Ks. Piotr Jarosiewicz: w życiu duchowym kierunek jest ważniejszy niż prędkość [ROZMOWA]
Ksiądz Piotr Jarosiewicz ma czterech braci. „Był czas, kiedy wszyscy czterej byliśmy w seminariach: dwaj w seminarium diecezjalnym, a dwaj w zakonie” – opowiada duchowny w książce pt. „Boża sieć Wi–Fi. Jak z odwagą mówić światu o Ewangelii”, której fragment publikujemy poniżej.
Czy mógłby ksiądz powiedzieć kilka słów o swojej rodzinie?
Jest nas sześcioro. Mama Halina, tata Edward i czterej bracia. Był czas, kiedy wszyscy czterej byliśmy w seminariach: dwaj w seminarium diecezjalnym, a dwaj w zakonie. Nawet nasza świętej pamięci babcia mówiła pół żartem, pół serio, że tak być nie może, bo na mieście wszyscy o niej mówili. Ale później, gdy już rozeznaliśmy nasze powołania, dwóch z nas zostało księżmi (i ja, i Rafał), a dwóch pozostałych (bracia bliźniacy) są szczęśliwymi mężami i ojcami: Radek ma żonę Kingę i córkę Ingę, a Arek ma żonę Agnieszkę i córkę Hanię oraz syna Franka.
>>> By głosić Ewangelię i pokazywać klasztorne życie – zgromadzenia zakonne na TikToku [REPORTAŻ]
Jakie były początki księdza przygody z Bogiem?
Bóg był obecny w moim życiu w zasadzie od zawsze, ale Jego obraz zmieniał się wraz z upływem lat. Jak już wspomniałem, kiedy mój starszy brat wstępował do seminarium w Nowym Opolu, ja miałem dziesięć lat. Do dziś pamiętam, jak z rodzicami pojechaliśmy odwiedzić go po raz pierwszy. Wchodzimy do budynku, a tam kraty w oknach… Skąd wtedy te kraty? Do dziś tego nie wiem, ale w głowie spontanicznie pojawiła się myśl: seminarium jest jak więzienie! Do tej pory wiedziałem, że Rafał nie będzie miał żony ani rodziny, a tu jeszcze te kraty – jakby był więźniem. To nie mogło budzić dobrych skojarzeń ani pobożnych myśli…
Mój obraz Boga zmieniał się przez lata – to zupełnie naturalne. Jak już powiedziałem, wpływ na to miało środowisko moich najbliższych. Moi rodzice należeli do Domowego Kościoła, bracia wprowadzali mnie w różne przykościelne wspólnoty. Raz poznało się jakiegoś księdza, innym razem – siostrę zakonną. Ludzi, którym zawdzięczam moją miłość do Kościoła, jest naprawdę sporo. Oni wszyscy tworzyli pewien klimat, w którym ja wzrastałem od dziecka. Czasami mówię, że my, wierzący, będąc w Kościele, jesteśmy trochę jak kamień wrzucony do rzeki. Rzeka płynie spokojnie, ale gdy kamień leży na dnie wystarczająco długo – kilkadziesiąt, a może kilkaset lat – staje się gładki i miły w dotyku. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że woda nie ma szans z kamieniem – jest on taki twardy. A jednak gdy cały jest zanurzony w wodzie i leży w rzece wystarczająco długo, staje się gładki. Podobnie jest z nami. Gdy od dziecka jesteśmy we wspólnotach, gdy spotykamy ludzi Kościoła, kiedy uczestniczymy w różnego rodzaju wydarzeniach związanych z wiarą, klimat Kościoła powoli nas kształtuje. A to siłą rzeczy wyrabia w nas coraz bardziej dojrzały obraz Boga. Oczywiście najważniejszym czynnikiem tego procesu są sakramenty – zwłaszcza Eucharystia i sakrament pokuty. Dziś z perspektywy czterdziestoletniego człowieka coraz bardziej zdaję sobie sprawę z tego, jak olbrzymie znaczenie ma dla mnie codzienne uczestniczenie we mszy świętej – teraz odprawiam ją jako kapłan, wcześniej uczestniczyłem w niej jako wierny. Podobnie rzecz ma się ze spowiedzią. Jeśli od dziecka przystępujemy do sakramentu spowiedzi regularnie, Bóg kształtuje nasze kamienne serca. Dzięki Jego miłosierdziu stają się one coraz bardziej gładkie.
>>> Książkę możesz kupić tutaj
Co działo się pomiędzy chwilą, gdy myśl o powołaniu pojawiła się pierwszy raz, a samym momentem wstąpienia? Jak wyglądała droga przygotowania do seminarium?
Słowo „powołanie” jest terminem złożonym: „po-wołanie”. Najpierw jest wołanie, czyli głos Boga. A później jest to, co przychodzi „po” Bożym wezwaniu, czyli ludzka odpowiedź. Powołanie to tajemnica dwóch wolności – wolności Boga, który wzywa, kogo chce, gdzie chce i kiedy chce, oraz wolności człowieka, który na to wezwanie może odpowiedzieć, ale nie musi.
>>> Ceremoniarz na TikToku: w liturgii rozkochałem się w seminarium [ROZMOWA]
W okresie, kiedy już uświadomiłem sobie, że Bóg wzywa mnie do kapłaństwa, ale gdy jeszcze chodziłem do liceum, pomocą w rozeznawaniu woli Bożej byli dla mnie bliscy, przyjaciele, księża z parafii, wspólnoty, do których należałem, lektury, dobrzy znajomi… Ale jedna rzecz była mi szczególnie pomocna, i to polecam wszystkim, którzy słyszą w sercu głos Bożego powołania: w tamtym okresie regularnie jeździłem na różne rekolekcje powołaniowe, dzięki czemu mogłem poznać różne zakony i porozmawiać z dobrymi przewodnikami duchowymi. Ja najpierw sześć lat byłem w Zakonie Braci Mniejszych Kapucynów, po maturze wstąpiłem do tego właśnie zakonu, a po sześciu latach rozeznałem, że to nie moje miejsce, i przeniosłem się do WSD w Drohiczynie, które ukończyłem, stając się księdzem diecezjalnym. Bóg woła, ale to my decydujemy, w którym kierunku idziemy. Tu każdy musi odkryć swój rytm. Nie ma się co ociągać, ale nie można się też spieszyć. W życiu duchowym kierunek jest ważniejszy niż prędkość. Nie chodzi więc o to, by powołanie rozeznać szybko, ale dobrze. Chodzi o to, by życie na tyle układać, aby móc właściwie odczytać, czego Bóg ode mnie oczekuje. Chodzi o to, by mieć odwagę podjąć to wyzwanie, które na początku jawi się jako konkretne ryzyko. Chodzi wreszcie o to, by Bożego głosu nie zagłuszyć.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |