Związek to jest praca i to ona powinna być jego podstawą [ROZMOWA]
Ola prowadzi na Instagramie konto dla narzeczonych na którym dzieli się wiedzą dotyczącą przygotowania do sakramentu małżeństwa. Radzi także co warto omówić przed ślubem i obala mity związane z relacjami.
Karolina Binek (misyjne.pl): Kiedy zaczęłaś się interesować już tak na poważnie tematem narzeczeństwa? Dopiero gdy sama zostałaś narzeczoną czy już wcześniej?
Ola (@uprogusakramentumilosci): Samym tematem zainteresowałam się właśnie w narzeczeństwie. Ale budowaniem relacji już wcześniej. Nawet jeszcze zanim poznałam swojego męża, czyli zanim wstąpiłam w pierwszy związek. A kiedy już poznałam męża, to zaczęłam jeszcze więcej dowiadywać się i czytać na ten temat. Dlatego już na etapie chodzenia ze sobą przerabialiśmy wiele tematów związanych z narzeczeństwem.
Wróćmy jeszcze na chwilę do tego, co było wcześniej. Byłaś szczęśliwa jako singielka czy raczej jak najszybciej chciałaś mieć chłopaka?
– Były różne okresy w moim życiu. Ale akurat swojego męża poznałam w najszczęśliwszym momencie w moim życiu, kiedy byłam singielką i kiedy doszłam do wniosku, że do szczęścia w życiu nie potrzebuję mężczyzny.
>>> Bycie samemu wcale nie oznacza bycia samotnym [FELIETON]
To dobry przykład na to, że najpierw musimy być szczęśliwi sami ze sobą, żeby ktoś inny mógł być szczęśliwy z nami.
– Tak, to prawda. Nawet o. Szustak często powtarza, że z dwóch nieszczęść nie powstanie szczęście.
Modliłaś się też kiedyś o dobrego męża?
– Tak, jeszcze na etapie przygotowań do bierzmowania. Wówczas animatorka podczas spotkań w grupach podrzuciła wszystkim dziewczynom modlitwę do św. Józefa w tej intencji. Od tamtych czasów (raczej mniej regularnie niż bardziej) sięgałam po tę modlitwę, czasami przewijała się też w modlitwie codziennej. Ale nie było tak, że nieustannie przez dziesięć lat modliłam się o dobrego męża.
A skąd miałaś już później pewność, że to ten jedyny?
– W momencie, gdy zaczęliśmy ze sobą chodzić. Wcześniej był czas intensywnego poznawania się, prawdziwej przyjaźni, bez jakiegoś typowego określenia, że chcemy być ze sobą. Jednak kiedy zdecydowaliśmy się na związek (a ta decyzja była dosyć istotna, bo tworzyliśmy związek na odległość), oboje już wtedy przeczuwaliśmy, że skończy się to ślubem. O. Szustak mówił też w jakiejś konferencji, że tak powinien rozwijać się związek – 3 lata i ślub. I tak zupełnie na żarty – krótko po zostaniu parą wyznaczyliśmy sobie datę ślubu. I mniej więcej się udało, bo trzy lata od poznania się wzięliśmy ślub.
>>> Żołnierz NATO: kiedyś to Bóg walczył o mnie, dziś to ja walczę dla Niego
Trudno być w związku na odległość czy z perspektywy czasu uważasz, że nie było tak źle?
– Wbrew pozorom związek na odległość daje sporo przestrzeni, żeby poznawać się lepiej przez rozmowę. Jest to doświadczenie nie tylko moje, lecz osób, które również taki związek tworzyły. Wówczas docenia się wszystkie wspólne chwile, szanuje spotkania i randki. A pomiędzy nimi często bardzo dużo rozmawia, dużo więcej niż osoby, które się widzą na co dzień i brakuje im jakiegoś pomysłu na te spotkania. My codziennie rozmawialiśmy przynajmniej przez godzinę, co pozwoliło nam się lepiej poznać i dogadywać. Jak przyjeżdżaliśmy do siebie, to nocowaliśmy też w naszych domach rodzinnych, dzięki czemu mogliśmy się poznać w codziennych sytuacjach i zobaczyć, w jaki sposób radzimy sobie z obowiązkami domowymi, jakie mamy kontakty z rodzicami i jak odnosimy się do bliskich.
Miałaś jakieś wyobrażenia co do zaręczyn?
– Jestem miłośniczką codzienności, rzeczy zwyczajnych i normalnych. Nie chciałam więc, by moje zaręczyny były z jakimiś fajerwerkami. W zasadzie przewidywałam nawet, kiedy te zaręczyny się odbędą. Fajny był też dla nas okres przed zaręczynami, kiedy już wiedziałam, że wkrótce dostanę pierścionek. Ten czas oczekiwania na nie wprowadził dodatkową ekscytację. W tamtym czasie pojechałam na kilka dni do Portugalii. Pamiętam, że rozmawialiśmy przez telefon, ja szłam akurat wzdłuż oceanu i przeczuwałam, że zaręczyny będą, kiedy wrócę. I się nie pomyliłam.
Wasze zaręczyny były dla Ciebie zaręczynami z marzeń?
– No właśnie nie do końca. Dlatego też wtedy było to dla mnie bardzo bolesne. Ale w tym momencie wiem, że w związku z podejmowaniem życiowej decyzji pojawiają się różne emocje. Poniekąd dotarło do nas wtedy, co robimy. Tak samo często przed ślubem pojawiają się wątpliwości i wtedy ludzie zastanawiają się, czy jednak pomysł bycia razem na zawsze jest dobry. Staram się więc powtarzać, że te emocje są normalne, nawet przerażenie. Dlatego powinniśmy dać sobie na nie przestrzeń.
Swoje konto na Instagramie zaczęłaś więc tworzyć, kiedy jeszcze byłaś narzeczoną czy powstało dopiero po ślubie?
– Jeszcze przed naszym ślubem stworzyłam dla siebie i dla mojego narzeczonego notesy dla narzeczonych na ostatnie 30 dni do ślubu. Ten pomysł chodził za mną bardzo, bardzo długo, bo inspirowałam się trochę notesami dla kobiet Kasi Marcinkowskiej, która prowadzi projekt uBOGAcONA. Chciałam natomiast, żeby ten czas przed ślubem był dla nas również takim duchowym przygotowaniem, a nie tylko chaosem przygotowań materialnych. Kiedy stworzyłam ten notes, to uznałam, że jest na tyle fajny, że wrzuciłam go na jakąś grupę na Facebooku. Spotkał się z tak pozytywnym odzewem, że pomyślałam sobie, że aby ten link do pliku udostępnionego przez Dysk Google nie zniknął w Internecie, to założę konto na Instagramie. Nie miałam zamiaru podbijać Instagrama. Na tydzień przed ślubem pojechałam jednak na rekolekcje do Szymanowa zorganizowane przez Kasię Marcinkowską, których temat brzmiał „poWOŁANA”, więc wtedy bardzo dla mnie na czasie. Ale tak szczerze, bardziej niż na rekolekcjach, zależało mi na ucieczce – od tych wszystkich przygotowań, od kłótni z rodzicami, bo każdy miał inną wizję na nasze wesele. Wtedy zrozumiałam też, jak wielką wartość mają takie rekolekcje przedślubne. W międzyczasie na tych rekolekcjach wpadła w moje ręce książka Marceliny Darowskiej, która jest założycielką zgromadzenia sióstr niepokalanek. I ona bardzo dużo działała dla dziewcząt przygotowując je do małżeństwa. Na nocnej adoracji przeczytałam o tym, że organizowała rekolekcje przedślubne nawet dla swoich wnuczek. Bardzo mnie wtedy to dotknęło, że to jest moja droga, żeby dalej pójść w tym kierunku i coś jeszcze z tym zrobić.
Szybko pojawiła się społeczność zainteresowana tym tematem?
– I tak, i nie. Bo jednak to już był czas, kiedy na Instagramie było trochę trudniej zdobyć obserwujących. Wcześniej, gdy miałam swojego prywatnego Instagrama, było dużo łatwiej. Ale po tym jak wrzuciłam swój notes na tę grupę na Facebooku i widziałam, że jest zainteresowanie, to dostrzegłam też potrzebę. Sama przecież byłam narzeczoną, która zauważyła, że brakuje wielu rzeczy w Kościele i w księgarniach, i że wiele osób nie ma dostępu do odpowiednich materiałów, narzędzi i wiedzy. Ponadto dobrze prowadzony kurs przedmałżeński czy też poradnia rodzinna to raczej wyjątek niż reguła, a wiele osób w swoim miejscu zamieszkania nie ma dostępu do tego typu pomocy. Poczułam więc taką potrzebę, żeby zapełnić tę lukę, żeby te materiały, których brakowało mi jako narzeczonej móc dostarczyć osobom, które w tym momencie przygotowują się do małżeństwa.
Dla wielu osób jednak narzeczeństwo to czas myślenia tylko o ślubie. Też zauważasz to wśród swoich obserwatorów?
– Tak, zdecydowanie. Chociaż ja widzę dwa trendy. Jedna grupa osób po zaręczynach skupia się tylko na organizacji ślubu i wesela. Ale druga traktuje ten moment jako wzięcie się za swoją relację na serio. Wtedy warto porozmawiać o różnych oczekiwaniach i swoich planach na przyszłość.
>>> Jak rozmawiać z Bogiem? [PODKAST]
O czym w takim razie powinniśmy rozmawiać w narzeczeństwie, co zaplanować, co ustalić?
– Kiedyś podzieliłam poznawanie się na to w teorii i w praktyce. W praktyce to obserwowanie siebie w różnych doświadczeniach. Warto poznać siebie w codzienności – jak funkcjonujemy w swoich domach rodzinnych, jak odnosimy się do swoich bliskich. Chociaż też trzeba uważać, bo istnieje taki pogląd, że tak jak on traktuje swoją mamę czy siostrę, tak samo będzie traktował też ciebie. Nie zawsze jednak to się sprawdza. Dlatego warto wiedzieć tego typu rzeczy, ale nie może to być jedyny wyznacznik do podejmowania jakichś decyzji. Warto też zobaczyć, jak druga połówka radzi sobie z obowiązkami domowymi po powrocie z pracy czy z uczelni, czy w tym domu jest tylko gościem hotelowym i nie wie, do czego dłuży odkurzacz czy jednak się w tym odnajduje. Bo obowiązki domowe to jest temat, który bardzo często jest ignorowany przed ślubem, bo wydaje się zbyt banalny. A często po ślubie pojawia się mnóstwo spięć na tym tle. Nawet ostatnio mnie zdziwiło, że wśród plusów mieszkania ze sobą przed ślubem dużo osób wymieniło to, że możemy się poznać jak działamy w warunkach domowych. To, co dla osób, które chcą ze sobą zamieszkać jest takie istotne, to przez nas – chrześcijan, osób żyjących zgodnie z wiarą katolicką – jest często pomijane i przez to dochodzi później do wielu problemów. Na pewno warto też zobaczyć, jak zachowujemy się pod wpływem stresu. Bo często na etapie zakochania ignorujemy takie reakcje drugiej osoby. To oczywiście nie znaczy, że jeśli ktoś źle zachowuje się w sytuacjach stresowych, to trzeba go rzucić. Natomiast to może być moment, żeby zobaczyć, jaki ktoś jest w pełni i naprawdę w jakiejś konkretnej sytuacji. Ważne jest też to, żeby poznać tę osobę w taki sposób przed ślubem.
A jeśli chodzi o teorię? W jaki sposób przygotować się do ślubu teoretycznie?
– W teorii, czyli przez rozmowy – przede wszystkim o naszych oczekiwaniach, marzeniach, o tym, co jest dla nas ważne, jak to wszystko widzimy, jaki był nasz dom rodzinny. Te tematy zawarłam w liście „77 pytań, na które warto odpowiedzieć sobie przed ślubem”. Można je pobrać przy zapisie na mój newsletter. Wiem, że wiele osób z nich korzystało i je poleca. Myślę, że to taka podstawa, żeby nie tylko poznać się nawzajem, ale też nie zapominać o otwartości, żeby między kobietą a mężczyzną nawiązała się przyjaźń. Bo mam wrażenie, że często wśród małżeństw, które nie są szczęśliwe brakuje właśnie tej przyjaźni i otwartości, że ludzie nie do końca chcą się otworzyć, a właśnie narzeczeństwo jest idealnym czasem, żeby to przepracować. Bo jeśli przepracuje się to już teraz, to będzie procentowało przez całe życie. A jeśli nie przepracuje się tego na tym etapie, to albo będzie trzeba zrobić to po ślubie albo może się to źle skończyć.
Pamiętam, że o. Szustak mówił też w wielu swoich konferencjach o tym, jak ważna jest przyjaźń w małżeństwie. Wiele związków zaczyna się bowiem od zakochania i często o tej przyjaźni się wtedy zapomina.
– Zdecydowanie. Ja natomiast mam odwrotne doświadczenia i bardzo się cieszę, że właśnie tak wyszło, że najpierw była ta przyjaźń, a później zakochanie. Ale właśnie często tak jest, że pary się zakochują, chodzą na randki, pokazują się od najlepszej strony i często pomija się przyjaźń, a nawet w ogóle się o niej nie mówi. Moją misją jest więc mówienie i uświadamianie par m.in. o roli przyjaźni, o tym, że to jest normalne, że ma się wątpliwości przed ślubem. To takie podstawy, których brak może zrobić bałagan w życiu. Bardzo chciałabym to propagować, żeby jak najwięcej osób miało dostęp do tej wiedzy. Bo jej brak to jeden z głównych powodów, dla których związki wyglądają jak wyglądają.
W takim razie powinniśmy przed ślubem stworzyć jakąś listę rzeczy, które musimy ze sobą ustalić, na przykład te obowiązki?
– Uważam, że warto to omówić przed ślubem. Często w takiej rozmowie wyjdzie podejście na zasadzie „ja myślałam, że też tak masz”. Często kiedy chociażby rozmawiam ze znajomymi, to słyszę od mężczyzn, że to jest przecież logiczne, że moja narzeczona będzie gotować. Odpowiadam wówczas: „A zapytałeś ją o to?”. To pokazuje także, w jaki sposób my podchodzimy do małżeństwa – czy to jest taka relacja partnerska czy jednak my tutaj oczekujemy, że nasza przyszła żona będzie naszą zastępczą mamą. Często też dziewczyny nie wyobrażają sobie, że mężczyzna może prasować. Sama spotkałam się z taką sytuacją, kiedy znajoma para przyszła wyprasować do nas garnitur i sukienkę na wesele. Ona była w szoku, kiedy on powiedział, że wszystko mu prasuje mama. A z drugiej strony – zszokowało ją też, kiedy powiedziałam, że u nas w domu prasuje mój mąż. Było to dla niej wręcz niewyobrażalne, że coś takiego jest w ogóle możliwe.
W jednym z postów pisałaś, że nie lubisz stereotypów dotyczących związków. Które z nich Twoim zdaniem są najczęstsze?
– Jest ich mnóstwo. Właśnie wspomniane już wątpliwości przed ślubem, które są znakiem, żeby zakończyć relację. Z tym spotykam się nagminnie na grupach katolickich na Facebooku. Nawet w komentarzach 95% odpowiedzi to te w stylu „Rozstań się z nim”. Inne to nieprzyjemne emocje, które pojawiają się w takcie narzeczeństwa. Sama miałam takie wyobrażenie, że jako narzeczona mogę być tylko szczęśliwa, że nie mogę powiedzieć, że jest mi trudno i że coś przeżywam, że coś mi się nie podoba. Powinnam się zachwycać przez cały czas, że będę miała ślub i wesele. A przecież wcale tak nie jest. Życie składa się także z nieprzyjemnych emocji, które wbrew pozorom wiele mówią. W książkach katolickich spotkałam się też z podejściem, że kobieta jest predysponowana do tego, żeby opiekować się mężczyzną, a on jest predysponowany do tego, żeby być zaopiekowanym, w takim kontekście właśnie, że on wymaga drugiej mamy. Bardzo mnie to dobiło. Albo też, że kobieta lepiej sobie radzi z obowiązkami domowymi, bo tak ma ukształtowany mózg, że widzi więcej bałaganu. A przecież to tak nie działa. Ale nie lubię również zwalania niektórych rzeczy na różnice płciowe, na przykład, że on może robić bałagan, bo jest mężczyzną. Albo mówienie, że z tego samego powodu nie musi pomagać w domu. A to często są przestrzenie, nad którymi można pracować i można coś z nimi zrobić. Kolejny stereotyp – że musi być chemia i motyle w brzuchu, żeby był szczęśliwy związek. Wiadomo – jak mawia ojciec Adam Szustak – dwa suchary to nie jest dobry pomysł na związek. I zgadzam się z tym, ale na przykład te popularne motyle w brzuchu tak naprawdę u mnie związku nigdy się nie pojawiły. Wielu moich znajomych myślało nawet, że jestem w związku z rozsądku. A przecież to, że nie poraził nas piorun przy pierwszym spotkaniu, nie oznacza, że nie może wyjść z tego dobry związek. Wiele osób potrzebuje trochę zaczekać i dopiero zobaczy, że to jest ta osoba. Jest też mit, że istnieje ktoś taki, jak ten jedyny i ta jedyna, że Pan Bóg wyznaczył dla nas jedną osobę i my musimy ją tylko odnaleźć, a kiedy już się to stanie, to będzie pięknie i wspaniale. Ale to też tak nie działa. Często osoby z kręgów katolickich uważają na przykład, że jeśli poznały się z kimś na rekolekcjach, to znak, że ta osoba jest dla nich dobra. A przecież samo miejsce poznania nie świadczy o tym, że to ktoś dla nas.
No właśnie… Przecież nie jest tak, że ktoś został nam przeznaczony i że teraz już będzie tylko pięknie. To od nas i od tej drugiej osoby zależy, jak rozwinie się ta relacja i czy w ogóle ma ona sens.
– O. Szustak też bardzo często powtarza, i to jest bardzo bliski mi pogląd, że związek to jest praca. I to właśnie ona powinna być podstawą takich relacji. Jednym z wielu mitów jest też to, że ludzie myślą, że związek robi się sam. Ale jeśli nie będziemy nad nim pracować, to raczej nie ma szans, żeby on przetrwał. Musimy dać coś od siebie, żeby to przyniosło owoce.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |