fot. arch. Aneta Płócieniak

Wolontariuszka Domów Serca: idę własną drogą [+GALERIA]

Aneta Płócieniak pochodzi z Esterpola, niewielkiej wsi w Wielkopolsce. Wymarzona praca, liczne podróże, otaczające ją grono przyjaciół i rodzina. Miała wszystko, ale wciąż jej czegoś w życiu brakowało. Jak rozeznała Aneta – liczy się drugi człowiek, to w nim ukryty jest sens. Z tego też powodu postanowiła wyjechać do Chile na 14-miesięczny wolontariat z Domami Serca. 

Przemysław Puzio: Aneto, masz za sobą bagaż doświadczeń –m.in. mnóstwo podróży, studia, praca w dużych korporacjach i w urzędach – a jednak zdecydowałaś się na nieoczywisty krok. Już za kilka dni wyjedziesz na misje. Skąd taka decyzja? 

Aneta Płócieniak: – Zawsze chciałam wyjechać na misje i zawsze też znajdowałam argument, żeby tego nie zrobić. Wygrywał rozsądek, a nie to wewnętrze pragnienie. Decyzję o wyjeździe podjęłam w momencie, kiedy prowadziłam wygodne życie, miałam stabilną pracę, dobrych ludzi wokół siebie. Jak zauważyłeś, próbowałam realizować się na wielu płaszczyznach. I choć z zewnątrz może to wyglądać dość barwnie, to nie dawało mi to poczucia spełnienia. Musiałam przestać się szarpać sama ze sobą i uczciwie odpowiedzieć na egzystencjonalne pytania, które w dość brutalny sposób obnażyły moje wyobrażenia o „szczęśliwym życiu”. Nie była to łatwa decyzja, ale przyniosła mi niewyobrażalny spokój i poczucie, że robię coś w zgodzie z samą sobą. To utwierdza mnie w przekonaniu, że jestem na dobrej drodze, bo to moja własna droga. 

fot. arch. Aneta Płócieniak

Dlaczego zdecydowałaś się akurat na Domy Serca? 

– Ujęła mnie prostota tej organizacji, jej charyzmat nie ma wymiaru materialnego. Wolontariusze Domów Serca nie budują studni czy szkół, nie prowadzą działań medycznych, nie wysyłają żywności i ubrań. Oni po prostu są wśród samotnych i wykluczonych, żyją tak samo jak oni, w ubogich dzielnicach i slumsach. Z pozoru mogłoby się wydawać, że to niby nic. Mnie jednak wzrusza i przekonuje taka postawa, bo pokazuje, że obecność to najważniejsze, co można dać drugiemu człowiekowi. Ta siła polega na byciu razem w bezsilności z cierpiącymi. Nie wszyscy to rozumieją, wyjaśnienia można szukać tylko w Ewangelii. 

Na czym będzie polegała Twoja misja? 

– Misja opiera się na trzech filarach. Jest to życie z innymi wolontariuszami w międzynarodowej wspólnocie, codzienna modlitwa oraz spotkania z potrzebującymi w szpitalach, na ulicy, a nawet w więzieniach. Tyle w teorii – o resztę zapytaj mnie po powrocie. 

fot. arch. Aneta Płócieniak

Dlaczego Chile? Kiedyś mieszkałaś w Rosji, ale z zupełnie innego powodu. Pasjonowała Cię tamtejsza kultura, a teraz wybywasz zupełnie gdzie indziej. Jak zareagowałaś, gdy dowiedziałaś się, że pojedziesz do Chile? 

– To nie ja wybierałam kraj, został on mi odgórnie przydzielony. W tym roku byłam na pielgrzymce Szlakiem Świętego Jakuba, którego meta jest w hiszpańskim Santiago de Compostela. W trakcie tej drogi zadziało się wiele ważnych, duchowych rzeczy – istotnych dla mnie.  Dosłownie kilka dni po przylocie do Polski dowiedziałam się, że lecę na misję do Santiago, przy czym nie wracam do Hiszpanii, tylko lecę na drugi kraniec ziemi, właśnie do Chile. Ot, taki przypadek. Ale wracając do Twojego pytania –  ciszę się, że jadę do tak fascynującego kraju, i z powodu jego historii, i kultury. To kraj, który pod wieloma czynnikami przoduje w kategorii „naj”, który nęci niewyobrażalną przyrodą. Ale w tej misji nie chodzi o miejsce, tylko o ludzi, dlatego kraj tak naprawdę nie ma tutaj większego znaczenia. 

Masz jakieś oczekiwania?  

– Jadę bez żadnych oczekiwań, trochę na przekór życiu, które dotychczas prowadziłam. Może wynika to z jakiegoś lęku przed rozczarowaniem, nie wiem. Za to jestem przekonana, że muszę zabrać ze sobą otwarty umysł i ufne serducho – żeby był to wartościowy czas. Wciąż też niosę w sobie wiele pytań, dlatego – jeśli mogę czegoś pragnąć – to właśnie, tych wyczekiwanych odpowiedzi. 

Jak wygląda przygotowanie do takiego wyjazdu? Co trzeba zrobić, aby móc wyjechać? 

– Proces przygotowania jest wielowymiarowy, przy czym najtrudniejsza jest decyzja, potem reszta rzeczy dzieje się już lawinowo. Każdy z wolontariuszy uczestniczy w dwutygodniowym stażu formacyjnym, w weekendowych spotkaniach w Warszawie, organizuje też zbiórkę na wyjazd. Na każdym etapie można liczyć na wsparcie wspólnoty Domy Serca i byłych wolontariuszy. 

Dla mnie najważniejszym wyzwaniem była zbiórka. Wolontariusz musi sam zebrać pieniądze na wyjazd. Co więcej, zalecane jest, żeby nie wykładał tej sumy z własnej kieszeni. To właśnie w Domach Serca usłyszałam, że moja misja zaczyna się od momentu, kiedy nauczę się innych prosić o pomoc i zdam sobie sprawę ze swojej niezależności. Żeby prosić innych o pomoc, musiałam się zaprzeć samej siebie oraz wyjść ze swojej strefy komfortu. Ale dzięki temu doświadczeniu spokorniałam, nauczyłam się, że nikt nie jest samotną wyspą, a zależność od innych ma też dobry wymiar, bo pokazuje, że razem tworzymy wspólnotę. Nigdy też nie zapomnę zbiórki u ojców jezuitów w Warszawie. Po moim świadectwie ludzie podchodzili, żeby mnie wyściskać oraz wesprzeć słowem. Usłyszałam m.in., że jestem niewiarygodnie silna, co było balsamem na moje kruche wnętrze. To są takie chwile, którymi można się karmić przez bardzo długi czas. 

fot. arch. Aneta Płócieniak

Zapewne wrócisz jako nowa osoba, ale przez ten ponad rok może zmienić się wiele i tutaj– wśród rodziny, społeczeństwa – wiele rzeczy jest dynamicznych. Nie jest trochę tak, że już nie możesz się doczekać powrotu, choć jeszcze nie wyjechałaś? 

– Na pewno jestem niesamowicie ciekawa, jaka będzie ta nowa osoba, bo to, że misja zmienia człowieka – to usłyszałam od każdego poznanego wolontariusza. Jednym z wyzwań, z którym się mierzę jest umiejętność życia tu i teraz. Bez rozpamiętywania przeszłości, bez ciągłego snucia planów na przyszłość. Staram się żyć teraźniejszością i nie myśleć o powrocie, dzięki temu uczę się pokładać ufność tylko i wyłącznie w Panu Bogu. 

Czego najbardziej obawiasz się na miejscu i czego najbardziej nie możesz się doczekać? 

– Obawiam się tego, jak poradzę sobie z uczuciem bezradności, które na pewno mnie tam spotka. A doczekać się nie mogę słonecznej pogody, to chyba oczywiste – zważając na to, jaką aurę mamy za oknem. 

Propozycja misji Domów Serca przez niektórych nazywana jest czasem „życiowych rekolekcji”. Spodziewasz się „duchowego rollercostera”? 

– Niedawno przeżyłam duchowy rollercoster na rekolekcjach ignacjańskich u sióstr zawierzanek. Były to tak silne emocje, że nie jestem w stanie streścić ich w kilku zdaniach. Ale znając ten stan i wiedząc, jaką daje moc i chęć do życia, mam głęboką nadzieję, że taki rollercoster będzie nieustanny w trakcie mojej misji. Bo nie ma nic piękniejszego niż świadomość, że sensem życia jest Bóg, że nas kocha, i że chce być również przez nas kochany. 

fot. arch. Aneta Płócieniak
fot. arch. Aneta Płócieniak
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze