Fot. Archiwum prywatne

Wolontariuszka, która zamieszkała z uchodźcami: nasze dzieci bawią się, jakby znały się od dawna

Dobro się dzieje w czasach zamętu – tak głosi wpis na facebookowym profilu ks. Michała Tomiaka, opiekuna Duszpasterstwa Akademickiego św. Rocha. Słowa te odnoszą się do duszpasterskiego domu pod Poznaniem, w którym zamieszkało około 20 uchodźców z Ukrainy.

To matki z dziećmi, które przyjechały tam w sobotę. Dom, który funkcjonował jako ośrodek rekolekcyjny dla studentów z Poznania, teraz stał się schronieniem dla osób uciekających przed wojną. Nie dziwi fakt, że ci ludzie jeszcze nie doszli do siebie. Gdy tylko mogą, sprawdzają w telefonach wszelkie informacje na temat sytuacji na Ukrainie. Wieczorami płaczą. Potrzebują teraz przede wszystkim wsparcia obecnością, zrozumieniem. Potrzebują także ciszy. Na razie rzeczy materialnych im nie brakuje. Dlatego w pomoc i towarzyszenie zaangażowali się członkowie Caritas. Wśród nich jest Ola Kozianowska.

>>> Pomoc to nie sprint, ale maraton

To szybko nie minie

 – Tak naprawdę to nie wiemy, jak się zachować i działamy intuicyjnie – tłumaczy. – Wszyscy Polacy działają teraz bardzo intuicyjnie. Uczymy się tej nowej sytuacji, ale musimy się jakoś odnaleźć, bo to szybko nie minie. Uważam, że należy działać bardzo delikatnie. Przede wszystkim trzeba być z tymi osobami, wspierać je, traktować je z szacunkiem i unikać sensacji. Kiedy nasi podopieczni przekraczali granicę, to mnóstwo ludzi robiło zdjęcia. Nie było wiadomo, kto jest dziennikarzem, a kto nim nie jest. To dla tych ludzi, którzy zostali zmuszeni do wyjazdu z ojczyzny bardzo niekomfortowe. Jasne, że publikacja takich zdjęć w mediach ułatwia dotarcie z pomocą. One działają na wyobraźnię odbiorców, motywują do pomagania, ale nie wiemy, dokąd trafiają zdjęcia robione przez anonimowych ludzi.  

Abp Gądecki odwiedził uchodźców Fot. Archiwum prywatne

Ola zauważa, że dla uchodźców to także zupełnie nowa sytuacja i nie wiedzą, jak się w niej odnaleźć odnaleźć. – Matki, które przyjechały do naszego domu, chcą już iść do pracy, żeby jakoś w miarę normalnie żyć i nie myśleć ciągle o wojnie i o tym, co tam się dzieje – wspomina. To są kobiety wykształcone, które w ojczyźnie miały dobrą pracę. Zaproponowano im, żeby lepić pierogi i trochę na tym zarabiać. Uchodźczynie zareagowały z entuzjazmem. – Oczywiście nie skończy się na lepieniu pierogów – mówi Ola. – Niedługo zapewne te panie zaczną wynajmować mieszkanie po dwie lub trzy i poszukają stałej pracy, która zapewni im samodzielne utrzymanie. Nieocenioną pomoc w tym temacie podjęła firma, w której ukraińskiej filii pracowali ich mężowie. Szefostwo w Polsce pomogło im tu przyjechać i organizuje im mieszkania docelowe oraz dalsze wsparcie.

Cała rodzina zaangażowana

Ola  postanowiła zamieszkać przez jakiś czas z uchodźcami – gdyby mieli jakieś pilne potrzeby. W wolontariat zaangażowała się jej cała rodzina – mąż, syn i córki. Chętnie odwiedzają dom, w którym mieszkają uchodźczynie. Dzieci zdążyły się zaprzyjaźnić ze swoimi rówieśnikami z Ukrainy, grają w ping-ponga, rozmawiają, a młodsi bawią się razem, jakby się znali od dawna. Zauważyła też, że dzieci bardzo tęsknią za swoimi ojcami, którzy zostali w Ukrainie, by walczyć, dlatego dużą sympatią darzą jej męża, który poświęca im czas. – „Nasze” panie mówią, że to sprawia wrażenie normalności. Jak w domu wszyscy się cieszymy swoją obecnością i rodzinną atmosferą, którą udało się tu wprowadzić. Jak ktoś pyta, czego nam brakuje, to mówię, że pokoju w Ukrainie – podsumowuje Ola.

Fot. Archiwum prywatne
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze