Syria: Jezus jest z nami
Wysiadając z samolotu w Warszawie, poczułam się nie tylko misjonarką z Bliskiego Wschodu, ale także Europejką i Polką. Chciałam i z tej perspektywy spojrzeć na problem emigracji.
Właśnie wróciłam z urlopu w Polsce. W naszym zgromadzeniu możemy co trzy lata pojechać do domu, aby odwiedzić nasze rodziny. Był to czas bogaty w wiele pięknych przeżyć, jak na przykład Światowe Dni Młodzieży.
Płacząca Syria
W Syrii codziennie widziałam łzy tych, którzy z różnych powodów musieli opuścić ten kraj. Widziałam smutek tych, którzy zostali. W Polsce zobaczyłam tych samych ludzi, którzy są tu nazywani „największym problem, z jakim zmaga się Europa od II wojny światowej”. Wiele osób pytało mnie o zdanie i miałam okazję wymienić i wysłuchać racji tej „europejskiej strony”. Kiedy nadszedł dzień odlotu, wszyscy pytali mnie, dlaczego tam wracam – przecież Aleppo jest całe zbombardowane. Ta opinia zrodziła we mnie bunt. To wszystko, co pokazują media, jest prawdą, ale to nie jest pełen obraz sytuacji. Aleppo to wielkie bombardowania, to walki po stronie rebeliantów, to także głód i ból ludności cywilnej. To także wielka ruina dzielnic odbitych przez wojska rządowe, przez które miałam okazje przejeżdżać . Aleppo to także dwa miliony ludzi żyjących po stronie chronionej przez wojska rządowe. Ci ludzie zostali tu, bo mieszkają tu od zawsze i nie chcieli opuścić swoich domów. Czułam, że niewiele osób w Europie jest to w stanie zrozumieć. To nie opcja polityczna ich tu trzyma, tylko fakt, że nie można wziąć domu „na plecy”, by mieszkać gdzie indziej. A po naszej stronie sytuacja też jest dramatyczna.
Droga przez dziury
Kiedy dotarłam do Bejrutu, dowiedziałam się, że droga do Aleppo jest zamknięta, a otwarto tymczasowo inna drogę, o romantycznej nazwie Castello. O pierwszej w nocy wyruszyliśmy z Bejrutu i przez dziesięć godzin nie napotkaliśmy żadnych trudności oprócz wszechobecnych dziur (co ciekawe wyraz ten brzmi podobnie po polsku i po arabsku). Niestety piętnaście minut przed Aleppo zatrzymał nas patrol i baliśmy się, że będziemy musieli wracać. Po trzech godzinach czekania pozwolono nam przejechać. Była godzina 17, a ostatnie auta przepuszczono o godzinie 22. Dziękowaliśmy Bogu, że nie musieliśmy zawracać.
Walka o przetrwanie
Po trzech miesiącach mojej nieobecności w Aleppo zmieniło się bardzo wiele. Najbardziej zszokowały mnie ceny. Wszystko podrożało dwa, a nawet trzy razy. Znajomi od razu uprzedzili mnie: zapomnij o mięsie, mleku i owocach. Pieniędzy wystarczy jedynie na chleb. Tylko jak długo tak można żyć? Nadchodzi okres grzewczy i trzeba zrobić zapas mazutu (oleju opałowego) na zimę, a nikogo na niego nie stać. Nasuwa się pytanie: kto przetrwa? Ostatni tydzień był bardzo ciężki. Po każdej stronie słychać odgłosy bombardowań, a liczba rannych i zabitych jest ogromna. Przedwczoraj na przystanek przy naszym domu spadł pocisk. Zginęła kobieta, a wiele dzieci, które bawiły się na boisku szkolnym, jest rannych. Drugi pocisk przedziurawił dom (zdjęcie). Studentki, które mieszkają w naszym akademiku, powiedziały mi, że na uczelnię również spadły pociski. Zginęło wielu studentów, a szpital uniwersytecki jest pełen rannych. Zajęć jednak nie odwołano, a studentki poszły dziś na uczelnię. Podobnie jak dzieci, które poszły dziś do szkoły. Każda chwila jest tu nieprzewidywalna.
Radość mimo wszystko
W takich warunkach żyjemy i próbujemy wypełnić nasze dni dobrem i radością. Nasz dom jak zwykle tętni życiem. Wiele grup przychodzi do nas na spotkania, rekolekcje i obozy. Zdjęcie przedstawia jedno ze spotkań u nas w ogrodzie. W zeszłym tygodniu zostałyśmy zaproszone na spotkanie rodzin z parafii rzymskokatolickich. Było nas prawie 800 osób. Mieliśmy wątpliwości, czy je organizować, bo co by się stało, gdyby tam spadł pocisk? Dzięki Bogu spotkanie było piękne: wiele radości, cudowna modlitwa i zabawy dla dzieci. Ludzie wzajemnie dodawali sobie otuchy. Jutro organizujemy spotkanie dzieci z Aleppo w ramach akcji na rzecz pokoju w całej Syrii i znów spodziewamy się około ośmiuset osób. Powraca pytanie o bezpieczeństwo.
Wczoraj byłyśmy na Mszy św. z okazji wspomnienia świętego Franciszka. Panowała wielka cisza i skupienie modlitewne. I nagle usłyszeliśmy wycie i świst rakiety dalekiego zasięgu, która przeleciała nad katedrą. Ludzie podskoczyli z miejsc. Przede mną siedziała siostra misjonarka miłości – Afrykanka, która jest od niedawna w Aleppo. Na jej twarzy było widać panikę. Jednak jedna z wiernych siedząca obok powiedziała do niej szeptem: „Nie boj się, Jezus jest z nami”.
Chleb i Słowo
Wracając do Syrii zdawałam sobie sprawę, że w moim życiu zacznie się nowy rozdział i że będę się musiała wiele nauczyć. Dotychczas pracowałam przez dziewięć lat w szkole w Aleksandrii, oraz siedem lat ze studentkami w Libanie. Tutaj widzę, że zanim się zacznie karmić człowieka Słowem, trzeba zacząć od prostych uczynków miłosierdzia. Trzeba ludzi nakarmić, przyodziać, zapłacić za mieszkanie komuś, kto właśnie je stracił. Nigdy nie pracowałam w dziedzinie socjalnej, ale w Aleppo to oczywistość. We współpracy z ambasadą polską w Bejrucie przygotowuję właśnie projekt rozdawania odzieży najbardziej potrzebującym. Inna siostra chce zaopatrzyć syryjskie rodziny w filtry, by mogły mieć wodę pitną. W ostatnich dniach zaczęłam także współpracę z Caritas Polska w projekcie „rodzina rodzinie”. Daje mi to możliwość poznania sytuacji materialnej tutejszych rodzin. Przede mną wiele pracy, ale wiara tych ludzi bardzo mnie buduje.
Galeria (8 zdjęć) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |