fot. unsplash

Hubert Piechocki: księża mówcie po ludzku

Od języka, które używamy na co dzień zależy to, czy zostaniemy dobrze zrozumiani. Ba, od języka zależy też to, czy nasz przekaz wzbudzi jakiekolwiek zainteresowanie. Kościół ma pod tym kątem jeszcze wiele do zrobienia. 

„Umiłowani” – tym słowem dziś rano ksiądz rozpoczął kazanie na mszy, w której uczestniczyłem. I choć fizycznie dzieliło nas z 20 metrów, to mentalnie w jednej chwili dystans powiększył się pewnie z dziesięć razy. Po takim mocnym wstępie aż trudno było mi się skupić się na treści tego krótkiego kazania. Nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego, a jednak we mnie się zagotowało. Dlaczego? Bo ksiądz już od początku kazania zaczął używać języka dalekiego od tego, którym porozumiewamy się na co dzień. Bo czy od razu trzeba do wiernych mówić „umiłowani”?

fot. EPA

Mury 

Słowo „umiłowani” jest nawet ładne – ale brzmi bardzo podniośle, górnolotnie i mało kto z nas mówi tak na co dzień. To nie jest słowo zakazane, a jednak używając go – takie odnoszę wrażenie – buduje się pewien niewidzialny mur oddzielający księdza od wiernych. Ksiądz, pewnie nieświadomie, odgradza się od nas. Używa języka dalekiego od naszej codzienności i przez to staje się nam daleki. Często mówi się o „oderwaniu księży od rzeczywistości”. To właśnie klasyczny przykład takiego oderwania. I to na elementarnym poziomie – bo na poziomie komunikacji. Niektórzy księża (bo – co trzeba zauważyć – nie dotyczy to wszystkich) używają języka bardzo niewspółczesnego. Języka ładnego i często bardzo poprawnego – ale języka bujania w obłokach. To nie jest język zwykłego Kowalskiego. To język, dzięki którym powstają dwie rozdzielne wspólnoty – Kościół świeckich i Kościół kleru. A przecież Kościół jest jeden. 

>>> Gdy ksiądz mówił kazanie, kot stał się… gwiazdą Internetu [WIDEO]

Kowalski 

Ten zwykły Kowalski raczej nie mówi do swojej żony czy dziewczyny „umiłowana”. Powie do niej: „kochanie”. A jeśli użyje zwrotu „umiłowana” – to raczej w jakiejś wyjątkowej sytuacji. To może i ksiądz mógłby zacząć kazanie od „kochani”? Albo „drodzy”? Zwykły Kowalski nie „spożywa śniadania” i nie karmi się nim, on po prostu je. Zwykły Kowalski nie kroczy i nie podąża do szkoły, na uczelnię czy do pracy. On tam po prostu idzie. Zwykły Kowalski wreszcie też nie staje się „bramą łaski” – jak to ostatnio mogliśmy usłyszeć z ust jednego z biskupów. Niczego też nie „ubogaca” – to wyrażenie, którego bardzo nie lubią językoznawcy. Można wymieniać jeszcze dużo przykładów konstrukcji językowych, które budują dystans.

modlitwa msza

Fot. cathopic

Powodują, że język księdza przestaje być językiem zwykłego człowieka, a próbuje być językiem osoby natchnionej, która chce mówić podniośle. Tylko, że wchodząc na ten wysoki rejestr momentalnie traci się zainteresowanie i uwagę słuchaczy. A czasem nawet jest to język… śmieszny, niepoważny (choć próbuje być bardzo poważny). Bo słuchacz oczekuje, że ksiądz (i każdy inny mówca) będzie zwracał się do niego – a więc będzie używał takiego języka, jakim on sam na co dzień porozumiewa się. Nie chodzi od razu o język potoczny, ale taki zwykły, bez słów, zwrotów, wyrażeń, które nierealnie brzmią, które nie mają nic wspólnego z codziennością. Zresztą, wątpię, by księża w zwykłych rozmowach między sobą „kroczyli” do pracy, zapewne do niej „idą”. To może warto i w ten sposób potraktować wiernych? 

>>> Jezus nie gromił, ale przygarniał czyli przepis na dobre kazanie 

Bracia 

Mówi się dużo o klerykalizmie i walce z nim. Język to jeden z przejawów klerykalizmu. Księża są takimi samymi ludźmi jak my wszyscy. Nie ma więc żadnego powodu, żeby używali względem nas innego języka – zresztą, przypominał o tym nieraz papież Franciszek, który często kończy swoje wystąpienia swoiskim „dobrego obiadu”. Język, nawet w sposób nieświadomy, może nas włączać we wspólnotę lub wyłączać z niej. W Kościele wszyscy powinniśmy używać języka włączającego (inkluzywnego), bo to nas do siebie zbliża. Taki język burzy mury, zmniejsza dystans, zaciera granice. Ksiądz nie musi być daleko od wiernych – a nawet nie powinien być. Jest naszym bratem we wspólnocie. Chciałbym więc, żeby księża mówili do nas jak do braci i sióstr. Żeby nie odrywali się od rzeczywistości, żeby nie bujali językowo w obłokach, żeby nie używali niepotrzebnego patosu – bo to na pewno nie pomoże wspólnocie.

fot. unsplash

Rodzina 

Owszem, przyznacie, że język nie jest teraz najpoważniejszym problemem Kościoła. Można powiedzieć, że zająłem się bzdurą. Owszem. Ale ta „bzdura” wpływa na sposób komunikacji między wiernymi a klerem. A ta komunikacja może dotyczyć już znacznie poważniejszych spraw. Dlatego trzeba na poziomie komórkowym – w tym wypadku językowym – rozpocząć proces przemiany Kościoła. Apeluję do księży: mówcie do nas po ludzku! Bo owszem, jesteście pasterzami, a my owcami. Ale to zwierzęce porównanie jest tylko metaforą. Nie jesteśmy w zoo, ale w Kościele. I te owieczki chcą, by mówić do nich normalnie. By nie budować podziału już na etapie komunikacji. Dlaczego, jako wierni, mamy się frustrować tym, że ktoś mówi do nas, jakby nie był naszym bliskim? Zejdźcie na ziemię. Oczywiście, wielu z Was już na niej jest – i chwała Wam za to. Jest wielu księży używających cudownego języka, traktujących nas po partnersku, potrafiących „nawet” zażartować podczas kazania.

>>> Jakie powinno być kazanie? 5 wskazówek papieża Franciszka dla księży

parafia wspólnota

fot. cathopic

W Poznaniu był kiedyś pewien zakonnik, który mszę zawsze kończył życzeniami dobrego dnia i jakimś żartem sytuacyjnym. Jak bardzo to było ludzkie! I wywoływało tak szczerze uśmiechy – nazywam je „bananami” – na twarzach wiernych. Wysłałem mu kiedyś SMS-a, żeby za to ludzkie podejście podziękować. Mówmy do siebie prosto, zwyczajnie, jak członkowie rodziny. Bo przecież w Kościele jesteśmy rodziną. Od tego zaczyna się skuteczna komunikacja. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze