Fot. Archiwum prywatne ks. Michała Ostafińskiego

Ksiądz Michał maluje. Najbliższy mu obraz Maryi stworzył, gdy zmagał się z nowotworem [ROZMOWA]

Ksiądz Michał Ostafiński maluje od podstawówki. Zaczął też studiować malarstwo, jednak rok późnej wstąpił do seminarium. Najbardziej bliskim mu obrazem jest obraz Maryi, który powstał w bardzo trudnym dla niego czasie. „Był to rok moich święceń kapłańskich, ale jednocześnie też rok bardzo intensywnego zmagania się z chorobą nowotworową, którą mam w prawej ręce” – opowiada w rozmowie z Karoliną Binek.

„W odpoczynku najbardziej pomaga mi słuchanie muzyki klasycznej, malowanie, bądź po prostu przeglądanie albumów ze sztuką. Z czego będę musiał zrezygnować w posłudze kapłańskiej, okaże się dopiero w kapłaństwie” – to słowa, które powiedział ksiądz w jednym z wywiadów jako neoprezbiter. Dziś, po kilku latach kapłaństwa, można powiedzieć, że z czegoś rzeczywiście trzeba było zrezygnować?

– W jakieś mierze pewnie tak. Nie z całości, ale pewne rzeczy zostały ograniczone ilościowo
i czasowo, chociaż nie odczuwam tego jako braku. Nie czuję, żeby kapłaństwo mnie z czegoś okradło. Myślę, że to naturalna kolej rzeczy, że coś się z czasem zmienia. Ale nie zrezygnowałem z tego oczywiście całkowicie, bo jeszcze do tych pasji sięgam. To nie jest tak, że nie ma ich zupełnie, bo one są. Ale już w innym wymiarze i z inną częstotliwością niż wcześniej.

W takim razie na co jest dzisiaj mniej czasu?

– Na pewno na malowanie. Przeglądać albumy ze sztuką lub słuchać muzyki mogę w tzw. międzyczasie – jadąc samochodem lub pociągiem. A do malowania trzeba jednak przysiąść. Potrzeba do tego więcej czasu i spokoju. Dlatego malowania na pewno jest mniej. Ale to był mój świadomy wybór. Jak mówiłem już w jednym z wywiadów – ja najpierw jestem księdzem. A maluję, gdy mam chwilę wolnego czasu. Większość obrazów na moją wystawę namalowałem podczas pandemii. Kapłaństwo jest jednak dla mnie zawsze na pierwszym miejscu, a malarstwo na drugim, trzecim lub nawet jeszcze dalej.

Rozumiem więc, że najpierw w Księdza życiu była pasja do malarstwa, a myśl
o kapłaństwie pojawiła się dopiero później?

– Malarstwo interesowało mnie już od szkoły podstawowej. Chodziłem na kółka plastyczne. Później rozwijałem tę pasję w gimnazjum i w liceum. Studiowałem też malarstwo przez rok, więc w sensie chronologicznym malarstwo było pierwsze. Natomiast w sensie wartości, obecnie na tym miejscu znajduje się kapłaństwo.

>>> Gdy kariera staje się bożkiem [REPORTAŻ]

Był jakiś szczególny moment, kiedy Ksiądz uwierzył, że te obrazy sa naprawdę dobre?

– Pierwsze takie myśli pojawiły się wówczas, kiedy zacząłem zajmować w konkursach plastycznych wysokie miejsca. Później, na studiach, znajomi oraz profesorowie mówili, że mam rękę do malowania – zwłaszcza akwarelami, to zresztą moja ulubiona technika. Trzeba malować nią dosyć sprawnie, nie ma tam miejsca ani czasu na zbyt wiele pomyłek. Akryl, a jeszcze bardziej olej, to techniki, na które naprawdę trzeba mieć czas, przestrzeń oraz najlepiej pracownię, do której raczej nikt nie wejdzie. Bo nie wszyscy lubią zapachy związane z malarstwem olejnym. Terpentyna i olej niektórym przeszkadzają. A akwarela to taka technika, że można usiąść w pokoju i zagospodarować do tego kawałek stołu. Bo do malowania akwarelami używa się papieru, a nie płótna.

Fot. Archiwum prywatne ks. Michała Ostafińskiego

Co, patrząc już z perspektywy czasu, dał Księdzu ten rok studiowania malarstwa?

– Na pewno w tym czasie bardzo mocno podszkoliłem swój warsztat. Uczyłem się dużo
o rysunku, perspektywie czy też mieszaniu barw. Dzięki temu mogłem też skonfrontować swoje malarstwo z malarstwem innych osób, przede wszystkim z profesjonalną opinią profesorów. Mogłem też otworzyć oczy na pewne rzeczy. Na malarstwie – tak samo jak na innych studiach – człowiek spotyka się z opinią i z oceną. To też jest dla mnie ważne, że moje prace zostały poddane konstruktywnej opinii i ocenie. Zdaniem profesora pewne rzeczy były dobre, inne nie. Dowiedziałem się, co warto zmienić. To był bardzo dobry rok, którego na pewno nie żałuję. Zawsze mówię, że ten rok był mi potrzebny i ważny dla mojego malarstwa oraz dla rozeznania powołania. Dzięki temu upewniłem się, że kapłaństwo to moja droga.

Studia świeckie dają też coś w kontekście kapłaństwa? Spojrzenie na to, jak wygląda życie na innych studiach jest dla Księdza przydatne w kapłaństwie?

– Myślę, że jest bardzo przydatne, tym bardziej, że mieszkałem w akademiku. Doświadczenie życia typowo studenckiego, nawet nauczenie się ogarniania samodzielnie codziennych posiłków, to ważna umiejętność. Pamiętam, że na studiach malarskich zaopatrywałem się
w siatkę ziemniaków na tydzień i w biały ser. Taki posiłek towarzyszył mi przez większą część studiów. Sam sobie przygotowywałem wtedy śniadania, obiady i kolacje. Starałem się zaoszczędzić na jedzeniu, aby mieć więcej pieniędzy na materiały do malowania. Pod tym względem seminarium jest zupełnie inne, bo posiłki są na konkretną godzinę i ktoś zajmuje się ich zrobieniem, więc chociażby o te kwestie kleryk nie musi się troszczyć i o nich myśleć.

Pojawiły się później u Księdza myśli, czy aby na pewno pójście do seminarium to dobra decyzja, że może lepiej byłoby zostać na tym malarstwie?

– Takich myśli nie miałem. Nigdy nie miałem wątpliwości, czy to była dobra decyzja. Może dlatego, że ten rok w pełni zamknąłem. Nie przerwałem go, kiedy pojawiały się myśli o kapłaństwie. Pozwoliłem sobie go zamknąć i zdać dobrze wszystkie egzaminy. Szedłem do seminarium z poczuciem, że spróbowałem, że wiem, jak to jest, doświadczyłem innych studiów i jestem przekonany, że to nie jest do końca moja droga. I nigdy – ani w seminarium, ani teraz już w trakcie siedmiu lat kapłaństwa – nie żałowałem, że nie dokończyłem tych studiów malarskich.

>>> Ks. Krzysztof Freitag SAC: nie wyobrażam sobie kapłaństwa bez świeckich [ROZMOWA]

Wspominał Ksiądz, że wiele obrazów na wystawę powstało w trakcie pandemii. A teraz, kiedy pandemia już się skończyła, kiedy znajduje Ksiądz czas na malowanie?

– Tego czasu jest mało. Od końca pandemii namalowałem niewiele obrazów. Te pandemiczne dwa lata zdecydowanie były czasem, kiedy powstało najwięcej moich obrazów i głównie to właśnie one znalazły się na wystawie. Zresztą – niektóre obrazy pożyczyłem też od rodziców i od znajomych, bo już u nich wisiały. Poza tym obecnie mam dużo obowiązków związanych z diecezją oraz z parafią.

Czym dla Księdza jest talent?

– Talent jest na pewno iskrą daną przez Boga. Ale myślę, że to mały procent dużego sukcesu. Bo zgadzam się z tym, co zawsze powtarzał mój profesor na malarstwie – że najważniejsze są wytrwałe ćwiczenia. I myślę, że to się sprawdza też w innych przypadkach, nie tylko w odniesieniu do malarstwa czy sztuki. To się po prostu sprawdza w życiu. Takie ćwiczenie czy szkolenie warsztatu jest najważniejsze. Trudno to określić procentowo, ale myślę, że można powiedzieć, że ćwiczenia to 80%, a talent 20%. Choć oczywiście określenie tego za pomocą procentów też nie jest najbardziej szczęśliwe. Talent jest czymś, co sprawia, że ten obraz jest jakiś, ma „smak” i jest wyjątkowy dla tych, którzy go odbierają. Pewien warsztat oczywiście można wypracować, ale bez talentu obraz może pozostać płaski. Dlatego uważam, że zarówno wytrwałe ćwiczenie, jak i posiadany talent są konieczne do osiągnięcia artystycznego sukcesu.

Zaczynając malować obraz, ma Ksiądz w głowie już jego efekt końcowy? Jest wizja tego, jak będzie wyglądał?

– Mam w głowie pewną koncepcję. Wiem, jak chciałbym, żeby on wyglądał. Natomiast
w trakcie pracy dochodzą do tego nowe pomysły – czasem coś trzeba dodać, usunąć, coś namalować inaczej.

Po namalowaniu obrazu jest Ksiądz dumny i nie zastanawia się nad tym, co warto byłoby w nim jeszcze zmienić?

– Chyba nie ma takiego obrazu, po namalowaniu którego powiedziałbym, że jest w stu procentach dobry i już skończony. Im częściej spoglądam na swoje obrazy, tym więcej widzę rzeczy, które można by zmienić, poprawić. A z drugiej strony – zdarza mi się też po czasie nie rozpoznać swoich obrazów. Miałem kilka razy taką sytuację, że zapomniałem o jakimś obrazie, zobaczyłem go u kogoś po kilku latach i ten ktoś powiedział mi, że to jest mój obraz. A ja byłem zdziwiony i zaskoczyłem się naprawdę pozytywnie, że ja to malowałem i że tak mi wyszło. Ale jeśli mam stały i częsty kontakt z obrazem, to zawsze znajdę coś, co można by w nim zmienić.

Wystawę swoich obrazów, która odbyła się w maju nazwał Ksiądz „Kolory nadziei”. Dlaczego akurat tak? Ten tytuł ma jakieś szczególne znaczenie?

– Tak. Określa bardzo mocno to, w jaki sposób maluję. Już od dziecka malowałem bardzo kolorowo. Zawsze towarzyszyły mi kredki i farby. Przeważnie w szkole przeżywamy czas buntu, maluje się wtedy w ciemnych barwach, używa się węgla i ołówka. Dla mnie nigdy nie było to szczególnie atrakcyjne. Zawsze uwielbiałem kolor. Poza tym moje nauczycielki mówiły mi też, że malowanie w kolorach rozwija artystycznie. Zresztą – jak spojrzy się na moje obrazy, to chyba widać, że są bardzo kolorowe. Na wystawie jest w sumie tylko jedna taka monochromatyczna akwarela, która przedstawia bł. bp. Michała Kozala. Ale jest to celowy zabieg, który ma podkreślić okrucieństwo obozowej rzeczywistości w Dachau. A dlaczego drugie słowo to „nadziei”? Bo dla mnie sztuka to przestrzeń, która daję nadzieję, która pozwala wejść w trochę inny świat i odetchnąć od rzeczywistości. Nie chodzi tutaj o całkowite oderwanie się od niej. Sztuka daje wytchnienie. Ja tak rozumiem sztukę i chciałbym, żeby sztuka taka właśnie była – żeby nie budziła lęku, złości, kontrowersji, nie była wulgarna, tylko żeby zawsze była przestrzenią, która daje człowiekowi nadzieję i pomaga wytrwać.

>>> Każdy z nas ma w sobie moc uratowania człowieka [ROZMOWA]

Jak długo trwa malowanie jednego obrazu?

– Wiadomo, że gdy w pracach jest dużo szczegółów albo dużo kwiatów, to jest to obraz, któremu trzeba poświęcić więcej godzin. Akwarela – tak jak już powiedziałem – jest bardzo szybką techniką i trzeba wręcz szybko malować, w przeciwieństwie do farby olejnej. Są takie prace, które maluję przez kilka dni. A są też takie, jak ta ostatnia, którą malowałem na wystawę. Była już w 70% skończona po czym… odłożyłem ją w przysłowiowy kąt na dobre kilka miesięcy. Skończyłem tę akwarelę dopiero przed samą wystawą
i oprawiałem na szybko. Wszystko zależy zatem od danej pracy. Jedną robi się szybciej, inną dłużej. Ciekawa historia wiąże się też z malowaniem wizerunku bł. Carla Acutisa. Malowałem go bardzo szybko, bo u nas w diecezji odbywało się spotkanie młodych, na którym były relikwie bł. Carla Acutisa, więc stwierdziłem, że namaluję go sam. Padła wcześniej propozycja, żeby wydrukować jego portret, ale powiedziałem, że się na to nie zgadzam, że dość już tych wszystkich wydruków i warto przygotować coś własnoręcznie. I tak wieczorami i nocami udało mi się przygotować tę pracę.

Jakie emocje towarzyszyły Księdzu podczas tej wystawy? Był stres?

– Tak. Stres był ogromny. Ale oprócz niego jednocześnie też byłem szczęśliwy. Z jednej strony przypominałem sobie wręcz, że powinienem oddychać i było mi bardzo gorąco, a z drugiej – byłem naprawdę szczęśliwy, że się udało, że ta wystawa jakoś doszła do skutku, bo przez wiele lat miałem ją z tyłu głowy. Wiele osób pytało mnie też, czy do tej wystawy w ogóle kiedykolwiek dojdzie. I chyba w momencie, kiedy wszyscy się tego najmniej spodziewali, łącznie ze mną, to w końcu udało się ją zorganizować.

Ma Ksiądz swój ulubiony obraz, który znalazł się na wystawie?

– Mam jeden taki obraz. To obraz Matki Bożej. Jest bardzo mocno inspirowany sztuką secesyjną, twórczością Alfonsa Muchy. Na bazie jego sposobu malowania stworzyłem mozaikę, która znajduje się za głową Maryi. Oczywiście zrobiłem to według swojej koncepcji, ale sam motyw jest typowo Alfonsa Muchy. Matka Boża została natomiast zaczerpnięta z jeszcze innego malarstwa. Skompilowałem dwa style i ten obraz jest mi najbardziej bliski z tego względu, że powstał w bardzo trudnym dla mnie czasie. Był to rok moich święceń kapłańskich, ale jednocześnie też rok bardzo intensywnego zmagania się z chorobą nowotworową, którą mam w prawej ręce. Byłem wtedy w stanie namalować tylko jeden obraz i zdecydowałem się właśnie na ten.

Fot. Archiwum prywatne ks. Michała Ostafińskiego

Czy to nie jest tak, że w takim momencie pojawia się w człowieku bunt wobec Boga? „Bo przecież dałeś mi talent, a teraz nowotwór w prawej ręce”…

– Przechodziłem przez czas buntu. Pamiętam nawet słowa, które były we mnie: „Panie Jezu, za chwilę moje święcenia kapłańskie, a tutaj nowotwór i to jeszcze w prawej ręce. Dobrze wiesz, że prawa ręka to jest ta ręka, którą mam błogosławić i sprawować Eucharystię. To jest ta ręka, którą przez tyle lat malowałem. To moje najważniejsze narzędzie pracy. To po co ja ci jestem jako kapłan bez tego?”. Pojawiła się we mnie złość, a z czasem, gdy ręka bardzo bolała, mówiłem profesorom w Centrum Onkologii w Warszawie, żeby mi ją amputowali, żeby nie było już problemu.

Ta sytuacja też w jakiś sposób umocniła później Księdza w wierze?

– Na pewno tak. Takie trudne doświadczenia, jeżeli uda się je jakoś przetrwać z pomocą bardzo wielu osób, zawsze umacniają. Przynajmniej tak było w moim przypadku, bo przecież każdy jest inny i każdy pewnie przeżywałby tę historie inaczej. Ale dla mnie była to cenna lekcja pokory, cierpliwości, osobistego wejścia w środowisko osób chorych, cierpiących. Było wiele rozmów i spotkań. Dzisiaj patrzę na to jak na błogosławiony czas w moim życiu.

>>> Konrad Żarczyński: z przestępcy stałem się ewangelizatorem. Tylko Bóg czyni takie cuda [ROZMOWA]

Można dzisiaj powiedzieć, że Ksiądz inaczej patrzy na życie z perspektywy choroby? Coś się zmieniło w postrzeganiu niektórych spraw dzięki temu doświadczeniu?

– Tak. Bo jest za mną etap realnego przygotowywania się do śmierci. On był krótki, bo tak pesymistyczne myśli w związku z tą chorobą trwały około miesiąca – i był to najtrudniejszy miesiąc w moim życiu. Wtedy sam przygotowywałem się wewnętrznie do śmierci
i przygotowywałem też do niej moich rodziców.

Chyba nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co człowiek przeżywa w takim momencie i przyznam, że pierwszy raz w życiu nie wiem, jakie pytanie zadać… Może więc nieco zmienię temat i zadam pytanie, które może się teraz wydać bardzo błahe. Czy sztuka i wrażliwość artystyczna pomagają w kapłaństwie?

– Bardzo pomagają. Chociażby w rzeczach prostych, takich jak przygotowanie dekoracji w kościele i przygotowanie kwiatów na różne uroczystości w parafii, czym też się zajmuje. Ale równieżw sprawach bardziej wewnętrznych. Bo dzięki temu można dostrzegać to, co nie jest widoczne dla oka ludzkiego. Myślę, że ludzie, którzy tworzą, którzy mają większą wrażliwość artystyczną, mają też większą wrażliwość na drugiego człowieka, czasami widzą więcej. Czasem niestety jest to powód do przeżywania cierpienia, bo im człowiek więcej widzi, im większą ilością rzeczy zajmuje sobie głowę i serce, tym bardziej to przeżywa.

>>> Hania Grabowska (Skypost): talent jest nam dany od Boga oraz zadany [ROZMOWA]

Galeria (18 zdjęć)
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze