Jadłodzielnia – sposób na niemarnowanie jedzenia i pomoc drugiemu człowiekowi [ROZMOWA]
Co sekundę w Polsce marnuje się 90 kg żywności. Aby temu zapobiegać powstają inicjatywy takie jak otwarcie jadłodzielni. Jedna z nich dzięki współpracy Fundacji CHOPS oraz marki Winiary już od półtora roku znajduje się w Kaliszu. I – jak podkreśla prezes fundacji Roman Żarnecki – żywność po każdym uzupełnieniu znika z niej niemal natychmiast.
Karolina Binek (misyjne.pl): Skąd pomysł, by otworzyć w Kaliszu jadłodzielnię? Mogłoby się przecież wydawać, że tego typu pomysł sprawdzi się raczej w większych miastach – takich jak Wrocław czy Poznań.
Roman Żarnecki: Sama jadłodzielnia nie jest naszym pomysłem, bo funkcjonuje w wielu miastach już od dawna. Pomysł natomiast jest prosty – żeby dzielić się jedzeniem. Ja zawsze w Kaliszu chciałem mieć jadłodzielnię, bo uważam to za właściwe działanie. Czekałem tylko na okazję, żeby mieć dobrego partnera do tego pomysłu. Projekt firmy Winiary, która wyszła temu naprzeciw, jest idealny. Warto podkreślić, że wyróżnia się on trochę od innych jadłodzielni, o jakich słyszałem. Założenie jest takie, że my dbamy o czystość lodówki i o jakość produktów, a Winiary m.in. płacą za prąd. Dzisiaj mogę więc powiedzieć, że widziałem różne jadłodzielnie w wielu miastach Polski, ale jeśli nie ma osoby, która by dbała o to miejsce, tak jak u nas, to kiepsko. Nasza jadłodzielnia wyróżnia się więc tym, że zawsze jest w niej czysto.
Kiedy okazało się, że pomysł utworzenia jadłodzielni w Kaliszu wypalił?
– Pokazały to już pierwsze tygodnie. Jadłodzielnia stoi od półtora roku, ale już wcześniej przeprowadziłem badania i rozmowy z osobami, które pojawiały się w fundacji i pytałem je, jakby była przez nie odbierana jadłodzielnia. Poza tym już na podstawie samych działań, prowadzonych przez fundację okazało się to zasadne. Natomiast podopieczni to jedno, a miasto to drugie. Na szczęście szybko okazało się, że nie tylko osoby, które znają naszą fundację są zainteresowane tym, żeby coś zabrać i dziś każdego dnia naszą jadłodzielnię odwiedza około 100 osób.
Szybko znalazły się firmy, które chciały zaangażować się w zaopatrywanie jadłodzielni?
– Wiele produktów pojawia dzięki naszej kaliskiej społeczności. To jest też trochę taka prowokacja, żebyśmy zamiast marnować jedzenie – zaczęli działać. Poza tym tę ideę rozszerzyliśmy też w lokalnych mediach, wydrukowaliśmy ulotki, roznosiliśmy je w marketach, punktach sprzedaży i u producentów, bo w Kaliszu jest dużo producentów żywności. Skontaktowaliśmy się również z restauratorami, jednak w tym przypadku mieliśmy jeden warunek – aby żywność była pakowana hermetycznie i dzięki temu była przydatna do spożycia. Szybko zauważyliśmy więc, że ta idea się przyjęła i chcemy ją dalej rozszerzać.
>>> Czasem trzeba poruszyć jeden kamień, żeby ruszyła lawina pomocy [ROZMOWA]
Widziałam na Facebooku jadłodzielni, że dobrze to rozwiązanie sprawdza się po świętach, kiedy ludzie zarówno przynoszą jedzenie, jak i je odbierają.
– Tak, to działa w dwie strony. Jest to najprostsza forma pomocy i zapobiegania marnowaniu żywności. My naprawdę jesteśmy nieświadomi, jak dużo żywności się marnuje. Według ostatnich statystyk, którym się przyglądałem – w Polsce co sekundę 90 kilogramów żywności trafia do śmietnika. To brzmi wręcz nieprawdopodobnie! Ta skala jest przecież ogromna. Dlatego, zamiast marnować, zapobiegajmy i dostarczajmy żywność do jadłodzielni, jeśli mamy ją w swojej okolicy.
Idea jadłodzielni obala też mit, że z tej żywności i z tej pomocy nie muszą korzystać tylko najubożsi, ale tak naprawdę każdy z nas.
– Wygrywamy na tym ze wszystkich stron. Bo w pomaganiu powinniśmy być wrażliwi na drugiego człowieka. Niektórych krępuje udanie się po pomoc do naszej fundacji, do Caritas czy do różnych instytucji. Może tylko chwilowo są w jakimś kłopocie i chętnie skorzystaliby z tej żywności, ale się wstydzą. Tymczasem do jadłodzielni mogą pójść w dowolnej chwili, wieczorem lub rano, i poczęstować się czymś. Nie muszą się identyfikować z tym, że stoją w kolejce do punktu Caritas. Dlatego myślę, że ten projekt i idea jadłodzielni ma wiele zalet.
Zdarza się, że jadłodzielnia jest uzupełniana o konkretnych porach czy też właściwie przez cały dzień ktoś coś do niej przynosi?
– To jest spontaniczna akcja społeczna. W naszej jadłodzielni systematycznie ustawiają się kolejki. Na przykład w okolicach 7:30 jedna cukiernia przywozi drożdżówki, prawdopodobnie z poprzedniego dnia. Jest ich kilkadziesiąt, czasem nawet kilkaset. Ludzie czekają, kiedy ten samochód podjedzie. Pewne ruchy zostały więc rozszyfrowane przez społeczeństwo. Ale dużo jest takich nieprzewidzianych – nie wiemy kto i kiedy wstawił jedzenie. Co prawda w naszej jadłodzielni jest kamera, bo taki też był warunek sponsora. W ten sposób potrafimy policzyć, ile osób przychodzi, ich wizerunku oczywiście nie upubliczniamy. Ale dla naszej informacji i dla bezpieczeństwa, jeśli wydarzyłoby się coś przykrego, to obiekt jest monitorowany i wiemy, jak często jest zasilany przez różne instytucje czy sklepy. Mamy też podpisane porozumienia z kilkoma sklepami, chociażby z Dino, którego pracownicy dzwonią do nas i mówią, że została żywność, a nasi wolontariusze ją później odbierają i zasilają jadłodzielnię.
Czyli w działalność jadłodzielni w Kaliszu zaangażowani są również wolontariusze Fundacji CHOPS?
– Tak, ja jestem zwolennikiem tego, żeby angażować ludzi do działania. Im więcej zadań, tym bardziej jestem szczęśliwy, że mogę komuś je powierzyć. I dzieje się to właśnie w myśl hasła, które głoszę – pomagając innym, pomagasz sobie. A jadłodzielnia to tylko jedna z wielu możliwości, w ramach których możemy angażować naszych wolontariuszy.
>>> Gdy na prostą to za daleko – jak wyglądają święta w Domu Ochrony Życia Poczętego w Odolanowie
Zawsze pod koniec dnia jadłodzielnia jest pusta?
– Ona jest pusta bardzo często, bo to jest fenomen jadłodzielni, że żywność nie przebywa w niej dłużej niż 15 minut, a czasem nawet krócej. Tak często jest odwiedzana i tak wielu ludzi ją odwiedza, że żywność znika natychmiast. Niełatwo trafić na pełna jadłodzielnię. Najczęściej jest tak, że ktoś ją zasila jedzeniem, odjeżdża i zaraz ktoś przychodzi po tę żywność. Nawet się śmieję, że ci ludzie mają jakiś podgląd, ale oni po prostu krążą tam i nagle ktoś się pojawia i otwiera. Jadłodzielnia jest blisko miejsca mojej pracy, więc zdarza się też, że edukuję i uczę, jeśli spotkam kogoś, kto wkłada do torby dwadzieścia jogurtów. Tłumaczę mu wówczas, że po to jest ten punkt, żebyśmy się dzielili. Oczywiście można zabrać stąd wszystko, ale uczulam, żebyśmy dbali o innych. I wtedy bardzo proszę, żeby wypakować i zabrać taką część, która tę osobę zaspokoi. To jest ruch społeczny, który powoduje, że zdarzają się różne zachowania. Niemniej, staramy się uczyć, ingerować i pokazywać, jak powinno się postępować.
W sumie ktoś może wyjść z założenia, że jeden spacer do jadłodzielni to zrobienie zakupów na kilka dni.
– Oczywiście nie do końca tak to działa, bo zwykle są to produkty z krótkim terminem przydatności do spożycia. Jest to po prostu przykład zwykłego braku wyobraźni. Ale nie można się zniechęcać i powiedzieć, że z tego powodu nie będziemy robili takich akcji, jeśli kilka osób się tak zachowuje. Będziemy edukować i może dojdziemy do tego, że ci ludzie przestaną tak robić. Każda podróż wymaga tego, żeby zrobić pierwszy, drugi krok i w ten sposób znajdujemy się dalej.
Jadłodzielnię z logiem marki Winiary oraz Fundacji CHOPS można też spotkać w innych miastach. Ich mieszkańcy lub też samorządy sami wyszli z inicjatywą utworzenia tam jadłodzielni?
– To wszystko zaczyna się u sponsora, czyli w firmie Winiary. Oni mają fundusz, oni fundują i określają, ile tych punktów chcą. Pierwszy punkt był w Kaliszu. Chcieliśmy zobaczyć, jak to będzie działać. Chociaż to firma Winiary bardziej chciała zobaczyć, bo ja wiedziałem, że to będzie sukces. I odważyłem się im powiedzieć, że jeśli chcieliby więcej, to gdzie sobie zażyczą, ja jestem w stanie otworzyć jadłodzielnie, nawet w każdym mieście w Polsce. Dzisiaj tych jadłodzieli marki Winiary jest dwanaście w różnych miastach. Mają jeden brand, działają na podobnej zasadzie i też dbają o nie wolontariusze. Oczywiście nie jest to nikt z Kalisza. Znalazłem partnerów w innych miastach, którzy podpisują z nami umowę, że będą się wywiązywać z dbania o czystość i higienę tego miejsca i szerzyć tę ideę dzielenia się. No i to się udaje, bo mamy dwanaście punktów i myślimy o kolejnych.
Tego typu przykłady pokazują też, jak można w coś dobrego zaangażować lokalną społeczność.
– Są same plusy. W jednym mieście spotkałem się tylko ze zdziwieniem i z problemami, więc w tym mieście jadłodzielni nie ma. Natomiast gdziekolwiek proponowałem, to szczególnie małe miasta były zainteresowanie. Dzisiaj mamy więc jadłodzielnię na przykład w Turku, w Ostrowie Wielkopolskim czy też w Krotoszynie. I w wielu z tych miast burmistrzowie poczuli się wręcz zaszczyceni i zadowoleni, że tyle o tym słyszeli i w końcu też mają jadłodzielnię. Nie chcę tu bić piany dla marki Winiary, ale wielki ukłon dla nich, że zgodzili się na małe miasta i małe społeczności, może trochę zapomniane. Bo w większych miastach, takich jak Poznań czy Wrocław, tych działaczy społecznych jest trochę więcej, są bardziej zaradni, są większe możliwości, więc jakoś ufundowali sobie te lodówki. My mamy wszystko – lodówki, regał, zabudowę, kamerę, prąd. Pozostaje tylko działać, więc to naprawdę fajny ukłon ze strony firmy, że zaproponowali taką akcję i czuję nosem, że dalej to się będzie rozwijało.
>>> Pusty talerz w domu dziecka zawsze czeka na rodziców [ROZMOWA]
Czasami właśnie mamy wrażenie, że w tych mniejszych miastach nie ma wielu osób potrzebujących.
– Tak, wydaje nam się, że ta bezdomność zdarza się tylko w większych miejscowościach. A tak naprawdę to w ogóle nie chodzi o bezdomność. Osoby w kryzysie bezdomności rzadko pojawiają się w jadłodzielni. Oni mają swoje szlaki. Natomiast tutaj przychodzą zwykli ludzie, którym czasami jest trudno. Ja tego nie weryfikuję, tylko czasem się przyglądam. Z chęcią otworzyłbym trzecią jadłodzielnię w Kaliszu, bo drugą otworzył Caritas. Uważam nawet, że w naszych okolicach mogłoby być pięć jadłodzielni. Bo zdarza się, że do naszej przyjeżdżają osoby z drugiego końca miasta, a na miejscu okazuje się, że jest pusta. Ale związane jest to też oczywiście z kosztami.
Myślę, że prowadzenie mediów społecznościowych jadłodzielni, zarówno tej w Kaliszu, jak i innych, jest dobrym sposobem na to, jak bardzo my sami możemy przeciwdziałać marnowaniu jedzenia.
– To prawda. Do kaliskiej jadłodzielni przychodziły nawet wycieczki szkolne. Wówczas wychowawcy przeprowadzili z uczniami lekcje w plenerze, przeczytali regulamin i zobaczyli, jak jadłodzielnia wygląda. To fantastyczny pomysł na to, by młodemu pokoleniu pokazywać, jak to działa. Dodatkowo uczniowie przynieśli ze sobą produkty, każdy coś zostawił. Widzę więc same zalety jadłodzielni i będę dążył do tego, by powstało ich więcej.
Jakie są najbliższe plany Fundacji CHOPS?
– Na pewno dalszy rozwój idei związanej z jadłodzielnią. Mam przynajmniej kilka takich punktów, w których chciałbym ją jeszcze otworzyć. Winiary chwalą się tą inicjatywą na Facebooku, co sprawiło, że była lawina próśb i telefonów o otwarcie lodówki w innych miastach. Powiem wręcz, że jest nawet kolejka oczekujących. Jeśli więc Winiary się zgodzą sponsorować dalej, to wiemy już, gdzie takie lodówki będą stały. Natomiast jeśli chodzi o plany Fundacji, to najbliższym wydarzeniem jest śniadanie wielkanocne, które planujemy zrobić na terenie Plant w Kaliszu. Co roku robimy to w innym miejscu, m.in. po to, żeby dotrzeć do innych społeczności. Najbardziej zależy nam na tym, żeby zrobić to w Wielkanoc, a nie przed nią. I dlatego dokładnie 9 kwietnia o godzinie 9 rano odbędzie się to śniadanie, będzie piękny koncert i będzie bardzo uroczyście. Zapraszam każdego, kto chciałby z nami być. Spodziewamy się, że odwiedzi nas 500 osób i jesteśmy na tyle przygotowani.
Fundacja CHOPS oraz firma Winiary poszukują partnera, wraz z którym mogliby otworzyć jadłodzielnię w Poznaniu. Kontakt: kliknij TUTAJ
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |