Azja. Korea Południowa. Szkatułka złota dla bezdomnych [MISYJNE DROGI]

Pracuję w Korei Południowej od trzydziestu lat. Od dwudziestu ośmiu pomagam ludziom ulicy: bezdomnym, samotnym i opuszczonym osobom starszym. Założyliśmy dom, aby wszyscy, którzy potrzebują pomocy, mogli ją znaleźć.

Rozdajemy jedzenie, ubrania, mamy fryzjera i można się u nas umyć oraz podleczyć. Pandemia koronawirusa odcisnęła mocne piętno na naszej niełatwej rzeczywistości. Przez kilka tygodni
prowadziłem pamiętnik, diariusz, w którym spisywałem wszystkie ważne doświadczenia i sytuacje.

23 lutego. Wieczorem przyszło kilka wiadomości od administracji. Chcą wywrzeć presję na zamknięcie stołówki. Telefonicznie poprosiłem o spotkanie z burmistrzem. Chcę poprosić o fundusze, aby móc pakować posiłki na wynos. Tak byłoby bezpieczniej. Można przetrwać bez otwartych siłowni, kin czy teatrów. Nawet modlić można się w domu. Ale nie można przetrwać bez jedzenia. Zamknięcie stołówki, która serwuje 550 posiłków dla ubogich, byłoby tragedią. Prawie w ogóle dzisiaj nie spałem, próbując dowiedzieć się, co zrobić, aby nie zostawić ludzi bez pomocy, w czasie, kiedy jej najbardziej potrzebują.

24 lutego. Nie udało się porozmawiać z burmistrzem, ale wysłał do nas dwóch urzędników. Okazało się, że nie dostaniemy żadnych dodatkowych środków na pudełka. Musimy radzić sobie sami. Rozum podpowiada mi, że powinniśmy zamknąć dom, ale serce nie pozwala mi zostawić tych ludzi. Skoro nie możemy wydawać ciepłych posiłków na wynos, możemy chociaż wydawać suchy prowiant. Niektórym bezdomnym to się nie podoba… Liczą na coś ciepłego. Jest przecież koniec lutego. Może uda się to zmienić.

25 lutego. Skontaktowaliśmy się ze wszystkimi naszymi wolontariuszami. Doradziliśmy im, aby na razie nie przychodzili. Tak będzie bezpieczniej. Nie możemy ich narażać. Przez to brakuje rąk do pracy, ale ostatecznie przygotowujemy 750 posiłków, a o 16.00 z wielką radością rozdajemy je naszym przyjaciołom.

Foto: Vincenzo Bordo OMI


27 lutego.
Czuję się bardzo zmęczony. Większość ludzi krzywo na mnie patrzy. Nie akceptują mojej decyzji. Wszystkie kawiarnie w mieście zostały zamknięte. Tymczasem do nas przychodzi o dwieście, a czasem i o trzysta gości więcej niż zwykle. Znowu nie mogę zasnąć. Może nie przemawia przeze mnie chęć pomocy tylko arogancja? Sam nie wiem. Modlitwa jest jedyną ucieczką.

1 marca. Pierwsza niedziela Wielkiego Postu. Dzisiaj w Domu Anny pojawili się piękni młodzi studenci. Zgłosili się do pomocy, bo nie mają zajęć na uczelniach. Serce rośnie. Dzisiejsza Ewangelia mówi: „Aniołowie zbliżyli się do Niego i służyli Mu” (MT 4,11). Ludzie potrafią być aniołami. Pojawiają się nagle i proponują wielką pomoc.

28 marca. Przyszła do mnie kobieta po sześćdziesiątce. Popijając kawę, mówi do mnie: „Pochodzę z bardzo biednej rodziny. Zawsze utrzymywałam się, wykonując skromne prace w restauracjach. Nie mam pieniędzy na koncie, ale posiadam złote kosztowności na czarną godzinę. W czasie pandemii nie mogę myśleć tylko o sobie. Chcę ci podarować tę biżuterię, żebyś kupił za to jedzenie dla bezdomnych”. Mówiąc to, daje mi szkatułkę ze złotem. Brak mi słów. Drżącymi rękami przyjmuję ten niezwykły prezent, który jest wart znacznie więcej niż jego cenna zawartość.

Foto: Vincenzo Bordo OMI

9 kwietnia. Wielki Czwartek. Cudowny dzień. Wszechmogący Bóg klęka przed tchórzliwym zdrajcą. Jezus wstał i umył nogi apostołom. W tym także Judaszowi. Bóg się nami nigdy nie brzydzi. Nie rozumiem, jak niektórzy mogą sugerować, że koronawirus jest karą Boga zmęczonego naszymi grzechami? Bóg, którego poznałem w życiu i o którym świadczę, jest Bogiem nieskończonego miłosierdzia i delikatnego współczucia. Nie osądza nawet swojego prześladowcy.

10 kwietnia.
Wielki Piątek. Niezapomniany dzień. Bóg w Osobie Jezusa po wielu cierpieniach umarł. Wszystko wydaje się skończone. Nawet Bóg nie żyje. Tym gestem przyjął On także ostatnie i najbardziej dramatyczne chwile naszego życia. W tych okropnych i ponurych dniach podczas epidemii wiemy, że nie jesteśmy ani opuszczeni, ani ukarani przez Boga, ale doświadczamy Go współczującego – aż do cierpienia i śmierci.

11 kwietnia. Wielka Sobota. Niezrozumiała cisza Boga. Czujemy się osieroceni. Nic się nie dzieje. Bóg odszedł, ale zostawił nam Matkę, która troszczy się o nas. Także dzisiaj i także w tym szczególnie trudnym czasie. Maryja jest zawsze po naszej stronie i blisko nas.

12 kwietnia. Dzisiaj Wielkanoc. Nie mam wątpliwości, że spotykam Zmartwychwstałego codziennie w moich przyjaciołach z ulicy. W ich twarzach, kiedy są głodni, spragnieni, chorzy, widzę twarz Jezusa. Nic nie może mnie od nich oddzielić. Ani mój strach ani obawy. Kiedy jestem blisko nich, jestem blisko Chrystusa. Bo Jezus nie przychodzi tylko w kościołach podczas wspaniałych liturgii. Przychodzi do nas także na ulicach. Tych zapisków jest znacznie więcej, robię je nawet teraz, pod koniec czerwca. Walka o przetrwanie, stres o zdrowie własne i innych, a także determinacja, żeby pomagać tym, o których już nikt się nie troszczy – to najważniejsze elementy naszej rzeczywistości ostatnich miesięcy. Epidemię powoli udaje się opanować. Pokazała nam, że więzi i wspólnota są najważniejsze. I dzięki nim można przetrwać nawet największy kryzys.

Vincenzo Bordo OMI

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze