Fot. PAP/EPA/ROBERT GHEMENT

Łatwo oceniać, trudniej zrozumieć [FELIETON]

Dwudziesta dwadzieścia trzy. Zostało mi jeszcze trochę czasu do odjazdu pociągu, więc się nie spieszę. Idę spokojnie przez poznański dworzec, ciągnę za sobą jedną walizkę, na plecach mam plecak, do tego torebka przewieszona przez ramię. Wyjeżdżam tylko na weekend. Ale już tak mam, że przecież biorę tylko najpotrzebniejsze rzeczy i nigdy nie zmieszczę się w jedną torbę. No cóż, zdarza się.

Tak naprawdę trochę obawiałam się tego wyjazdu. Nie byłam na dworcu przez prawie miesiąc. Miesiąc, w czasie którego wybuchła wojna. Miałam w sobie jakąś ciekawość, jak to wszystko będzie wyglądało – tłum uchodźców, język ukraiński, rozgardiasz. Ale przecież spędzę tam tylko chwilę. I nie tylko wiedziałam, na który pociąg idę, ale też znałam miejsce, do którego jadę. Na dworzec dotarłam z ciepłego mieszkania. Nie z bunkru, nie ze stacji metra, w której spędziłam dwa tygodnie. Nie musiałam uciekać nawet przed deszczem. A tym bardziej przed deszczem spadających bomb.

>>> Wciąż możemy się uśmiechać [FELIETON]

Ze zdziwieniem stwierdziłam, że w przejściu podziemnym na dworcu właściwie było pusto. Spotkałam tylko kilku przechodzących z peronu na peron strażaków. Z niekrytą satysfakcją odnotowałam z kolei fakt, że w pociągu są jeszcze wolne miejsce. Uf! Będę mogła usiąść, nie spędzę całej podróży w składzie na rowery, co już niejednokrotnie mi się zdarzyło. Ale przecież nawet to miejsce tak naprawdę było wygodniejsze niż pociągi, w których przyjeżdżali do Polski uchodźcy. Ściśnięci w przedziale, bez walizek, z reklamówką kurczowo trzymaną w jednej ręce i dłonią przestraszonego dziecka w drugiej. Znów miałam lepiej. Ale nadal nie potrafiłam sobie tego uświadomić.

Na chwilę przed odjazdem naprzeciwko mnie usiadła dziewczyna. Być może była w moim wieku. Ubrana była w kolorowy dres znanej marki, trampki i czarną zimową kurtkę. Kiedy ją zdjęła, okazało się, że pod spodem ma koszulkę bez rękawów. Oryginalnie, nie powiem. Najchętniej jednak stuknęłabym się w tym momencie w głowę. Na dworze minus cztery stopnie, ja siedziałam w kozakach i w bluzie, a na wieszaku wisiał mój ciepły płaszcz. Rozumiem, że mogło być jej ciepło w domu, ale w dość chłodnym pociągu taka stylizacja zdecydowanie traciła sens. W mojej głowie natychmiast pojawiły się więc słowa nadopiekuńczej babci. Dziwiłam się jej ogromnie.

Fot. PAP/Wojtek Jargiło

Ale o wiele bardziej zdziwiłam się, kiedy moja towarzyszka podróży – już kiedy pociąg ruszył – otworzyła niewielką sportową torbę i zaczęła z niej przekładać jakieś rzeczy do reklamówki z logo popularnego gatunku chrząszcza. Z ciekawością zaczęłam się więc jej przyglądać, bo uwielbiam obserwować ludzi w podróży.

Ja więc obserwowałam, a dziewczyna siedząca naprzeciwko mnie przekładała. Żel pod prysznic, szampon, podpaski, jakieś ekspresowe zupki i ciastka. Wszystko z ukraińskimi literami. Później już z reklamówki wyjęła chleb i serek z ziołami. Zjadła prawie całe opakowanie. A po nim jeszcze spaghetti. Gdzieś pomiędzy jednym kęsem a drugim odebrała telefon. Rozmawiała po ukraińsku.

>>> Wsparcie wśród uczniów, brak wsparcia z systemu – ukraińskie dzieci w polskich szkołach [REPORTAŻ]

Już się nie dziwiłam. Teraz się wstydziłam. Bo łatwo jest ocenić i z szyderczym uśmieszkiem stwierdzić, że ktoś nie potrafi ubrać się stosownie do pogody. Ale zdecydowanie trudniej uświadomić sobie, że przecież nie mam pojęcia, co ta osoba przeszła i w jakim momencie życia się znajduje. A z pewnością nie chciałabym znajdować się w tym, w którym była moja towarzyszka podróży. Ja miałam przy sobie wszystko co niezbędne, by przetrwać weekend. A nawet gdybym czegokolwiek zapomniała, to mogłam sobie przecież bez problemu dokupić w rodzinnej miejscowości. Tymczasem rodzinna miejscowość tej dziewczyny być może wyglądała właśnie jak pobojowisko, a jej dom został zrównany z ziemią. Nie potrafiłam, wciąż nie potrafię i mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała wyobrazić sobie siebie w takiej sytuacji. Ale już wiem jedno – że nie będę tak łatwo nikogo oceniać.

>>> Aneta Moniuszko: nie jesteśmy żołnierzami, nie musimy stać non stop na straży wiadomości [ROZMOWA]

Coraz częściej czytam też w mediach społecznościowych, że Ukraińcy mają dziś w Polsce lepiej niż Polacy. Naprawdę? To wyobraź sobie, że właśnie jedziesz tym pociągiem z jedną niewielką torbą, masz tylko te ubrania, które na siebie założyłeś kilka dni temu. I nie wiesz, co będzie dalej. Nie masz pojęcia, gdzie będziesz mieszkał, gdzie będziesz pracował i za co będziesz teraz żył. Nie znasz nawet języka mieszkańców kraju, w którym się teraz znajdujesz. Miałeś wszystko. Dziś nie masz nic. Tylko resztki nadziei, że jakoś to będzie.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze