Współczesny purytanizm [KOMENTARZ]
Na początek kilka obrazków z życia: pierwsze dwa z prowincjonalnej Polski, kolejne z prowincjonalnej Boliwii.
Na początek polskie prowincjonalne miasteczko w wojewódzctwie podkarpackim. Jest rok 1997. Czas moich praktyk diakońskich. Prowadziłem wtedy praktyki katechetyczne w jednej ze szkół i mój o dużo starszy współbrat wprowadzał mnie w świat szkoły i nauczycieli. Nie obyło się wtedy także od ukazania pewnych moralnych słabości przedstawicieli grona profesorskiego. Szczególnie utkiło mi w pamięci słowa o relacjach jednego z nauczycieli i uczennicami ze szkoły.
Kolejny obrazek. To samo miasteczko, lecz kilka lat później. Byłem już księdzem, świeżo upieczonym doktorem po rzymskiej uczelni. Przyjechałem do tego miasteczka, aby pomóc z posługą spowiedzi w okresie przedświątecznym. Niekończące kolejki do konfesjonału. Pomimo licznej grupy spowiedników tej ogromnej liczby penitentów nie można było przerobić. Pamiętam też wtedy słowa starszego kapłana: „Ludzie tutaj lubią sobie pogrzeszyć (szczególnie w jednej materii), ale o spowiedzi świątecznej nigdy nie zapominają”.
>>> O. Kasper Kaproń: problem wypalenia w środowisku kapłańskim jest dość częsty [KOMENTARZ]
Przenieśmy się teraz do małego miasteczka w centralnej Boliwii. Niedawno miałem okazję uczestniczyć tam w święcie patronalnym oraz w procesji ku czci świętego patrona miasta. W procesji biorą udział loklane władze z burmistrzem na czele. Procesję koordynuje i ustawia młoda kobieta. Z ciekawości pytam jednego ze stojących obok mnie uczestnika procesji „Kim jest ta dziewczyna?”. W opowiedzi pada odpowiedź: „To osoba odpowiedzialna w urzędzie gminy za sprawy protokularne. Sam burmistrz ją na to miejsce wsadził, bo to jego kochanka. Ale teraz cicho, gdyż żona burmistrza idzie obok niego”.
W tej samej miejscowości w czasie święta można było zobaczyć wielogodzinny orszak taneczny: ludzie tańcem i modlitwą pragną oddać cześć Świętemu Patronowi. Kilka godzin fizycznego wysiłku, któremu towarzyszyło spożywanie chichi, czyli lokalnego napoju alkoholowego na bazie kukurydzy. Nic dziwnego, że to sanktuarium orszak ten wkraczał już zachwianym krokiem i ze sporą ilością alkoholu w wydychanym powietrzu.
Nawiązuję do tych obrazków po przeczytaniu wywiadu ze Zbiegniewem Nosowskim, jaki ukazał się w ostatnim numerze Tygodnika Powszechnego pod dużo mówiącym tytule „Kto nam ukradł Kościół”. Redaktor naczelny Więzi odnosi się do spraw seksualnych nadużyć w Kościele i mówi o sobie, prowadzącym katolickie dziennikarstwo śledcze, jako o osobie, której praca przypomina robotę szambonurka. „Niektórym w Kościele – mówi – wciąż się wydaje, że wystarczy jedynie mocniej docisnąć pokrywę szamba, to wtedy będzie mniej cuchnęło. My natomiast wychodzimy z założenia, że trzeba to szambo porządnie wyczyścić.”
W niedzielny poranek moją uwagę przykuła także dyskusja czterech publicystów (Ziemkiewicza, Karnowskiego, Rokity i Sakiewicza) jaką mogłem wysłuchać na intenetowym kanale pt. „Współczesny świat, czy polskość może jeszcze coś wnieść?”. Publicyści wskazują na unikalność polskiej tradycji na tle innych europejskich nacji i odnoszą się między innymi do związków polskości z katolicyzmem, do wielkiego umiłowania przez moich rodaków wartości jaką jest wolność oraz do tego, że prawa wszelkiego rodzaju mniejszości (mniejszości rasowych, seksualnych, lecz także prawa kobiet) o których teraz tak głośno na całym świecie historycznie rzecz biorąc nigdy w Polsce nie były łamane.
Odsyłam zarówno do wywiadu z Tygodnika Powszechnego jak i do dostępnej na kanale youtube dyskusji, gdyż uważam, że warto z tymi materiałami się zapoznać. Ja natomiast postaram się teraz połączyć moje obrazki z życia z przeczytanymi i usłyszanymi słowami polskich publicystów.
Pod wieloma względami moje życie religijne, szczególnie to wewnątrz struktur kościelnych, przypomina postawę redaktora Nosowskiego. Także i mi trudno przejść obojetnie wobec poważnych nadużyć istniejących w Kościele: oburzam się, walczę, a często moje wysiłki kończą się jedynie na tym, że psychicznie siadam i załamuję się. Próby naprawienia kościelnego świata kończą się na poczuciu własnej bezsilności i całkowitej klęski. Tego stanu ducha naprawdę doświadczam dosyć często. Czy jednak za tą moją walką nie stoi jakaś ułuda stworzenia idealnego Kościoła, w którym nie byłoby już w ogóle grzechu i ludzkiego upadku? Pragnienie stworzenia już tutaj na ziemi idealnego raju, w którym żyliby tylko doskonali („czyści”, katarzy) jest iluzją, która doprowadziła do powstania zarówno kilku herezji w Kościele jak również była zarzewiem kilku krwawych rewolucji w historii świata. Pragnienie stworzenia idealnego świata lub idealnego Kościoła o własnych naszych ludzkich siłach jest pokusą, którą znamy z pierwszych kart Pisma świętego: „Będziecie jako bogowie”.
>>> Kasper Kaproń OFM: Franciszek stara się pokazać drogę solidarności
Kulturę zachodniej Europy, szczególnie krajów anglosaskich, a więc o silnej tradycji protestanckiej, cechował silny purytanizm, czyli zepchnięcie sfery grzechu (zwłaszcza spraw związanych z ludzką seksualnalnością) do sfery tabu. Negowanie ludzkiej rzeczywistości zaowocowało obecnie tym, że wahadło przesunęło się w drugą stronę: nastał czas skrajnego liberalizmu moralnego (gdzie już wszelkie granice seksualnej wolności zostały przekroczone). Z drugiej jednak strony mamy do czynienia w kulturze tej z jakimś „kompleksem kata”: chęcią odpokutowania dawnych win i swoich zachowań rasistowskich starając się wskazać na winnego. I Kościół doskonale się do tej roli winnego się nadaje. To przecież on mówił o grzechu i o seksie jako narzędziu szatana, etc. Mówił jedno, a przedstawiciele tego Kościoła sami grzeszyli. Wniosek jest tylko jeden: mamy do czynienia z pełną hipokryzji organizacją, którą najlepiej byłoby całkowicie znieść z powierzni Ziemi.
Postawa zaś jaką uczą mnie nie wielkomiejscy intelektualiści, ale prości mieszkańcy małej podkarpackiej miejscowości, czyli tzw. tradycyjnej i katolickiej Polski, jest zupełnie inna. Uczą mnie tego także mieszkańcy mojej małej boliwijskiej miejscowości wyrosłej z katolickiej tradycji. Nie jesteśmy bogami. Jesteśmy ludźmi i każdy z nas ma swoje słabości. Upadamy: zdradzamy nasze żony, mamy kochanki, jesteśmy pijakami. Staramy się coś z tym zrobić, ale często nam nic z tych starań nie wychodzi. Dobrze wiemy jednak, że jest to grzech, że jest to zło i że tak nie można. Nie usprawiedliwiamy się zatem tworząc kulturę, gdzie już wszystko wolno. Tak nie robimy, gdyż tak nie można. Nie można tak, nie dlatego, że sąsiedzi mówią i się podśmiechują, ale dlatego, że Bóg nas widzi. Zło jest złem i grzech jest grzechem. Zło wielkie domaga się sprawiedliwiej kary: gdy dotyczy tych najsłabszych i niewinnych musi być surowo ukarany. Powinny być zresztą tak samo ukarane przez Boga nasze codzienne zdrady i nasze pijaństwo, ale wiemy, że On jest Ojcem Miłosiernym i nas przygarnie pomimo wszelkiej słabości. Stąd nawet pod wpływem procentów udamy się do naszego Świętego, aby ze łzami w oczach prosić o przebaczenie lub też staniemy w kolejce do przedświątecznej spowiedzi, aby powiedzieć: „Zgrzeszyłem! Boże miej litość nade mną, grzesznikiem!”.
Czy rozgrzeszam grzech, a tym bardziej przestępstwa ludzi Kościoła, które niszczą życie niewinnych ludzi i sieją zgorszenie? Żadną miarą. Grzech należy potępiać, a przestępstwa należy karać z całą surowością prawa. Świadomy jednak jestem, że zło i grzech istniały zawsze: były one obecne w czasach rzymskich, w czasach średniowiecznych, w okresie renesansu, w czasach nowożytnych i są one także zisiaj. Pragnienie uwolnienia się o własnych siłach od zranienia grzechem jest ułudą, błędną herezją lub niebezpieczną ideologią. Nisetety zawsze, jako ludzie będziemy zdradzać, kłamać, oszukiwać. Tacy niestety jesteśmy. W jedenj z końcowych scen filmu „Wróg u bram” przekonany komunista Komisarz Daniłow mówi do Wasija Zajcewa: „Człowiek nigdy się nie zmieni. Pracowaliśmy tak ciężko, aby zbudować sprawiedliwe społeczeństwo, w którym nie byłoby czego zazdrościć sąsiadowi. Ale zawsze jest czego zazdrościć. Uśmiech, przyjaźń, coś, czego nie mamy, a co chcemy przywłaszczyć. Na tym świecie, nawet w sowieckim, zawsze będą bogaci i biedni, ludzie pełni nadziei i zdesperowani, bogaci w miłość i pozbawieni miłości”. Zamykanie oczu przed grzechem i wypieranie się jego obcności w świecie prowadzi zaś do śmiesznego (lecz także niebezpiecznego) purytanizmu. Jedyną szansą dla nas wszystkich jest Boże Miłosierdzie: uznanie tego, że jesteśmy grzeszni i szczera prośba Boga o przebaczenie. Nie jesteśmy wstanie wyczyścić ludzkiego szamba: jedyna szansa to prosić Boga o Miłosierdzie nad nami i sami przyjąć Boże Miłosierdzie starając się lepiej i bardziej po Bożemu żyć.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |