Jedna Ziemia, jeden Bóg, jedno Słońce!
W Internecie wyskakują nam kolejne ogłoszenia o nowym modelu telefonu czy innego smartwatcha, a za oknem rozlega się głos wrzeszczący przez megafon:„Ni dawa ya mende, kunguni, chawa, viroboto, sumu ya panya na dawa ya kuua popo, elfu moja tu” (w wolnym tłumaczeniu, środek na robaki, trutka na szczury i środek na nietoperze, tylko jeden tysiąc szylingów.)
Jak różny może być świat priorytetów i wartości… W sumie niedaleki, ale tak diametralnie inny. Jedna Ziemia, jeden Bóg, jedno Słońce, a różnica przeogromna. Czarna Ziemia rządzi się swoimi prawami, swoim życiem, swoim rytmem. A kim w tym wszystkim jest misjonarz? Bardzo często stawiam sobie właśnie to pytanie: kim jestem? Czy ewangelizatorem, który goni po buszu pół nagiego sprzedawce bananów, a potem pospiesznie opowiada mu o Chrystusie, dokonuje szybkiego chrztu by pozyskać kolejną owcę w Chrystusowej owczarni? Misjonarz to byt przedziwny. Z daleka od kraju, żyje w dwóch ojczyznach. Nie swój, a jakby wśród swoich. Nie czarny, a jednak bardzo wrośnięty i kochający czarny lud i czarną ziemię (swoją drogą skąd wzięła się czarna ziemia, skoro wokół jest czerwona?). Każdy z nas, pracujących w takiej rzeczywistości, wielokrotnie zastanawiał się, co jest jego misją. Bez ogródek jasno i otwarcie powiedzieć mogę, że misja to bycie z człowiekiem, tym najbiedniejszym, tym brudnym, cuchnącym. To bycie obok niego. Ktoś zapyta: po co? Po to, by dostrzec w nim Chrystusa i w nim Go pokochać. Niełatwe to zadanie – wedrzeć się z europejskim myśleniem, węchem, zmysłem w ten całkowicie inny świat. Nie jest on światem pierwszej ewangelizacji.
Zgoda na Boże działanie
Diecezja Musoma, w której pracuję, obchodziła w zeszłym roku 100-lecie chrześcijaństwa, jesteśmy zatem bardzo młodym Kościołem. Jeszcze sporo wody musi upłynąć w rzece, aby widoczne były zmiany w mentalności i przeżywaniu tego, co wzniosłe, święte, wyjątkowe. Każdy misjonarz nosi w swoim sercu tajemnice swego zaistnienia tutaj, w tym konkretnym Kościele. Zaistnienia jako jednostka, ale w szczególny sposób zaistnienia jako pasterz dusz. Aż boję się napisać czarnych dusz, gdyż niektórzy mogą to negatywnie zrozumieć.
>>>Tanzania: naucz się tańczyć [MISYJNE DROGI]
Zatem, jaka była moja historia? Nie ma w niej nadzwyczajności, nadprzyrodzonych interwencji, raczej nazwałbym to cichą zgodą na Boże działanie. Pamiętam, że zawsze chciałem robić więcej, być więcej, kochać więcej i tak to się zaczęło. Po latach pracy z młodymi ludźmi przyszedł czas na zmianę koloru i miejsca. Dlaczego mówię o kolorze? Otóż, nigdy nie byłem rasistą i nim nie jestem, ale lecąc po raz pierwszy samolotem jako jedyny biały na pokładzie, człowiek czuje się dziwnie. Bo gdyby ktoś nie wiedział, misjonarz to też człowiek. Ale jestem tu i czuję się jak wśród swoich. Niespodzianka, którą Bóg przygotował, wypaliła w 100 procentach. Chciałem jechać na misje, ale do innego kraju, trafiłem zupełnie w inne miejsce. Lepiej sam wymyślić nie mogłem. Dziś widzę w tym Boży palec i działanie.
Zatem rodzi się definicja – być misjonarzem to zgadzać się z tym, co Bóg chce od człowieka, iść tam gdzie On cię prowadzi posyła. By móc prowadzić innych, trzeba samemu poddać się temu prowadzeniu. I to jest właśnie misja. Prowadzić tych ludzi do Chrystusa. Rzecz jasna w innym języku, suahili, który znany jest nam z „Króla lwa” czy z utworów muzycznych lat osiemdziesiątych. Kto z nas nie zna postaci Simby czy Mufasy? A piosenki Malaika Nakupenda Malaika? To jest właśnie suahili. Niby obcy język, a jednak jakoś nam bliski. Zawsze z uśmiechem mijam w centrach handlowych sklep, na którym widnieje napis Duka, bo w suahili duka to sklep. Okazuje się, że Tanzania wcale nie jest tak daleko, ale tuż za progiem.
Różne światy
Ktoś powie, że nic tu nie ma innego, żadnej wyjątkowości, to samo robi się w Europie. Otóż, różni się pastwisko dla owiec i trawa ma inny kolor, a deszcz i słońce są bardziej męczące. Ja posługuję na pastwiskach Buhemby. Klimat tu jest bardzo sprzyjający, wioska znajduje się nad Jeziorem Wiktorii na wysokości 1520 metrów nad poziomem morza. Zatem nie narzekam na upały, czasem wręcz można solidnie przeziębić się. Piękne okolice, zielone krajobrazy, pagórki leniwie rozłożone wokół wioski, jakby chciały ją uchronić przed tym, co może ją zniszczyć. Komary, te malaryczne, dają o sobie znać, po dwóch tygodniach od spotkania z nimi zaczyna się przechodzić kolejną malarię, którą po czasie traktuje się jak grypę. Jednak największą trudnością dla misjonarzy nie są choroby, bakterie ani robactwo.
>>>Tanzania: afrykańskie Boże Ciało [MISYJNE DROGI]
Co najbardziej dotyka misjonarza (mówię tu o sobie), to bezradność wobec biedy, nędzy, myślenia, zarówno w sferze ciała jak i ducha. Staję wobec bezsilności – zwykłej, ludzkiej – kiedy po adoracji, kilkugodzinnej modlitwie w kościele, wierny udaje się do czarownika, aby pomógł mu rozeznać dokąd ma iść; co zrobić, by mąż bardziej pokochał; by żona była wierna. Czarownik przywołuje Złego, który wkracza tym samy w życie człowieka, odpowiada mu, radzi i kieruje nim. Rzecz jasna nie za darmo. U czarownika zostawia się kozę, kurę lub pieniądze. Cóż zrobić w takiej sytuacji? Można się tylko modlić, wskazać Bożą drogę, reszta musi być interwencją Najwyższego. Drugi rodzaj bezradności to fizyczna bieda. Po pomoc przychodzą kolejne osoby – komuś rozleciał się gliniany dom, inny nie ma pieniędzy na edukację dziecka, komuś kończy się jedzenie. A głodnemu nie da się mówić o Chrystusie, który litując się nad biednymi, nakarmił tych, których było około pięciu tysięcy. Zwykła ludzka kolej rzeczy. Powiedz drugiemu: „Bóg cię kocha”, ale niech ta miłość wyrazi się sytością jego żołądka. Nie przekonam ich mówiąc, że nie mam skąd wziąć. W końcu jestem biały, a to zobowiązuje, muszę mieć kasę i już. Misjonarskie serce chciałoby pomóc, ale albo nie jest to możliwe, albo nie ma na to środków.
Żywy Kościół
Trudne chwile rekompensuje zawsze żywy, rozśpiewany, roztańczony kościół. Eucharystia, pełna śpiewu i tańca, rozklaskana, a mimo wszystko skupiona, rozmodlona i pełna powagi. Młodość zawsze ma w sobie więcej siły, zawsze chce więcej, a co za tym idzie – łatwo się wznosi ponad przeciętność. Czasem mam wrażenie, że w Europie duszpasterz wręcz musi prosić ludzi, by pojawili się w kościele. Musimy wymyślać coraz lepsze koncerty, religijne festiwale, multimedialne rekolekcje… Wszystko po to, by przyszli… Trzeba rozbudzić świadomość tego po co i dla kogo tu jesteśmy. Po co i dla kogo przychodzimy… Czy chrześcijan powinno się prosić, błagać, by przyszli do domu Pana, by przyjąć Jego Ciało i Krew… Wydaję mi się, że tak być nie powinno. Ten kościół nie jest ani lepszy ani gorszy, jest żywy.
Pamiętam, jak pewnego dnia przyjechałem na urlop do ukochanej ojczyzny. Na jednej z pierwszych mszy świętych ksiądz przyjmował do parafialnej rodziny nowego członka. Ten mały człowieczek rodził się przez chrzest po raz drugi – dla Chrystusa. Ksiądz ogłosił wiernym, że mamy nowego parafianina. A wierni przyjęli tą wiadomość z zabójczym spokojem. Nawet uśmiech na ich twarzach się nie pojawił. Wtedy wyobraziłem sobie, co dzieje się w momencie chrztu w mojej wiosce. Ludzie klaszczą, kobiety krzyczą w charakterystyczny sposób. Gratuluje się dziecku i jego rodzinie. Jest wspólne święto. Tego moglibyśmy się nauczyć. Czy jest to jakiś fenomen afrykański, jakaś nadzwyczajność? NIE! To zapomniana chrześcijańska rzeczywistość.
Chcą iść za Chrystusem
Oczy biskupów czy zakonnych przełożonych skierowane są na Afrykę. Kiedy jakieś zgromadzenie lub zakon zaczyna pracę, wkrótce potem pojawiają się pierwsi chętni, by naśladować Chrystusa. Chcą żyć inaczej. Nie ma w Afryce problemu z liczbą powołań, ale raczej z ich jakością. Mnóstwo jest chętnych do wstąpienia do zgromadzenia, których trzeba przepuścić przez sito wymagań, by zostali ci, którzy naprawdę powinni. Nie ilość, ale jakość, dwóch, ale dobrych. Pewnie też stanie się tak, że kiedyś tych dwóch zawita do granic Europy, jak 100 lat temu biali ojcowie zawitali do granic Tanzanii. Dziś, odwiedzając zakonne domy, także w Polsce, coraz częściej widać w nich czarne twarze. Czy to znak? Na pewno przejaw Bożej troski o Kościół – by i u nas nie zabrakło tych, którzy powiedzą nam, że warto żyć, kochać, cierpieć, przebaczać, że warto żyć z Jezusem i dla Jezusa.
>>>Tanzania: pierwsze kroki naszego misjonowania
Pamiętam spotkanie z pewnym człowiekiem, który był poganinem. Kiedy rozpoczął trwające dwa lata przygotowania do chrztu, rozbawiał wiernych w kościele. Dlaczego? Otóż, dlatego, że wchodził do kościoła, zazwyczaj się spóźniając, i pozdrawiał swoich znajomych, kolegów, sąsiadów na głos i dziwił się, że jakoś dziwnie nikt mu nie odpowiada. Po mszy podszedł do mnie twierdząc, że on to chyba zostawi to przygotowanie do chrztu, bo ludzie go tu w kościele nie lubią. Wszak nikt nie odpowiada na jego pozdrowienie… A co za tym idzie – nie jest tu akceptowany… Gdy wyjaśniłem mu, dlaczego tak się dzieje, dlaczego nie pozdrawia się ludzi wchodząc do kościoła, zrozumiał i teraz sam upomina tych, którzy niepotrzebnie mówią coś wtedy, kiedy nie trzeba.
Afryka ma wiele twarzy
Gdy ludzie słyszą o Afryce, to często traktują ją jak jeden kraj. Kontynent ten kojarzy się z małymi dziećmi z opuchlizną głodową, z ludźmi niosącymi na głowie różne rzeczy, żyjącymi w glinianych domach. Tymczasem, Afryka to bogactwo języków, kultur, krajów i przedziwna bieda, ta codzienna, zwyczajna i ta niezwykła, duchowa, trudna do zmierzenia. Jeśli ktoś chce to zobaczyć, dotknąć, poczuć, to może to zrobić. Przyjedź, daj coś z siebie, przekonaj się sam. Masz grosz? Dorzuć się, kiedy misjonarz pod kościołem zbiera, on nie zbiera dla siebie. Pomóż, choć pewnie sam masz niewiele, pamiętaj – kto daje, ten dostaje.
Mama Afryka, kolebka ludzkości, to ponoć tutaj według „mądrych głów” pierwszy człowiek otworzył oczy i ujrzał cud świata. U podnóża Kilimandżaro na terenie Tanzanii, kraju położonego we wschodniej części Rogu Afryki. To kraj bogaty w złoto, rajskie wyspy Zanzibaru, parki z przechadzającymi się zwierzętami i turystami odbywającymi właśnie swoje życiowe safari. Kraj pięknych i wielkich jezior – Manyara, Wiktorii, wielu plemion i przeróżnych języków. Myli się ten, kto twierdzi, że jest to kraj dziki, bez kultury, była kolonia i to bardzo biedna. Owszem, biedę widać tu na każdym kroku, była to kolonia niemiecka, potem brytyjska, ale to kraj ciekawej i barwnej kultury. Trochę inaczej trzeba ją rozumieć niż kulturę chrześcijańskiej Europy. Obok siebie mieszkają ludzie różnych plemion i religii, chrześcijanie, muzułmanie, wyznawcy Boga Słońca, wierzeń plemiennych.
Tobie też ktoś przyniósł Chrystusa, zanieś Go innym. Póki na świecie żyje człowiek, który Go nie zna i nie kocha, to nie możesz spać spokojnie. Zatem, niech w Twojej codziennej modlitwie sprawa misji będzie żywa i aktualna, bombarduj niebo w intencji misji i misjonarzy. Już teraz zacznij modlić się, niech Pan pokaże Ci misję Twego życia, daj się tylko poprowadzić.
Galeria (4 zdjęcia) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |