Fot. Archiwum prywatne Weroniki

Gdzie medycyna mówi „nie wiem” – tam działa Bóg [ROZMOWA]

Weronika Zilborowicz to lekarka z powołania. Jednak zanim zdecydowała się pójść na medycynę, długo zastanawiała się, co chciałaby robić w życiu. Dziś – jak sama podkreśla – jest naprawdę szczęśliwa. Nie ma już w sobie lęku przed śmiercią, który dawniej towarzyszył jej na co dzień i nie wstydzi się modlić za swoich pacjentów w gabinecie. Skąd u niej te zmiany i kiedy jej modlitwa przyniosła pierwsze owoce? Na te oraz wiele innych pytań odpowiedziała w rozmowie z Karoliną Binek.

Karolina Binek (misyjne.pl): „Zachwycam się Bogiem, ludźmi i światem”. Tak brzmi Twój opis na Instagramie. Zawsze miałaś takie podejście do życia czy też pojawiło się to u Ciebie dopiero w jakimś szczególnym momencie?

Weronika Zilborowicz: Pojawiło się to dopiero z czasem, kiedy bardziej zbliżyłam się do Boga i kiedy się nawróciłam. Było więc to mniej więcej siedem lat temu. napełni do niego, więc tak mniej więcej 7 lat temu. To wtedy zaczęłam się tak naprawdę zachwycać Bogiem. Co prawda – nigdy nie było tak, żebym nie wierzyła w Boga, ale miałam szczególny moment w swoim życiu w czasie pandemii koronawirusa, kiedy zbliżyłam się do Niego jeszcze bardziej. Wtedy też czytałam „Anię z Zielonego Wzgórza” i bardzo chciałam tak jak ona zachwycać się ludźmi i stworzeniem. Czułam też pragnienie, żeby Bóg zachwycał mnie jeszcze bardziej i wręcz się o to modliłam.

Zaciekawił mnie wątek nawrócenia. Jak to się stało i jaka byłaś przed nawróceniem? Zmieniłaś się?

– Nie miałam tak, że przed nawróceniem byłam złym człowiekiem, a potem jak poznałam Boga, to po prostu moje życie wywróciło się o 180 stopni. Zawsze byłam ambitna i dość poukładana. Ale gdzieś z tyłu głowy miałam poczucie strachu przed śmiercią. Nie czułam stabilności i bezpieczeństwa. Po nawróceniu natomiast mam w sobie więcej pokoju. Zniknął też lęk przed jakąkolwiek śmiercią. Poza tym uważam, że wcześniej miałam bardzo dobre życie – byłam na wymarzonych studiach, miałam rodzinę, chłopaka, przyjaciół, finanse, żyłam w Gdańsku na bardzo dobrym poziomie. A później, gdy zbliżyłam się do Boga – wszystko zaczęło się rozpadać, ale za to znalazłam wtedy szczęście. Z czasem doszłam też do wniosku, że moje życie zostało przez Boga oczyszczone i dopiero wtedy zrozumiałam, że przyniosło to dobrze owoce, które zastąpiły mi luki po rzeczach, które utraciłam.

Fot. Archiwum prywatne Weroniki

>>> Kurs Alpha to nie lekcja religii. To świetne narzędzie ewangelizacji [ROZMOWA]

Pojawił się temat pracy… Ty zawsze chciałaś być lekarzem?

– Nie mam takiej historii, że marzyłam od dziecka, żeby być lekarzem i leczyłam wszystkie swoje pluszaki. Wierzę, że z Duchem Świętym nie ma przypadków, chociaż czasami wydaje mi się, że właśnie przypadkiem wybrałam tę drogę. W gimnazjum zastanawiałam się, na jaki profil chciałabym pójść do liceum. Bardziej myślałam nawet o prawie. Ale pewnego dnia koleżanka powiedziała mi, że ogląda serial „Chirurdzy” i że może ja też chciałabym zostać lekarzem. Wtedy ta rozmowa wydała mi się błaha i potraktowałam ją jako jedną z wielu. Ale okazało się, że bardzo zapadła mi w pamięć i że została we mnie jeszcze na długi czas. Dziś jest dla mnie dowodem na to, że Pan Bóg może wskazywać nam drogę przez przeróżne osoby, a nawet przez świeckie seriale. Co więcej – zrozumiałam nawet, że mam wewnętrzne potrzeby, żeby służyć ludziom. I już wiedziałam, żeby wybrać w liceum profil biologiczno-chemiczny i iść na medycynę. Ale nie okazało się to takie łatwe, bo się na nią nie dostałam. Rozpoczęłam więc studia z farmacji, ale miałam plan, że w następnym roku będę poprawiać maturę, bo jest to dość częste u studentów medycyny. Po pewnym czasie doszłam jednak do wniosku, że może nie jest to dobry pomysł i że lepiej już zostać tu, gdzie jestem. Ale wierzę, że i w tej sytuacji Duch Święty znów pokierował moim życie. Zaznajomiłam się z osobami, które też chciały podejść jeszcze raz do matury i stwierdziłam, że skoro wszyscy, to ja też. No i się udało!

Na swoim Instagramie wspominasz, że są sytuacje, do których Duch Święty Ciebie pcha. Kiedy tak się dzieje? Możesz podać jakąś konkretną sytuację?

– Mam wrażenie, że w większości przypadków w gabinecie Duch Święty kieruje mną na przeróżne sposoby. Czasami wręcz czuję, że to nie moja wiedza ani mądrość, tylko że Duch coś mi podpowiada. Zdarza się tak szczególnie, kiedy diagnozuję pacjenta, zastanawiam się, na co może być chory i nie wiem co zrobić, aż tu nagle coś mi się znienacka przypomina. Zdarza się też tak, że pacjent przychodzi do mnie z jakimś schorzeniem, chociażby ze zwykłym przeziębieniem czy bólem kręgosłupa. A ja czuję wręcz, że oprócz tego, siedzi w nim coś jeszcze, że chciałby porozmawiać. I mimo że mam 12 minut na wizytę jednego pacjenta i nie chcę robić do siebie kolejek, to decyduję się najczęściej z tą osobą porozmawiać o jakimś innym aspekcie życia. I właśnie wtedy pacjent zaczyna się otwierać i okazuje się na przykład, że ma bardzo trudną sytuację życiową. To są chwile, kiedy mogę służyć zarówno pomocą medyczną, ale też mądrością Ducha Świętego. Wtedy czuję, że to nie ja, tylko że On prowadzi rozmowę. Podobnie zdarza się, kiedy medycyna nie ma już żadnego pomysłu na pacjenta albo kiedy pacjent nie ma finansów na dalsze leczenie lub też brak możliwości dojazdu w różne miejsca. Wtedy proponuję mu swoją modlitwę, bo po prostu wiem, że jest coś więcej, że tam, gdzie medycyna mówi już „nie wiem”, tam działa Bóg. Zdarzyło się nawet, że ktoś przyszedł do mnie z bolącym od kilku miesięcy barkiem albo z bólami kręgosłupa. Modlę się za niego i na następnej wizycie słyszę, że wszystko przeszło. Nie wiem, jak to jest możliwe, ale w ostatnim czasie mam wiele takich sytuacji i widzę, że Bóg działa. Albo spotkałam w gabinecie kobietę, która zmagała się z lękiem przed śmiercią. Miała również koszmary, budziła się w nocy. Pomodliłam się za nią i przy kolejnym spotkaniu usłyszałam, że przesypia całe noce, że wszystko minęło.

Zdarza Ci się poruszać z pacjentami temat wiary?

– Zdarza się, ale nie codziennie. Bo przyjmując każdego dnia 35 pacjentów, trudno byłoby porozmawiać z nimi na ten temat. Ale kiedy tylko czuję, że powinnam zapytać o coś więcej, to od razu to robię.

>>> Bezdomność ma twarz kobiety [REPORTAŻ]

Pacjenci szybko się otwierają czy czasami potrzeba do tego czasu i kilku spotkań?

– Zazwyczaj trzeba im zadać jakieś konkretne pytanie, żeby się otwarli, aczkolwiek są to pojedyncze przypadki, że muszę kogoś zachęcać do rozmowy. Niestety najczęściej pacjenci nie mają z kim porozmawiać. Żyjemy przecież w czasach, w których ludzi w ogóle mało rozmawiają ze sobą, a tym bardziej nie poruszają już jakichś głębszych tematów. Często nie mają komu się wyżalić i w jakiś sposób zawód lekarza jest dla nich zawodem, do którego mają zaufanie. Choć – nie oszukujmy się – wielu z nas poznało w swoim życiu różnych lekarzy i łatwo jest to zaufanie stracić. Ja staram się natomiast pokazywać, że mogą mi się wygadać, że zawsze znajdę dla nich czas i że jestem dla nich.

fot. Kuprevich – Freepik

Każdy pacjent to inna historia. O niektórych, szczególnie o tych trudniejszych pewnie trudno jest zapomnieć. Potrafisz po wyjściu z gabinetu się od nich odciąć i skupić się na czymś innym czy jest to trudne?

– Nie żyję pojedynczymi historiami. Zazwyczaj bardziej skupiam swoje myśli na tym, że obracam się w bardzo specyficznym środowisku, gdzie bardzo dużo mówi się o chorobach, śmierci, swoich problemach i różnych patologiach. W gabinecie wręcz spotykam się z tak wieloma patologiami, jak nigdy wcześniej. Zdarza się, że to wysysa ze mnie siły. I dlatego cieszę się, że mam Boga, bo bez niego nie dałabym rady. To On sprawia, że mam nową motywację do dalszego działania i że mimo obciążenia tak wieloma negatywnymi myślami, radzę sobie.

Spotykając się na co dzień z tak wieloma trudnymi sytuacjami na pewno jeszcze bardziej doceniasz wszystko, co masz. A czy możesz powiedzieć, że czujesz się spełniona?

– Zdecydowanie tak. Często też rodzinie i znajomym wspominam, że jestem szczęśliwa. Moje szczęście tak naprawdę nie wynika z tego, czy akurat przechodzę dobre chwile czy złe. To szczęście jest dla mnie stałe i dzieje się tak odkąd poznałam Boga. Wcześniej zależało ono od okoliczności. Żyłam w przeświadczeniu, że będę szczęśliwa, jeśli znajdę sobie chłopaka, jeśli wyjdę za mąż, jeśli będę miała dzieci, jeśli skończę studia. Tak było przed moim nawróceniem. Wierzyłam, że właśnie te etapy w życiu mogą mi dać spełnienie. Tymczasem dziś nie jestem nawet na większości z nich, ale tak zwyczajnie czuję się spełniona. Wiem, że wypełniam Boży plan i że On ma różne pomysły na różne etapy mojego życia. A ja staram się je przyjmować z pokorą.

>>> Postwencja jest potrzebna w każdym środowisku, w którym dochodzi do śmierci samobójczej [ROZMOWA]

Często mamy w sobie wyobrażenie dotyczącego tego, jacy będziemy. Ty też miałaś w sobie pewne przekonania, jakim będziesz lekarzem? Bardzo odbiegały od tego, jaka jesteś dzisiaj?

– Na studiach ludzie zazwyczaj nie zastanawiają się nad tym, jakim będą lekarzem w relacjach z pacjentami, tylko tak uparcie się zastanawiają jaką wybiorą specjalizację. Zresztą – mnie też raczej wszyscy wtedy pytali o to, jaką dziedziną medycyny chcę się zajmować. U mnie zmieniało się to na przestrzeni lat, ale często odpowiadałam, że chciałabym być w takim miejscu, w którym nie będę musiała oddzielać sacrum od profanum i w którym w jakiś sposób będę mogła służyć innym nie tylko moją wiedzą medyczną, ale też będę miała okazję, żeby pomagać też pod względem duchowym i żeby nawiązywać relacje z pacjentami. Myślę więc, że jestem teraz w odpowiednim miejscu i że to właśnie Bóg mnie do niego pokierował. W przychodni, w której pracuję i w tej specjalizacji mogę się rozwijać. Nie wiem natomiast, czy jestem pod jakimś względem lepszym lekarzem niż zakładałam, że będę. Ale cieszę się, że jest jak jest. 

>>> Pójście do psychologa to nie oznaka słabości, a siły [FELIETON]

Swoimi historiami z pracy dzielisz się też na Instagramie. Jak to się zaczęło? Przed rozpoczęciem miałaś dużo wątpliwości, czy aby na pewno warto to robić?

– Jest to dość ciekawa historia. Kiedy się nawróciłam, to już miałam konto na Instagramie, ale nie wrzucałam tam raczej jakichś konkretnych treści. Przyszedł jednak taki czas, kiedy poczułam, że chciałabym dodać też coś związanego z wiarą. Dopiero kiedy zaczęłam wprowadzać Boga do swojej pracy w przychodni, zdecydowałam się też pisać o swojej wierze w mediach społecznościowych. Właśnie wtedy miała też miejsce pewna sytuacja, którą dzisiaj traktuję jako świadectwo. Przyszedł do mnie na wizytę wtedy pan, który został uzdrowiony i wspomniałam o tym na Instagramie. Wcześniej oczywiście miałam myśli, że może to nie jest dobry pomysł. Aż w końcu pomyślałam sobie „Boże, co się może stać?”. I mimo że nie spotkałam wcześniej żadnego lekarza, który opowiadałby o tym, że modli się za swoich pacjentów, to postanowiłam spróbować. Okazało się później, że Bóg bardzo szybko potwierdził mi, że warto to robić. Co więcej – mój historię o uzdrowieniu udostępnił u siebie Marcin Zieliński i wtedy na moim profilu pojawiło się więcej obserwujących. Jeśli więc moje zasięgi zostały już zwiększone, to doszłam do wniosku, że nie mogę z tego nie skorzystać i że ewidentnie Pan Bóg chce, żebym szła w to dalej. I tak działam i bardzo się cieszę, że wszystko w moim życiu potoczyło się właśnie w taki sposób. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze