fot. unsplash / Rebecca Peterson

Czekając na światło [FELIETON]

Ciemno do godziny 11:00? A w najkrótszych dniach roku nawet prawie do południa? Czy to możliwe? Czy da się tak żyć? Tak jest na Islandii i w Reykjavíku – najdalej na północ położonej stolicy na świecie. Spędziłem tam jeden grudniowy, adwentowy tydzień. Ten czas uświadomił mi, jak ważne jest światło, ale także oczekiwanie na nie. W Islandii to wyczekiwanie ma szczególny wymiar. Adwent także.

W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że dni zimowe są krótsze od tych letnich. Zmrok w grudniu zapada już przed godziną 16:00, wschód jest po 7:00 rano. Mimo wszystko dzień nie jest aż tak krótki jak na Islandii. Tam zmrok zapada co prawda mniej więcej o tej samej porze, za to rano Islandczycy na świt muszą poczekać o wiele dłużej niż my. Na początku grudnia świt w Reykjavíku jest przed jedenastą, a tuż przed Bożym Narodzeniem o godzinę później.

Panroama Reykjavíku, fot. Maciej Kluczka

Zadbać o światło

Mimo wszystko na Islandii nie ma totalnej ciemności. A ludzie nie chodzą z nosem zwieszonym na kwintę. Mieszkańcy tej nordyckiej wyspy dbają o to, by było wśród nich dużo światła. Przyznać trzeba, że mogą sobie na to pozwolić, bo głównymi zasobami naturalnymi Islandii są energia wodna, energia geotermiczna i diatomity. Islandzki przemysł energii odnawialnej zapewnia prawie 85% krajowej energii pierwotnej. Kraj jest więc praktycznie w całości niezależny energetycznie. Panujący w Europie kryzys energetyczny tam jest więc nieodczuwalny.

>>> Aby zobaczyć Światło, potrzeba niekiedy absolutnej ciemności [WIDEO]

Wschód słońca, godz. 10:40, początek grudnia na Islandii, fot. Maciej Kluczka

Wjeżdżając do islandzkich miast, szczególnie do największego (choć jak na stolicę liczącego zaledwie 120 tysięcy mieszkańców) Reykjavíku, światła nie sposób nie dostrzec. Wszystkie domy i bloki – szczególnie w przedświątecznym czasie – są przystrojone lampkami. I – trzeba przyznać – Islandczycy robią to z gustem. Nie ma pstrokacizny, jeden dom czy blok oświecony jest tym samym kolorem świateł (najczęściej białych).

Znak nadziei

O Świetle, którego w Adwencie wyczekujemy (tym Światłem jest oczywiście narodzony Jezus Chrystus), mówił też ordynariusz islandzkiej diecezji Reykjavík bp David Tencer OFMCap. To Słowak, który biegle włada językiem polskim. Podczas mszy niedzielnej odprawianej dla Polaków (a tych na Islandii jest wielu, stanowią największą mniejszość narodową w tym kraju) mówił, że bez światła (szczególnie pisanego tego wielką literą) nie byłoby nadziei. – Wielu Islandczyków przystraja domy i instytucje publiczne światełkami. W oknach wielu mieszkań widzę świece lub lampiony. To piękny znak nadziei. Znak, że nie chcemy żyć w ciemności. W czasie, gdy dni są tak krótkie, a noce tak długie chcemy dać sobie i innym światło nadziei. A jednocześnie ciepło, bo światło też ogrzewa – mówił franciszkanin.

fot. unsplash

Wybór: światło czy mrok?

Tej czułości na z gruntu chłodnej Islandii jest dużo. Islandczycy może nie mają tak gorącego temperamentu jak Brazylijczycy czy Włosi, są nieco zdystansowani, ale jeśli już wejdzie się z nimi w kontakt – to czuć od nich wiele czułości, uważności na drugiego człowieka. To namacalne i bardzo miłe. W czasie dni spędzonych na Islandii (wyczekując świtu i wypatrując pierwszych promieni słońca) wielokrotnie myślałem o tym, czy sam jestem światłem dla innych. Czy do domu, do pracy, w relacjach międzyludzkich przynoszę mrok (narzekanie, złość, irytację, stres), czy raczej światło (uśmiech, dobrą radę, wysłuchanie, obecność, współodczuwanie)? Oczywiście nie zawsze możemy płonąć jasnym światłem, różne są w życiu sytuacje. Jednak ważne, by nie pozwolić sobie na zgaszenie knota świecy, tak do końca. By zawsze się tlił.

Piszę ten tekst już w Polsce, tuż po porannych roratach. Tutaj dzień budzi się wcześniej, bo najpóźniej około 7:45 rano. W stosunku do Islandii różnica jest więc spora. Mimo wszystko i tak brakuje nam dostatecznej dawki słonecznych promieni. Lekarze zalecają nawet, by w tym okresie zażywać witaminę D, by uzupełnić jej braki (oczywiście lepiej to wcześniej skonsultować z farmaceutą lub medykiem).

Stabilne światło lepsze niż fajerwerki

Ksiądz w czasie roratniego kazania zachęcił, by docenić w życiu stałe światło, stały promień wiary. – On może być niekiedy słaby, nierozświetlający od razu wszystkich mroków naszego życia. Ale wierzcie mi, lepsze nawet małe, ale stabilne źródło światła niż sztuczne ognie. Światełko będzie z nami przez cały czas, sztuczne ognie – choć spektakularne i widowiskowe – za chwilę znikną i znowu przyjdzie ciemność – mówił do wiernych. I przekonywał, że w życiu duchowym istotniejsza jest stała, codzienna, pokorna modlitwa niż wielkie uniesienia raz na jakiś czas. Co prawda, one niekiedy są potrzebne, bo potrafią zmienić kierunek życia. Jednak w codziennym życiu to stabilność, a nie uniesienia są ważniejsze. To jak z latarnią morską. Ona nie musi rozświetlać całego morza czy oceanu, ważne, że jest stabilna. Dzięki temu kierujący statkiem wie, dokąd zmierzać. Wie, gdzie jest bezpieczny port.

>>> Betlejemskie Światło Pokoju wędruje po Polsce

Kościół Hallgrímura – luterański kościół w Reykjavíku, nosi imię islandzkiego poety i duchownego Hallgrímura Péturssona, fot. Maciej Kluczka

Te słowa bardzo dobrze oddają moje islandzkie doświadczenie. Fajerwerków tam nie było, światełka w oknach często były małe i nie rozświetlały całego domu czy ulicy, przy którym stał. Jednak dzięki temu, że były one stabilne i dzięki temu, że było ich wiele – to mimo ciemności panował tam spokój, ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Na koniec Adwentu i na najkrótsze dni w roku życzmy więc sobie stabilnego światła. I Światła, które rozświetla mroki.

Domy Reykjavíku, fot. Maciej Kluczka
Domy Reykjavíku, fot. Maciej Kluczka
Domy Reykjavíku, fot. Maciej Kluczka
Domy Reykjavíku, fot. Maciej Kluczka
Domy Reykjavíku, fot. Maciej Kluczka
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze