fot. unsplash

Biedny jak Pigmej. Rozmowa Lecha Biednego z Andrzejem Biednym [MISYJNE DROGI]

O Pigmejach, naprawianiu samochodów i noszeniu czapki podczas upałów z Andrzejem Biednym, misjonarzem świeckim w Kamerunie, rozmawia Lech Biedny.

Lech Biedny: Jak Biedny znalazł się na misjach?
Andrzej Biedny: – Po ludzku myśląc, to trochę przypadkiem. Byłem u oblata, o. Walentego Zapłaty i powiedziałem mu, że chciałbym pomagać w krajach misyjnych. Wówczas do Poznania przyjechał biskup kameruńskich Pigmejów, Eugeniusz Juretzko OMI i powiedział, że potrzebuje mechanika, kierowcy do pomocy. Decyzję podjąłem szybko. Porozmawiałem z Prowincjałem i po kilkunastu dniach wyjeżdżałem do Francji na półroczny kurs francuskiego. W porównaniu z aktualną formacją i obowiązującymi wymogami było to mało formalności. Szybka decyzja i wyjazd.

>>>Chińska „polityka jednego dziecka” to wiele przerażających historii. Powstał o tym film

LB: Po kursie trafiłeś do Kamerunu na…
AB: – …tereny najbardziej zaniedbane. Biskup Eugeniusz kieruje diecezją położoną na południu Kamerunu. To miejsce biedne, odludne. Nikt tam nie chciał iść. Zostałem skierowany do misji Salapoumbe, gdzie proboszczem był o. Jacek Nosowicz OMI, który wprowadził mnie w afrykańską mentalność. Swoją młodą diecezję o. bp musiał zorganizować od początku: nową katedrę, biskupstwo, kościoły, szkoły, szpitale. A  ma wiele talentów. Byłem na misjach w  sumie sześć lat, pomagałem mu najlepiej, jak potrafiłem. Najwięcej czasu poświęciłem na budowę szkół. Oczywiście nie były to szkoły, które znamy z Polski, czasem 2–3 sale. Te lepsze były podmurowane betonem i pokryte blachą falistą. Wewnątrz panowała bardzo wysoka temperatura.

LB: Spędziłeś na misjach sześć lat.
AB: – Sześć lat przerwanych trzymiesięcznym urlopem. Wyjechałem 1996 r., byłem jednym z pierwszych świeckich misjonarzy z Polski. Był też w  tym czasie w Kamerunie inny misjonarz świecki – Michał Tomczak, a Barbara Uszko zajmowała się rozwojem kameruńskiego, a szczególnie pigmejskiego szkolnictwa.

LB: Pamiętam, był okres, gdy przez pół roku nie odzywałeś się do rodziny.
AB: – To było wtedy, gdy chorowałem na tyfus. Nie chciałem martwić mamy. Choroby są wpisane w bycie misjonarzem.

LB: A co tam robiłeś?
AB: – Pracowałem tam w swoim zawodzie – jako mechanik. Naprawiałem auta, agregaty prądotwórcze i inne urządzenia. Budowałem też mniejsze budynki: szkoły, kaplice, studnie. Musiałem się uczyć wielu rzeczy. Jednak dawałem sobie radę. W afrykańskich warunkach nie jest łatwo naprawić auto. Nie zajmowałem się tylko głoszeniem katechez.

Fot. Redemptoris Missio

LB: A co Cię zaskakiwało?
AB: – Pełne żywiołowości Msze św. i podejście do czasu. Nie spieszyli się wcale. Był nawet pewien misjonarz, o. Mirek, który chciał ich zdyscyplinować. Przychodził rano na Mszę św. i czekał, czekał, czekał, a oni pojawiali się w południe. Nie udało mu się – byli silniejsi. Pamiętam też, jak budowaliśmy studnię. Było już wykopane 20 metrów, ale niestety nie dokopaliśmy się do wody. Kameruńczycy szybko zaczęli wyrzucać tam odpadki. Pewnego dnia usłyszeliśmy beczącą owcę, która wpadła do tego dołu. Szukaliśmy właściciela, aby ją wyciągnął. Nie było to proste, bo mogło okazać się, że jest tam też wąż. Nie znaleźliśmy nikogo. Wyciągnęliśmy ją sami, aż tu nagle przebiegła dziewczyna, i mówi, że to jej owca. A już myśleliśmy, że będzie należała do misji. Zaskakiwało to, że czasem woleli też żyć kosztem innych. Nie trudzić się. Pamiętam ich cierpliwość. Każdego dnia spotykali się na śpiewie i tańcach, aby dobrze przygotować się do sprawowania Mszy św. Jeśli już coś robili, to chcieli to robić jak najlepiej.

LB: Dlaczego Pigmeje są tacy szczególni?
AB: – To ludzie o  wielkiej wrażliwości. Ze względu na niski wzrost są zakompleksieni. Nigdy nie walczą o swoje. Nie odzywają się za często w towarzystwie ludzi z innych plemion. Często mają zaległości w nauce, gdyż nie chcieli posyłać swoich dzieci do szkoły. Uważali, że sobie tam nie poradzą. Są w końcu tylko Pigmejami… Temu traktowaniu jako ludzi drugiej kategorii chcieliśmy się przeciwstawić wszyscy, na czele z o. bp. Eugeniuszem.

LB: Sześć lat szybko zleciało.
AB: – Tak. Po pewnym czasie dojrzałem do tego, że czas wracać. W Polsce czekały na mnie obowiązki. Rodzina – chora mama i czworo rodzeństwa. Trzeba było zadecydować: albo zostać na zawsze, albo powrócić. Wybrałem to ostatnie i powiedziałem o tym biskupowi jakiś czas przed wyjazdem.

LB: Czego się nauczyłeś podczas pobytu na misjach?
AB: – Nauczyłem się na misjach szacunku do człowieka, do jego odmienności kulturowej. Stałem się chyba wrażliwszy na drugiego człowieka. Na pewno warto jeździć na misje. Misje nauczyły mnie troski o rodzinę misjonarza. Gdy byłem w Kamerunie o. bp Eugeniusz, podczas swojego urlopu w Polsce, odwiedził moją rodzinę. Wszyscy bardzo to przeżyli.

LB: Po powrocie śmialiśmy się z Twojego ubioru.
AB:
– W lecie, przy trzydziestu stopniach, chodziłem w swetrze i czapce. Organizm był już przyzwyczajony do afrykańskich upałów. Rodzina ze zrozumieniem, ale i rozbawieniem patrzyła na mnie. Należę do zmarzlaków. Minęło już 10 lat od powrotu z Afryki, a w Polsce nadal mi zimno.

LB: Inaczej też patrzyłeś na złomowiska w Polsce.
AB: – Gdy pierwszy raz pojechałem na złomowisko, zamyśliłem się. Nawet powiedziałem, że tyle z tych rzeczy można jeszcze naprawić, wykorzystać, a tu wszystko na przetopienie. W Kamerunie byśmy to wszystko wykorzystali.

LB: Co dał ci ten wyjazd?
AB: – Chyba najbardziej realizację powołania. Świadomość, że robiłem to, do czego Pan Bóg mnie posłał. Oddałem misjom swoje najlepsze lata, bo wyjechałem w wieku 31 lat. Z perspektywy czasu nie żałuję tego wyjazdu. Dobrze, że tam byłem. Warto, aby wielu młodych ludzi pomagało w krajach misyjnych. To nie jest czas stracony, ale czas rozwoju, inwestycji w siebie przez pracę na rzecz drugiego człowieka.

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze