Fot. arch ks. Andrzej Borowiec SDB

Portachuelo: nowa misja w starym miejscu 

Dużo się pozmieniało. Przez około dwa miesiące przebywałem w Ojczyźnie na przymusowym leczeniu. Okazało się, że zużyło się moje biodro i wymagało szybkiej wymiany na endoprotezę. 

Niestety w Boliwii nie wykonuje się takich zabiegów, więc musiałem pojechać do Polski. Już minęły trzy miesiące i podleczony wróciłem na niwę misyjną. Moja służba w Cochabambie dobiegła końca, bo i 6-letnia kadencja już minęła (taki czas przewiduje nasz regulamin na stanowisku dyrektora). Teraz zostałem wysłany do innej części Boliwii, do małego, liczącego około 15 tys. mieszkańców miasteczka Portachuelo (co w tutejszym języku oznacza „brama do nieba”), znajdującego się w strefie tropikalnej. Teraz na moim zegarze dochodzi 22.00 i w pokoju mam ok 30oC, wilgotność około 80%. Niestety nie posiadamy klimatyzacji, a tylko wentylator daje mały podmuch. Jestem tu dopiero od tygodnia i pomału zaczynam wdrażać się w swoje obowiązki, których jest tu niemało. W całym miasteczku jest tylko jedna parafia z licznymi kaplicami. Do najdalszej kaplicy mamy przeszło 50 km. Jest też kościół ewangelicki, a także koptyjski .Oczywiście mamy także szkołę podstawową z gimnazjum (primaria i secundaria) z 1500 dziećmi uczącymi się na dwie zmiany. Teraz jeszcze mają wakacje letnie, trwające do 2 lutego.

Fot. arch ks. Andrzej Borowiec SDB

Mieszkańcy są tu bardzo religijni i przeważnie kościół w niedzielę jest wypełniony. Do tego jest dużo grup przykościelnych, które na razie trudno mi zliczyć. Ja mam pod opieką rozwalającą się kaplicę, która wymaga szybkiego remontu: trzeba wymienić przeciekający dach eternitowy i niektóre belki, ale na razie nie ma funduszy. Do tego przydzielono mi do opieki grupy parafialne, z którymi zaczynam się oswajać i zapoznawać z ich działalnością. Okolice miasteczka są piękne, zielone z palmami, różnymi tropikalnymi drzewami i krzewami: mango, guapuru (drzewo owocowe, z którego bezpośrednio na pniu wyrastają smaczne owoce przypominające smakiem coś między winogronem a czereśnią), achachayru (czyt. Aciaciajru, troszkę podobne do liczi i wiele innych, bliżej mi nieznanych. Są tu też dzikie zwierzęta: jaguary, tygrysy, kapibary, pancerniki, leniwce, różnego rodzaju małpy i oczywiście dużo ptactwa. Być może kiedyś czasie uda mi się zwiedzić okolicę i zrobić kilka fotek. To na razie tyle, bo to dopiero początek służby na nowym miejscu i jeszcze nie zdążyłem zapoznać się ani z tradycja regionu, ani z większością mieszkańców. 

Pozdrawiam wszystkich zaangażowanych w sprawy misyjne i sympatyków i zapewniam o mojej pamięci w modlitwie.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze