównie hierarchów. To, że młodzież sprawdza, to jest coś zupełnie normalnego.
>>> Zofia Kędziora: nowe Dyrektorium o katechizacji stawia na kerygmat [KOMENTARZ]
Jest Ojciec duszpasterzem i ma styczność z ludźmi, którzy tę katechezę szkolną przebyli. Niedawno zostało wydane nowe dyrektorium katechetyczne, które wprowadza pewne zmiany w katechezie. Co Ojciec by w niej zmienił?
Mam od wielu lat taki pomysł, o którym mówiłem i pisałem w różnych miejscach.Uważam mianowicie, że katecheza powinna zostać w szkole, ale w innej formie. Niech to będzie coś na kształt zajęć z podstaw kultury chrześcijańskiej. Na tej zasadzie, na której mamy już wiedzę o społeczeństwie. To przedmiot, który apeluje do intelektu, zachęca ucznia, by dowiedział się czegoś o społeczeństwie. Natomiast WOS nigdy nie zastąpi zaangażowania społecznego. To dzieje się poprzez wolontariat czy harcerstwo, tam się angażujemy. WOS nam tego nie dostarczy, ale jest potrzebny po to, byśmy mieli teoretyczne podstawy do tego, jak działać. Wydaję mi się, że podobnie może być z katechezą. Trudno oczekiwać od katechezy, by była wprowadzeniem w żywe misterium Kościoła – pomiędzy wychowaniem fizycznym a biologią. To jest nierealne. To się musi dokonywać w kontekście żywego Kościoła i liturgii. To właśnie powinno dziać się przy parafiach, tak jak było dawniej. Natomiast w szkołach powinny być jakieś podstawy kultury chrześcijańskiej, ponieważ żyjemy w Europie, która jest ufundowana na kulturze chrześcijańskiej, i młodzi powinni wiedzieć, jakie są pewne kody kulturowe, żeby nie zapomnieli, Kim jest Ukrzyżowany.
W czasie pandemii i nie tylko mamy do czynienia w wieloma dużymi wydarzeniami, nie tylko ze Światowymi Dniami Młodzieży, ale również masowymi wielbieniami na stadionach czy w kościołach. Czy grozi wszystkim, że wiara stanie się „eventowa”?
Z pewnością musimy ostrożnie kłaść pewne akcenty. Kard. Ratzinger w 2000 r. w tekście wystąpienia do katechetów mówił, że grozi nam pokusa wielkich liczb, czyli pokusa sukcesu. A w wychowaniu nie ma szybkich sukcesów. Kto oczekuje w pracy z młodymi szybkich sukcesów, ten szybko się na tym przejedzie. Kard. Ratzinger mówi, że również w nowej ewangelizacji musi być czas na wzrost. Ja siałem, ktoś inny podlewał, a wzrost daje sam Chrystus, mówi nam apostoł Paweł. Trzeba mieć tę świadomość, że wszystko ma swój czas. Natomiast, w czym tkwi, główny problem „eventowości”? Te wszystkie wydarzenia są przecież dobre, ale one muszą być pewną wartością dodaną. Jest formacja, jest życie i jako wartość dodana jest święto. Jak w życiu – święta nie są codziennością. Natomiast, jeśli myślimy o formacji stałej młodzieży, pod kątem przygotowania ich do dużego wydarzenia, to popełniamy zasadniczy błąd. Przecież młodych ludzi, gdy wyjdą z duszpasterstwa, nie czekają wielkie wydarzenia. Czeka ich codzienność: praca, dzieci i życie w zwykłej parafii. To często trudna rzeczywistość. My musimy młodzież przygotować właśnie na tę rzeczywistość, a nie rozpisywać programy przygotowania młodzieży w oczekiwaniu na kolejne święto. Nie ma nic złego w samym wydarzeniu, ale chodzi o przeakcentowanie i rozpisanie zupełnie innego programu formacyjnego.
>>> Leonard Bielecki OFM: powrót do kościołów to ogromne wyzwanie duszpasterskie [OPINIA]
Ale mamy przecież wiele takich wspólnot, które mają długofalową formację: Oaza, Droga Neokatechumenalna, Odnowa w Duchu Świętym…
Oczywiście, i bardzo dobrze, że są. Jeżeli jednak patrzymy na dane statystyczne, to pytanie jest o to, na ile taka formacja jest integralna. Mamy przecież osoby, które np. są w duszpasterstwach, a mimo to popierają wszystkie postulaty Strajku Kobiet, włącznie z dostępem do aborcji. Wydaję mi się, że to jest też kwestia uczenia krytycznego myślenia, które jest w kryzysie. Jest to związane z mediami społecznościowymi i wielkim skokiem informacyjnym. Każdy z nas otrzymuje codziennie taką dawkę informacji, jaką człowiek w XIX wieku miał przez całe życie. Jakie to ma skutki duchowe dla nas? To właśnie nie pozostaje bez echa. To nas destabilizuje, pozbawia wewnętrznej harmonii i krytycznego myślenia. Myślimy memami. I nie jest to wina młodzieży, taka jest nasza rzeczywistość. Zapytajmy więc, jak w takiej rzeczywistości głosić?
Właśnie, czy można „sprzedać” to, co do zaoferowania ma chrześcijaństwo?
Nie musimy nigdzie zaistnieć ani niczego sprzedawać. Mamy być bardziej obecni. Kiedyś brałem udział w takiej konferencji i jeden z redaktorów powiedział, że Jezusa trzeba sprzedawać jak coca-colę. Nie, nie musimy Go „sprzedawać” jak colę. Musimy być obecni i tą obecnością się wyróżniać. Ogromne wydarzenie, takie jak np. Strefa Chwały, proponują modlitwę wielbieniem, piosenką. To jest jakiś entuzjazm. Nie wiemy jakie przyniesie to długofalowe owoce. Jeśli chcemy przewidywać, jak to może się skończyć, to popatrzmy na Kościoły protestanckie. Czy chcemy, żeby w tę stronę to szło? Nasz sposób modlitwy wpływa też na sposób rozumienia pewnych prawd wiary, np. brak przyklękania przed Najświętszym Sakramentem. Po pierwsze, trzeba być zatem obecnym, a po drugie – oduczać takiej postawy, że od rana do wieczora musimy być podłączeni do internetu, do rekolekcji, do różnego rodzaju vlogów. Może warto odstawić internet na godzinę rano bądź wieczorem. Paradoksalnie nie słyszymy Pana Boga, bo nasze kanały są „zapchane”, jesteśmy przesyceni treściami, które są przecież dobre. Jednak jest ich za dużo. O. Michał Zioło, trapista, mówi o tym, że jest to „obżarstwo duchowe”. Codziennie mamy jakieś tłumaczenie słowa, co miesiąc jakieś rekolekcje. Tylko przyjmujemy, przyjmujemy i przyjmujemy. Nie mamy czasu tego strawić. Trzeba dać słowu czas, żeby ono w nas zaczęło działać. Jesteśmy trochę obżartuchami duchowymi. Mogę podać przykład pięciu ogólnopolskich rekolekcji, które w tej chwili są prowadzone, sam uczestniczę w jednych z nich, oczywiście w internecie. Bóg powinien się również rodzić w sercach i sumieniach ludzi.
>>> O. Leonard Bielecki OFM: Pielgrzymujemy, by spotkać się z Bogiem [ROZMOWA]
Jaki widzi Ojciec ratunek dla tych, którzy odeszli z Kościoła lub rozważają taką decyzję?
Nie wpadałbym w taką panikę, że ludzie odchodzą z Kościoła. Może oni nigdy tak naprawdę w nim nie byli? To może ostra teza, ale to mówił prof. Ratzinger w latach 50. Nazywał takich ludzi neopoganami, czyli ludźmi, którzy nominalnie są chrześcijanami, ponieważ są ochrzczeni, jednak nie żyją wiarą w Jezusa Chrystusa. Wydaję mi się, że część z tych „odejść” jest tylko nazwaniem tego, co w sercach tych ludzi było od wielu lat. To nie zawsze jest tak, że ktoś traci wiarę. Może tej wiary nigdy nie było? Na to trzeba również zwrócić uwagę. Nie wiem, jak tych ludzi zatrzymać w Kościele, skoro oni nigdy tak naprawdę nie odnaleźli w nim czegoś, co by ich pociągało. Im trzeba dopiero pokazać, dlaczego ten Kościół jest piękny i dlaczego jest w nim Chrystus. Wielu ludzi oczywiście poznało Chrystusa w Kościele, a mimo to odchodzą. Jednak duża część ludzi to również ci, którzy nigdy Go w nim nie poznali. Zobaczyłem to na terenach byłego Związku Radzieckiego, gdy byłem na misji. Na Ukrainie i w Rosji bardzo wiele osób, bo ok. 80% społeczeństwa, deklaruje się jako prawosławni. Jednak, gdybyśmy zadali pytanie o to, jaka część z tych osób praktykuje swoją wiarę, to nagle mamy 20%. Tak naprawdę realnie, tych, którzy wiedzą, czym jest chrześcijaństwo i nim żyją, jest może 20% ludzi. Trzeba w tym wszystkim przyjąć jakby dwie strategie. Jedną jest diagnoza – w czym tkwi tak naprawdę problem tych, którzy odchodzą? Druga to autentyczność życia, nas wszystkich, nie tylko księży. Tylko tak można zatrzymać tych, którzy chcą odejść – poprzez głoszenie im kerygmatu, żywego misterium Kościoła.
>>> Ks. Andrzej Kobyliński: pandemia przyspieszy galopującą laicyzację młodego pokolenia [OPINIA]
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |