Język w liturgii – czy musi być zrozumiale?
W liturgicznych dyskusjach internetowych co jakiś czas pojawia się temat języka w liturgii. Chodzi rzecz jasna o to, czy pierwszeństwo powinien mieć język narodowy, czy raczej kościelny, czyli łacina.
Posoborowa reforma liturgiczna sprawiła, że dzisiaj w większości kościołów łacina już nie występuje, a zatem cała msza św. jest sprawowana w języku narodowym. Jest to oczywiście wielkie ułatwienie dla uczestnictwa, ale czy rzeczywiście potrzebne?
Czego chciał Sobór?
Żeby odpowiedzieć sobie na wyżej zadane pytanie, musimy sięgnąć do Konstytucji o Liturgii Świętej i dostrzec, czego tak naprawdę chciał Sobór Watykański II (1962-1965). Czytając ten dokument, można zauważyć, że całkowite zniesienie łaciny nie było wcale przez Sobór brane pod uwagę, gdyż wzmiankowano tylko o częściowym wprowadzeniu języka narodowego do liturgii (por. KL, art. 36). Dlaczego więc dzisiaj w liturgii łaciny praktycznie nie ma? Wynika to z prac posoborowej komisji liturgicznej, która wyszła szeroko poza założenia wspominanej Konstytucji. Ojcowie soborowi chcieli bowiem, aby w języku narodowym podczas mszy św. były wygłaszane: czytania mszalne, modlitwa powszechna i wszelkie części należące do ludu (aklamacje, pozdrowienia, itp.). Zastrzeżono przy tym, że wszyscy wierni winni „umieć wspólnie odmawiać lub śpiewać w języku łacińskim stałe części mszy świętej dla nich przeznaczone” (KL, art. 54).
>>> Gesty pochylenia głowy i ciała. Co oznaczają w liturgii?
Czy dzisiaj umiemy zaśpiewać lub odmówić po łacinie chociażby wyznanie wiary? Choć Konferencja Episkopatu Polski nakazała w 2017 r., aby w katedrach, bazylikach i sanktuariach była sprawowana msza św. w języku łacińskim (por. Instrukcja o muzyce kościelnej, nr 63), to jednak zdaje się, że przepis ten nie wszedł do dzisiaj w życie. Trzeba to uznać za szkodę. Kilkadziesiąt lat temu zwrócił na to uwagę ks. Klaus Gamber, wskazując, że jeśli język Kościoła będzie słyszalny tylko w salach wykładowych, a wielkie dzieła gregoriańskie w salach koncertowych, to nasza liturgia będzie uboga.
Język narodowy – ułatwienie czy wyzwanie?
Skoro już mamy taką sytuację, że w naszych kościołach odbywają się msze święte w języku narodowym, to czy tę rzeczywistość możemy nazwać ułatwieniem? Z pewnością w jakimś stopniu tak. Na myśl przychodzi tu sytuacja z Dziejów Apostolskich, gdy po zesłaniu Ducha Świętego apostołowie zaczęli odważnie głosić naukę w różnych językach, tak iż każdy ich rozumiał (por. Dz 2,1-13). Język narodowy w liturgii pomaga zrozumieć – w sensie lingwistycznym – to, co się wygłasza. W tym sensie jest to wielkie ułatwienie. Jednak pociąga za sobą pewną odpowiedzialność. Jeżeli nie rozumiemy tekstu, nikt z nas nie będzie zdolny wniknąć w jego głębię. Kiedy zaś tekst jest zrozumiały – choćby tylko w warstwie zewnętrznej – to okazja do tego, aby pogłębić jego rozumienie w aspekcie wewnętrznym jest nie tylko możliwa, ale wymagana do wykorzystania.
Niestety zdaje się, że dzisiaj – jak to zauważył o. Dominik Jurczak OP – w aspekcie języka rozumiemy wiele, ale w wymiarze tajemnicy już niewiele. Co to dla nas oznacza? Język narodowy w liturgii jest nam dany nie dlatego, aby nam było wygodniej, ale dlatego, aby paradoksalnie było nam nieco trudniej; abyśmy zmobilizowali samych siebie do tego, by spróbować wniknąć w treści teologiczne, którymi tchnie rytuał. Znamy przecież słowa wielu uczonych Kościoła, jak chociażby kard. Roberta Bellarmina, który pouczał w XVII w., że dla ludu wiernego uczestnictwo w liturgii i życie treściami, którymi kapłan się modli, może być przyczyną poznawania teologii. Być może dlatego ojcowie pustyni mówili, że teologiem jest ten, kto dobrze się modli, bo w modlitwie poznaje Boga (Ewagriusz z Pontu).
Język łaciński – czy dzisiaj jest nam potrzebny?
Kiedy spytalibyśmy się naszych dziadków i babć o to, w jakiej liturgii uczestniczyli, odpowiedzieliby, że brali udział za młodu w liturgii łacińskiej. Dzisiaj wokół dawnej liturgii rzymskiej (skodyfikowanej po soborze trydenckim w XVI w.) rośnie wiele mitów, spośród których jeden brzmi: „Wtedy nikt niczego nie rozumiał”. Odnosi się to rzecz jasna do języka, w którym ta liturgia była sprawowana. Jednakże to nie jest tak, że wtedy nikt niczego nie rozumiał, bo wtedy nie było takiego nacisku na intelekt, jak mamy dzisiaj. Liturgia łacińska w sposób szczególny oddziaływała na zmysły, tworząc wokół obrzędów nutkę tajemniczości, do której człowiek się zbliżał i tak poznawał Boga.
>>> Sebastian Zbierański: mszał to nie książka kucharska [FELIETON]
Niewątpliwie język łaciński wpływał na „sacrum” celebracji, bo zdarzało się wówczas o wiele mniej przeinaczeń tekstów czy też swobodnych konstrukcji gramatycznych, jakie są często dodawane przez celebransów do naszych współczesnych liturgii. Łacina wówczas łączyła cały świat katolicki, bo gdzie by kto nie był, tam mógł się modlić tym samym językiem. Dlaczego jednak ciągle używamy czasu przeszłego? Ktoś by mógł powiedzieć, że dzisiaj też to jest możliwe. Można byłoby powiedzieć więcej: takie są założenia dokumentów Kościoła, aby w celebracjach międzynarodowych używać łaciny. Jednakże coraz częściej się od tego odchodzi. Jest to pewna strata, bo używając wspólnego dla całego Kościoła języka, można byłoby w takich uroczystych celebracjach rzeczywiście stworzyć wspólnotę, która „jednym głosem” wysławia Boga. W niektórych miejscach msza św. łacińska byłaby wielkim ułatwieniem dla tych, którzy chcieliby wziąć udział w liturgii w języku Kościoła, nie znając danego języka narodowego.
Możemy zatem dostrzec, że język łaciński w liturgii nie jest do końca przeszkodą w czynnym uczestnictwie. Natomiast język narodowy nie jest też do końca ułatwieniem, gdyż wymaga od wierzącego większego skupienia i karmi bardziej intelekt, aniżeli zmysły. Dlatego warto skorzystać z tego, co mamy dzisiaj i wgłębiać się w treść teologiczną modlitw mszalnych, słyszanych przez nas w języku narodowym.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |