Fot. archiwum prywatne

Chrześcijański minimalizm – czy to możliwe? [ROZMOWA]

Minimalizm zazwyczaj kojarzy się z duchowością Wschodu. Tymczasem Emily na swoim Instagramie udowadnia, że nie tylko można go połączyć z chrześcijaństwem, ale też że każdy z nas może uwolnić się od nadmiaru zbędnych rzeczy.

Karolina Binek (misyjne.pl): Pani nazwa na Instagramie to @uwalniam_od_nadmiaru. Od jakiego nadmiaru więc Pani uwalnia?

Emily (@uwalniam_od_namdmiaru): Głównie chodzi o takie sprawy czysto fizyczne – o nadmiar przedmiotów i zbędnych rzeczy. Ale to nie jedyny wymiar mojej działalności, bo uwalniamy się też od niepotrzebnych sentymentów, od złych myśli, od niezdrowego przywiązania do niektórych przedmiotów. Na moim profilu najbardziej zależy mi na zdrowej relacji do nich. Bo te rzeczy same w sobie nie są takie złe, tylko nasza relacja z nimi może stać się niezdrowa.

Sama mam do wielu takich rzeczy sentyment i trudno mi się z nimi rozstać. A Pani jest sentymentalna?

– Tak, jestem bardzo sentymentalną osobą. Ale okazuje się też, że jedno z drugim się nie wyklucza. Bo te sentymenty można umieścić w rzeczach niematerialnych – każdy ma przecież jakąś piosenkę, zapach czy miejsce, które mu się z czymś kojarzy. Nie chodzi o to, żeby w ogóle nie posiadać sentymentalnych przedmiotów, ale żeby robić to z głową, żeby się później nie okazało, że my niczego nie możemy pozbyć się z domu, bo wszystko jest sentymentalne.

>>> Minimalizm Wielkiego Postu, czyli o potrzebie prostoty w czasie pokuty

Fot. archiwum prywatne

W takim razie dlaczego zdecydowała się Pani zostać minimalistką?

– Siedem lat temu przeczytałam książkę Marii Kondo „Magia sprzątania”. Ona de facto nie jest o minimalizmie, a raczej o organizacji. Ale lektura ta pchnęła mnie do tego, żeby zgłębić ten temat. Później natomiast sięgnęłam po książkę Anny Mularczyk-Meyer pt. „Minimalizm po polsku”. Wtedy zaczęłam od szafy i pozbyłam się wielu ubrań. Jednak to nie jest tak, że ja miałam wcześniej jakiś problem, że wiele gromadziłam. Ale ta sytuacja pozwoliła mi nazwać pragnienie, które było we mnie już wcześniej. Jednocześnie było to dla mnie też zrozumienie, że nie trzeba tak wielu rzeczy, że nie muszę ciągle czegoś kupować.

Najlepiej więc swoją drogę z minimalizmem zacząć od szafy?

– Osobiście uważam, że jednak nie jest to najlepszy pomysł, bo z szafą może być bardzo trudno. Do ubrań często przyklejają się sentymenty. Na przykład jakaś rzecz nam się dobrze kojarzy, więc trzymamy ją, choć już jej nie nosimy. Albo dlatego, że kiedyś schudniemy i zacznie być nam dobra. Oczywiście to wszystko jest kwestią indywidulaną. Natomiast jeśli ktoś jest na początku drogi i ma problem z przywiązaniem się do rzeczy, to ja bym zaczęła od czegoś neutralnego, na przykład od szuflady z rzeczami, które nie sprawią, że wrócą wspomnienia.

Był jakiś przedmiot, z którym szczególnie trudno przyszło się Pani pożegnać?

– Nie pozbyłam się od razu książek. Oczywiście, niektóre nadal posiadam, ale miałam ich o wiele więcej. Zdecydowanie najtrudniej było mi się rozstać z książkami z historii sztuki, którą studiowałam, ale jej nie skończyłam, więc pozostał do nich sentyment, a jednocześnie rodzaj niezaleczonej rany. W sumie je tylko trzymałam, ale ich nie czytałam. Któregoś dnia doszłam jednak do wniosku, że lepiej byłoby je oddać, żeby ktoś z nich faktycznie mógł skorzystać. Miałam jeszcze trochę listów czy też różnych ważnych dla mnie kartek. Ale po kilku latach doszłam do wniosku, że tego nie potrzebuję. Zainspirowała mnie też moja przyjaciółka, która jest zakonnicą i powiedziała, że pali większość listów, co nie oznacza wcale, że ma gorszą relację z osobą, z którą je pisała.

>>> Maciej Kluczka: drogie święta to lepsze święta [FELIETON]

Aby mieć „nadprogramowe” rzeczy, trzeba je jednak najpierw kupić. W jaki sposób więc robić zakupy z głową, kiedy wokół tyle pięknych ubrań i wyjątkowych przedmiotów?

– Myślę, że przede wszystkim zadawać sobie pytania, czego potrzebujemy i zdać sobie sprawę z faktu, że żyjemy w otoczeniu reklam. Są wszędzie, nie tylko na ulicy, ale przez zdigitalizowany świat pojawiają nam się w telefonie, często spersonalizowane pod nas. Trzeba więc zadać sobie pytanie, czy gdybym nie zobaczyła tego w reklamie, to czy też bym to kupiła. Czasami też warto dać sobie czas. Jeśli coś nam się spodoba, to nie róbmy impulsywnego zakupu. Lepiej zastanowić się przez dzień lub dwa, czy aby na pewno jest nam to potrzebne. Czasami warto robić listy tych rzeczy i wracać do nich dopiero za jakiś czas. Może się okazać, że już nawet o nich nie pamiętamy.

fot. freepik

Niektórzy nawet nie potrzebują reklam, bo na spacery lubią chodzić do galerii. I wtedy tym bardziej trudno się oprzeć ładnym rzeczom…

– Tak. Muszę przyznać, że nie mam czegoś takiego, że chodzę po sklepach na zasadzie „przejdę się i zobaczę co jest”. Zamiast na spacer do galerii, wolę się przejść na spacer po parku. Ale jeśli widzę, że coś jest mi potrzebne, to dopiero szukam tej rzeczy. Kupowanie dla samego zakupu mija się z celem. Często kupuje się tylko po to, żeby poczuć jakiś rodzaj adrenaliny lub zadowolenia, a później wszystko ląduje na dnie szafy i jest nieużywane.

W jaki sposób wyznaczyć więc tę granicę między zakupami zdroworozsądkowymi a tymi już nadprogramowymi?

– Po pierwsze, gdy już mamy taką rzecz w domu i kupujemy kolejną, to już są to zakupy nadprogramowe. Albo tym bardziej, gdy nie używamy tej rzeczy, którą już mamy. Oczywiście każdy się może pomylić, to jest normalne, że dokonujemy pomyłek zakupowych. Ale jest tutaj też kwestia podjęcia decyzji. Musimy sobie odpowiedzieć, czy te rzeczy są dla nas bardzo ważne. Albo też zadać sobie pytanie, co by się wzięło z mieszkania, gdyby się miało zaraz wyjść. Często, jeśli wszystko jest dobrze, to nie zastanawiamy się tak bardzo nad priorytetami, a później się okazuje, że najważniejsze są relacje. To nie jest bardzo łatwe, ale warto wdrożyć takie myślenie na co dzień. Żyjemy jednak w świecie materialistycznym.

Niektóre rzeczy wyzwalają w nas też określone emocje, chociażby suknia ślubna. I często właśnie z tego powodu trudno nam się z nimi rozstać.

– Myślę, że to już zależy od osoby. Sama mam swoją suknię ślubną. Pewnie już jej nie założę. Ale w takich przypadkach jest też ważna kwestia podejścia – czy gdyby się coś z nią stało, to czy ja zacznę płakać. Oczywiście nie zacznę. Ale nie wiem, czy się pozbyć tego do końca. Są osoby, które nie są sentymentalne i przerabiają suknię ślubną na coś, co mogą nosić na co dzień. Ale do końca nie da się chyba pozbyć takich rzeczy związanych z emocjami. Byłoby mi chociażby przykro, gdybym zgubiła obrączkę. Ale jest to trochę takiego myślenie magiczne, nadajemy tym rzeczom większe znaczenie, bo nam się z czymś kojarzą.

>>> Raport: pod wpływem pandemii zakupy spożywcze robimy rzadziej, ale większe

Widziałam, że na swoim kanale na YouTubie jeden z odcinków poświęciła Pani mitom dotyczącym minimalizmu. Które z nich są najczęściej spotykane?

– Są różne mity. Ale na pewno te najczęstsze wiążą się z tym, że minimalizm jest drogi. Ponadto przewija się wszędzie – w reklamach, we wnętrzach, w mediach społecznościowych. Kolejny mit jest taki, że minimalizm jest szaro-biało-czarny, a kolory w nim nie istnieją. To wszystko jest jednak kwestią formy i chodzi tylko o zdrowe podejście do rzeczy. Minimalizm ogólnie kojarzy się z duchowością Wschodu i wkłada się go od razu do jednego worku z jogą, a niekoniecznie, bo sama piszę o minimalizmie w wierze chrześcijańskiej i wbrew pozorom minimalizm bardzo jest z nią związany.

Jest Pani dobrym przykładem na to, że dzięki minimalizmowi można rozwijać swoją wiarę.

– Myślę, że nie bez powodu w klasztorach raczej jest jakiś rodzaj prostoty i ubóstwa. Bo jak się pozbywamy tych rzeczy ze swojego świata, zrywamy różne niezdrowe relacje z czymś, co jest nieożywione, to robimy miejsce. To oczywiście nasza kwestia, czym to wypełnimy, ale może to być przestrzeń dla Pana Boga.

A w jaki sposób ludzie reagują na Instagramie na to, że łączy Pani dwa tak odrębne tematy?

– Nie spotkałam się z hejtem, bo to raczej nie jest kontrowersyjny temat. Oczywiście niektórzy są zaskoczeni tym, że akurat łączę minimalizm z wiarą chrześcijańską czy katolicką, bo ludzie są przyzwyczajeni raczej do tego, że tego typu zagadnienia są kojarzone z duchowością Wschodu albo z samym ateizmem. Muszę jednak przyznać, że największą satysfakcję z prowadzenia mojej działalności w internecie czerpię z tego, że dostaję prywatne wiadomości, że ktoś się pozbył czegoś i że też zobaczył, że da się tak żyć i że lepiej mu się żyje, a przy tym wszystkim czuje się wolny. Bo to słowo „wolność” jest tutaj kluczowe. Pozbywanie się przedmiotów bardzo uwalnia.

Wcześniej wspominała Pani o sukni ślubnej i obrączce. Nie sposób więc nie zapytać, co o minimalizmie myśli Pani mąż.

– On też jest minimalistą. Szczerze mówiąc – jest większym minimalistą ode mnie, więc akurat mam szczęście. Wiem, że to jest problem, bo często ta druga strona nie podziela tego zdania. Później więc ludzie borykają się z tym, że sami chcieliby się czegoś pozbyć, a druga osoba wyciąga te rzeczy z pudełka. My nie mamy takiego problemu. Tego typu decyzje podejmujemy wspólnie. Mój mąż wręcz sam szuka rzeczy, które są już nam niepotrzebne.

>>> Piekarz z Poznania rozdaje chleb w Buczy i Kijowie

W takim razie można tylko pozazdrościć.

– Tak, dlatego z autopsji nikomu nie doradzę, co zrobić z mężem zbieraczem. Ale jest tutaj też kwestia samej chęci i tego, że nic na siłę. Wzajemny szacunek – ktoś ma swoje rzeczy i jego decyzja, co z nimi zrobi.

Minimalizm często kojarzy się też z byciem perfekcyjną panią domu. To się naprawdę tak bardzo łączy?

– Minimalizm oczywiście kojarzy się z porządkiem. Natomiast prawdą jest, że o wiele łatwiej się sprząta, kiedy jest w domu mniej rzeczy. Ale niekoniecznie trzeba być wtedy perfekcyjną panią domu. Bo można mieć w domu porządek, a jednocześnie mieć dużo zbędnych rzeczy.

A można być minimalistą mając dziecko?

– Myślę, że można, Oczywiście, jeśli ktoś marzy o minimalizmie ekstremalnym, to do jakiegoś wieku dziecka może być problem. Ale czasem jest o tyle łatwiej, że gdy rodzi się dziecko i człowiek uczy się nowej więzi, to często rzeczy materialne, szczególe nasze, przechodzą na drugi plan. Dopóki nie ma dziecka, to można bardziej przejmować się ubraniami czy też przedmiotami. A później, gdy wchodzi się na kolejny etap, to uwaga zostaje przeniesiona na relacje. Inna ważna kwestia w tym temacie to nieuleganie marketingowi dziecięcemu, bo rodzic to idealny klient – kupi wszystko dla dziecka, na siebie nie wyda, ale na dziecko już tak.

Ma Pani jakieś szczególne marzenie związane ze swoją działalnością internetową?

– Bardzo chciałabym w jakiś sposób zamknąć publikowane przeze mnie rzeczy, dlatego moim głównym marzeniem jest napisanie poradnika, żeby je wszystkie mieć w jednym miejscu. Teraz trudno mi go stworzyć, ale przecież mam jeszcze na to czas. Natomiast takie górnolotne marzenie to oczywiście zarażanie tą koncepcją, żeby coraz więcej osób dowiedziało się, że tak się da. Panuje też takie przeświadczenie, że minimalizm nie jest dla każdego. Tyle że on jest dla każdego, tylko trzeba po prosu spróbować.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze