Granicą inkulturacji jest wierność Ewangelii. O powstawaniu rytu amazońskiego [ROZMOWA]
O rycie amazońskim, inkulturacji i liście apostolskim Desiderio desideravi z o. Kasprem Kaproniem OFM rozmawia Michał Jóźwiak.
Michał Jóźwiak (misyjne.pl): Jest Ojciec członkiem komisji ds. rytu amazońskiego. Może Ojciec opowiedzieć, na jakim etapie są prace i w jakim kierunku zmierzają?
Kasper Kaproń OFM: – Nie mogę powiedzieć zbyt wiele, bo prace są objęte tajemnicą. Teraz pracują komisje: antropologiczno-społeczna i duchowa, historyczno-kulturowa, teologiczno-eklezjologiczna, rytualno-prawna. Ja należę do tej ostatniej. Ona będzie weryfikować cały ryt przed przesłaniem projektu do watykańskiej dykasterii.
Ile osób tworzy tę komisję?
– Około trzydzieści osób z różnych krajów. To antropologowie, teologowie, liturgiści, członkowie społeczności rdzennej oraz kilku biskupów.
Kard. Arthur Roche mówił, że powstanie rytu amazońskiego to będzie inkulturacja mszału rzymskiego. Wiadomo, jak dokładnie będą wyglądały prace komisji?
– Na tym etapie trudno powiedzieć. W komisji mamy bardzo rozbieżne stanowiska co do przebiegu prac, więc trzeba poczekać na szczegółowe ustalenia. Na ten moment trwa zbieranie danych antropologicznych z całego okręgu amazońskiego – tak, abyśmy wiedzieli, do czego mamy nawiązywać. Przyglądamy się efektom pięciuset lat ewangelizacji na tych terenach – jak wygląda liturgia, tradycje, zwyczaje, elementy pobożności ludowej. To punkt wyjścia. Przed komisją minimum kilka lat pracy.
>>> Raport o stanie liturgii. Rozmowa z Tomaszem Grabowskim OP [PODKAST]
Ryt rzymski w Amazonii źle się zakorzenił?
– Zakorzenił się bardzo dobrze.
To dlaczego ryt amazoński jest potrzebny Kościołowi?
– Liturgia jest żywa. W samym Kościele mamy około trzydziestu różnych rytów. One rodziły się w sposób naturalny. Niektóre społeczności potrzebują teraz ewangelizacji, bo nie ma choćby stałej obecności kapłana. Dobrze byłoby, wzorem pierwszego tysiąclecia chrześcijaństwa, w oparciu o to, co jest niezmienne zaproponować ludziom formę liturgii, która kulturowo będzie im najbliższa.
Kościół od kilkudziesięciu lat zwraca uwagę na potrzebę inkulturacji, czyli dostosowania przekazu Ewangelii do konkretnego kontekstu kulturowego. Jakie są jej granice?
– Granicą jest wierność Ewangelii. Słowo Boże, które przychodzi do ludzkiego świata jest niezmienne. Pierwszą inkulturacją jest sam Jezus Chrystus, który przychodzi na świat w społeczności żydowskiej: przychodzi do konkretnej kultury. W miarę rozprzestrzeniania się Ewangelii dochodzi do kolejnych inkulturacji. Wiara wchodzi w przestrzeń cywilizacji rzymskiej i greckiej. Stąd też czerpie wiele swoich pojęć. Choćby pojęcie „osoby”, które jest przecież czysto filozoficzne. Żeby jedną, niezmienną prawdę przeszczepić na inny grunt, trzeba przyjąć aparat pojęciowy, którym posługuje się człowiek zakorzeniony w danej kulturze. Czas, kultura i język się zmieniają.
Tyle że to proces niezwykle skomplikowany i głęboki.
– Zgadza się. Nie możemy inkulturacji traktować jak lakieru, który tylko zmieni powierzchnię. To byłyby pozory. Podajmy najprostszy przykład. Matka Boża o indiańskich rysach twarzy to nie inkulturacja. To najwyżej interpretacja artystyczna. To samo dotyczy szat liturgicznych – to szczegóły, detale dotyczące form wyrazu. Ważne, ale nie najistotniejsze. Kluczowe jest przeniesienie dogmatów na grunt danej kultury tak, aby były one jasne dla jej społeczności.
>>> Czy świeccy mogą zarządzać parafią?
Przy zachowaniu niezmienności znaczenia.
– Otóż to. W niektórych kulturach nie występuje przecież pojęcie „osoby”. Jak wtedy nauczać o Bogu w Trzech Osobach? Potrzebne jest ogromne i wnikliwe poznanie rzeczywistości, do której naszą wiarę chcemy zaszczepić.
29 czerwca papież Franciszek wydał list apostolski Desiderio desideravi. Zwracał w nim uwagę na potrzebę formacji liturgicznej. Mimo że liturgia rzymska jest dla nas przecież najbliższa kulturowo, to zdaje się, że często niestety jej nie rozumiemy.
– Ten dokument zostaje sprowadzony do refleksji czy medytacji. Wynika to z tego, że nie wiemy, czym naprawdę jest liturgia. Papież Franciszek namawia nas, żebyśmy uchwycili liturgię nie w kategoriach norm i nakazów – tylko w sensie teologicznym. Ten dokument ma za zadanie przywrócić pokój liturgiczny przez lepsze zrozumienie tego, czym jest liturgia Kościoła. Formy są oczywiście ważne, ale mają znaczenie drugorzędne. Tymczasem my wciąż myślimy o ceremoniale, o tym, ile świeczek musi być na ołtarzu, ile razy go okadzać, kiedy można otworzyć drzwiczki od tabernakulum i jak trzymać dłonie podczas koncelebry. Papież chce, żebyśmy odeszli od takiego myślenia o liturgii.
W Kościele nie ma nic ważniejszego od liturgii i rzeczywiście nie można jej sprowadzać do form. One wskazują na pewną rzeczywistość, ale jej przecież nie zastępują.
– Nawet Pismo Święte ma wobec liturgii charakter służebny, bo ono opisuje prawdę o Bogu, ale jej nie uobecnia. Wszystkie dziedziny teologiczne mają się odnosić do liturgii, bo jest ona dla nas absolutnie fundamentalna. Z bardzo prostego powodu – to spotkanie z żywym Bogiem. To miłosne spotkania pomiędzy Oblubieńcem i Oblubienicą. Owszem, miłość wymaga rytuału. Rytuały wyrażają miłość, ale nie są jej treścią.
Te rytuały muszą mieć konkretną, przewidzianą przez Kościół formę. Bo liturgia jest własnością Kościoła, a nie celebransa, który dodaje do niej swoje elementy. Czy papież nie poświęca za mało miejsca na wskazywanie nadużyć liturgicznych, których dzisiaj nie brakuje?
– Myślę, że Franciszek w tym dokumencie poświęcił na to sporo miejsca. Wskazał na dwa zagrożenia. Z jednej strony rygoryzm, a z drugiej zbyt, nazwijmy to, spontaniczne podejście do liturgii. Papież mówi, że jedno i drugie podejście jest złe. Zachęca nas, żebyśmy rozumieli liturgię w duchu soborowej konstytucji o liturgii Sacrosanctum Concilium.
No właśnie. Czy ta liturgia, którą mamy dzisiaj jest tą, której chcieli ojcowie soborowi?
– Trudno powiedzieć. Być może nie chcieli, żeby wyewoluowała w takim kierunku jak przez ostatnie sześćdziesiąt lat, ale liturgia za kolejne pół wieku będzie przecież inna. Będzie się zmieniać, ponieważ Kościół jest żywym organizmem. Ale nie oznacza to, że każdy może dowolnie zmieniać formy liturgiczne na takie, które mu odpowiadają.
Ustaliliśmy, że mamy około trzydziestu rytów w Kościele. W niektórych momentach historii funkcjonowały w Rzymie nawet cztery formy rytu rzymskiego obok siebie. Czy wola papieża wyrażona w Desiderio desideravi, aby usunąć starszą formę rytu rzymskiego nie jest krokiem przeciwko liturgicznej różnorodności?
– Te ryty powstały w sposób naturalny. Jednym z nich jest ryt rzymski. Pytanie, czy mogą być dwie formy tego samego rytu.
>>> Co łączy wiernych ze środowisk Tradycji i neokatechumenatu?
Benedykt XVI dał pozytywną odpowiedź na to pytanie. Franciszek daje odpowiedź negatywną.
– Papież Benedykt odróżnił jednak formę zwyczajną od nadzwyczajnej. Jak sama nazwa wskazuje, ta druga jest traktowana jako coś wyjątkowego i wskazującego na wyjątkowe okoliczności. Nie możemy jej traktować jako podstawowej i powszechnie obowiązującej formy. Franciszek chce, żeby liturgia nas łączyła.
Tylko czy nie podjął reformy w sposób, który de facto jeszcze bardziej nas w tym temacie podzieli?
– Liturgia rzymska przechodziła swoje reformy od czasów papieża Grzegorza Wielkiego. Obecnie przyjęły formę ksiąg liturgicznych promulgowanych przez Pawła VI i Jana Pawła II. To jest naturalna droga ewolucji tego rytu. Nie można uznawać, że stara i nowa liturgia występują równolegle. Trzeba uznać, że zreformowana liturgia jest kontynuacją wcześniejszej formy kultu, bo tak de facto jest.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |