Fot. pixabay/bertvthul

Życzliwa uważność – spójrz na świat tak, jak patrzy Bóg

By zacząć medytować, nie potrzeba jakichś szczególnych umiejętności ani specjalnego miejsca. Medytacja zaczyna się w momencie, gdy zatrzymuję się na chwilę w moim działaniu i pozwalam sobie poczuć, że jestem, że istnieję. Stąd już bardzo blisko do spotkania z Tym, który jest źródłem wszelkiego istnienia.

Czasem bywa tak, że pragnienie medytacji rodzi się w nas samo, spontanicznie. Tak było właśnie w moim życiu. Jako nastolatek zacząłem się modlić – nie dlatego, że powinienem, nie ze względu na „chrześcijański obowiązek”, ale ponieważ czułem, że tego potrzebuję. Słowa modlitwy przyszły do mnie same, gdy chodziłem samotnie po lesie. Pozwól, że podzielę się z tobą moją historią.

Chodzenie po lesie

Rodzina, w której się wychowywałem, nie była zbyt pobożna. Mama zabierała nas co niedzielę do kościoła, ale tata nie chodził razem z nami. W czasach licealnych ja też przestałem korzystać z sakramentów i porzuciłem modlitwę. Całym moim światem była wtedy muzyka, pisanie wierszy i tekstów piosenek oraz wędrowanie po lesie.

Właśnie ta ostatnia praktyka okazała się szczególnie ważna w kontekście mojego życia z Bogiem, a może i życia w ogóle. Będąc w klasie maturalnej, postanowiłem, że pokażę sobie, rodzicom i światu, na co mnie stać, i że dostanę się na jedną z najlepszych uczelni wyższych w Polsce. Po pół roku intensywnej nauki, bez przerw na odpoczynek czy rozrywkę, poczułem, że nie mam już więcej sił – że nie dam rady dalej tak intensywnie pracować. Wiedząc, ile mam jeszcze materiału do opanowania i jak dobre wyniki na maturze trzeba mieć, żeby dostać się na tę uczelnię, poczułem, że przegrałem. Zmarnowałem szansę na życiowy sukces przez to, że pierwsze lata liceum poświęciłem na granie na gitarze i perkusji, a nie na naukę. Moje uczucie przegranej okazało się tak dojmujące, że nie byłem w stanie zmusić się do żadnego działania, a po głowie chodziły mi same czarne myśli. I właśnie przed tymi myślami zacząłem uciekać do lasu.

Fot. pixabay

Budynek mojego liceum stał na skraju Mazowieckiego Parku Krajobazowego, który ciągnie się kilometrami na wschód i na południe od Warszawy. Zamiast iść na lekcje, całe dnie spędzałem na długich samotnych wędrówkach, po czym wracałem do domu o tej samej porze, o której normalnie wracałbym ze szkoły; dzięki temu rodzice nie wiedzieli o moim wagarowaniu. Las dawał mi wytchnienie. Odkryłem, że ruch i zmęczenie fizyczne pozwalają mi poczuć siły witalne mieszkające w moim ciele i nie skupiać się tak bardzo na ponurych wyobrażeniach. Po dłuższym czasie zauważyłem jednak, że moje czarne myśli nie dają za wygraną: powracają za każdym razem, gdy wracam z lasu do cywilizacji, do świata, gdzie liczą się sukcesy, wyniki i oceny – do świata, w którym jestem przegrany. Gdybym chciał na zawsze uciec od tych myśli, musiałbym chyba zamieszkać w lesie. Gdy sobie to uświadomiłem, zacząłem się modlić.

Początkowo moja modlitwa wyglądała mniej więcej tak: „Boże, jeśli Ty istniejesz, to zrób coś, bo ja nie widzę dla siebie nadziei. Daj mi jakieś światło pośród moich ciemności”. Czułem, że samo mówienie do Boga w jakiś sposób mi pomaga, więc robiłem to dalej. Później znalazłem w domu Pismo Święte i zacząłem je przeglądać. Najbardziej przemówiła do mnie Księga Psalmów. Czytając ją, czułem, że mogę utożsamiać się z psalmistami, którzy wyrażali przed Bogiem całą gamę emocji, często w bardzo poetycki i głęboki sposób. Wędrując po lasach, nieraz powtarzałem sobie w myśli jakiś krótki fragment psalmu, niemalże jak mantrę.

W pewnym momencie zauważyłem, że w moim chodzeniu po lesie coś się zmieniło. Była to subtelna, a jednak ważna zmiana. Moje wagary przestały być ucieczką. Zniknął przymus uciekania od czarnych myśli, a pojawił się niespodziewany pokój. Teraz szedłem do lasu, by móc jeszcze bardziej odnaleźć się w tym chodzeniu i mówieniu do Boga – w wędrowaniu w Jego bezkresnej obecności.

Zwieńczeniem tego czasu była długa wędrówka w słoneczny, mroźny dzień, na którą wyruszyłem wcześnie z rana (lekcje tego dnia zaczynałem o godzinie ósmej). Początkowo szedłem przez znane mi tereny, ale po pewnym czasie wiedziałem już tylko, że idę na południe. Czułem jednak, że w tej włóczędze nie jestem sam, że wędruję w Bożej obecności, więc szedłem dalej naprzód. W pewnym momencie dotarłem do wzniesienia. Gdy wspiąłem się na jego szczyt, moim oczom ukazał się niesamowity widok. Na jednym ze zboczy nie było drzew, dzięki czemu u jego podnóża dało się dostrzec ciągnący się aż po sam horyzont las. Tam, gdzie zieleń lasu stykała się z błękitem nieba, nad linią horyzontu majaczyły kształty Pałacu Kultury i innych najwyższych wieżowców centrum Warszawy. Wyglądało to prawie nierealnie, jak fatamorgana. Zatrzymałem się w zadziwieniu i przez długi czas patrzyłem na ten bezkres lasów, na bezchmurne niebo i na odległe wieżowce, które przypominały stamtąd raczej szare klocki Lego. Dosłownie nie mogłem oderwać od nich oczu. Stałem jak wryty i czułem, że coś zmienia się w moim wnętrzu – że jakaś prawda dociera do mnie z pominięciem logiki rozumu, wprost do serca. Dziś umiem tę prawdę wyrazić słowami: prawdę o życiu, które jest czymś o wiele większym niż wynik na maturze, moje sukcesy i porażki czy w ogóle własne plany na przyszłość. Prawdę o Życiu, które się nie kończy. Wtedy jednak słowa nie były mi tak potrzebne. Wystarczyło mi samo doświadczenie bycia w bezkresnym lesie i patrzenia na odległe wieżowce. Następnego dnia mogłem już wrócić do szkoły i spokojnie, we własnym rytmie, dalej przygotowywać się do matury.

Po pewnym czasie, znów sięgając do Księgi Psalmów, trafiłem na Psalm 43 i na słowa: „Ześlij światłość swoją i wierność swoją: niech one mnie wiodą i niech mnie przywiodą na Twoją świętą górę i do Twych przybytków!” (Ps 43,3). Z zadziwieniem odkryłem w tym wersie słowa mojej własnej spontanicznej modlitwy. Również sformułowanie o „świętej górze” skojarzyły mi się z moim doświadczeniem. Nauczyłem się więc tego fragmentu psalmu na pamięć, by w trudnych chwilach przypominał mi o tym, czego doświadczyłem.

Tekst jest fragmentem książki ojca Przemysława Gwadery, jezuity, pt. „Medytacje dla przebodźcowanych”.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze