Boliwia. Z Bogiem wszystko będzie dobrze [MISYJNE DROGI]
Dzieci pierwszego dnia przywitały nas piniatą i kwiatami. Zaśpiewały też krótką piosenkę powitalną i zaczęły się przytulać.
Od niedawna jestem wolontariuszką misyjną w Tupizie, w Boliwii. Wyjazd udało się zorganizować, choć szaleje pandemia koronawirusa. Nasza misja (byłam tam z innymi wolontariuszkami) zaczęła się jednak na zupełnie innym kontynencie – w Afryce, a dokładniej w Etiopii. Pracowałyśmy tam jako animatorki czasu wolnego dzieci podczas wakacji – przez niecałe trzy miesiące. Zapytano nas, czy chciałybyśmy pracować połowę czasu tu, a połowę w drugiej szkole. Wtedy wydawało nam się to dobrą możliwością. Pomyślałyśmy, że poznamy jeszcze więcej dzieci, damy radość jeszcze większej gromadce maluchów. Tak więc zaczęłyśmy pracę. Znajomość języka amharskiego była minimalna. Przy pracy z dziećmi nauka słówek szła szybko. Do pomocy przy zadaniach trudniejszych miałyśmy siostry, które tłumaczyły treść dzieciom. Przy zabawach ruchowych często nie potrzebowałyśmy tłumacza. Wystarczała gestykulacja rękami i pokazywanie ciałem. Często, spędzając czas z dziećmi, zachwycałam się tym, jak dobrze się z nimi bawi, choć nie zna się ich języka. Jak ktoś znajomy pytał, jak się z nimi porozumiewam to śmiałam się, że… językiem miłości. Im bliżej było końca naszej pracy w tej placówce, tym znowu było nam ciężej. Kolejne dzieci, z którymi trzeba będzie się rozstać. Jednak taka już jest kolej rzeczy. Po powrocie do Polski bardzo brakowało mi tej atmosfery. Brakowało mi dzieci i pracy z nimi. Sióstr, które zawsze się uśmiechały i spokoju, który tam panował. Czekało na mnie kolejne wyzwanie i poleciałam do Boliwii, a dokładniej do Tupizy.
Przyleciałam tu w trakcie pandemii koronawirusa. Dzieci pierwszego dnia przywitały nas piniatą i kwiatami. Zaśpiewały też krótką piosenkę powitalną i zaczęły się przytulać. Nie przeszkadzało im to, że jeszcze nas nie znają. Czułam, że od razu obdarzyły nas miłością. I w tym momencie jesteśmy bogatsze o 26 dzieci, z którymi właśnie spędzamy wakacje (grudzień i styczeń to czas boliwijskich wakacji). Jest tu teraz gorąco – mamy lato. Przeważnie jest 25 stopni ciepła w dzień. To były moje pierwsze święta Bożego Narodzenia poza domem i to jeszcze w upale! Dzieci z ośrodka, które nie mają swoich rodzin, stwarzają tu swoją nową, piękną rodzinę. I dołączyły mnie do niej. Z końcem stycznia trzeba było wrócić do szkoły. Na tym etapie pandemii rząd postanowił puścić dzieci do szkoły, pod warunkiem, że wzrost zachorowań wśród najmłodszych nie będzie radykalny. Jeżeli jednak się to zmieni – w każdym momencie wprowadzone zostaną zajęcia online. W tej misji piękne jest to, że choć jestem tu tylko na jakiś czas, to będę przy wielu rzeczach, które dla dzieci będą pierwszym razem. Pierwsza jazda na rowerze, pójście do nowej klasy czy też pierwsza Komunia święta. Są to ważne wydarzenia dla dzieci, ale też dla mnie.
Magdalena Pionk
>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |