fot. EPA/CHAMILA KARUNARATHNE

Mjanma: trudno głosić miłość nieprzyjaciół, a jednak musimy to czynić

Kiedy żyłem w Europie, nigdy nie miałem problemu z głoszeniem miłości nieprzyjaciół. W Mjanmie (dawniej Birmie) po zamachu stanu jest to o wiele trudniejsze, ale wiem, że musimy to robić – powiedział Radiu Watykańskiemu jeden z posługujących w tym kraju misjonarzy. Minęły właśnie trzy lata, odkąd junta wojskowa siłą przejęła tam władzę, dławiąc istniejącą od zaledwie 10 lat demokrację.

Wojskowi nie zyskali poparcia społeczeństwa, zdecydowana większość społeczeństwa chce demokracji – zapewnia katolicki kapłan, który ze względów bezpieczeństwa prosił o nie ujawnianie jego tożsamości.  Podkreśla on, że rządy junty wojskowej opierają się wyłącznie na terrorze, tylko w ten sposób mogą utrzymać się u władzy i zachować dyscyplinę w samej armii. Ponosi ona wielkie straty, często dochodzi do dezercji i to całych pułków. Są też poważne trudności z naborem nowych rekrutów. Siłą junty jest dobre uzbrojenie. Samoloty, helikoptery i artyleria zapewniają im przewagę w walkach z ugrupowaniami opozycyjnymi. Rzadko natomiast wygrywają w terenie.

Katolicki kapłan zauważa, że wojskowi grają na czas, licząc, że opozycję wyniszczą wewnętrzne podziały. Jest w tym dużo prawdy, każda grupa etniczna stanowi bowiem odrębne ugrupowanie. Jednakże na jesieni trzy z nich połączyły siły, dzięki czemu udało się im uzyskać kontrolę nad wielkimi połaciami Birmy – zaznaczył misjonarz, podkreślając, że jest to dobry znak.

>>> Kard. Bo: Birmańczyków nie zadowoli częściowa demokracja

„Oznacza to – dodał – że kraj zaczyna myśleć: bez jedności nie będzie demokracji, nie będzie wolności, nie będzie niczego. A najlepszym sposobem na powrót do normalności jest zjednoczenie. Zdaję sobie sprawę, że ta jedność i fakt, że pomagają sobie nawzajem – ten efekt jedności i ostatecznie braterstwa – jest dość imponujący, ponieważ jedną z wielkich słabości Birmy jest wzajemna niechęć między różnymi grupami etnicznymi. Nie ma między nimi więzi i każdy myśli tylko o sobie. To, co się teraz dzieje, jest zachęcające, nawet na przyszłość. Miejmy nadzieję, że tak będzie dalej” – powiedział misjonarz Radiu Watykańskiemu.

>>> Mjanma (Birma): rządząca junta nadal atakuje chrześcijan

Na większości terytorium Birmy Kościół nadal prowadzi swoją misję. Jedynie na północy w diecezji Laukkai w stanie Shan większość parafii została zamknięta. Zdaniem katolickiego misjonarza obecność Kościoła jest dziś bardzo ważna. Przyjmuje on bowiem uchodźców i wspomaga potrzebujących. Nade wszystko jednak wychowuje do pokoju i braterstwa, co wiąże się też z pewnymi trudnościami: „W Europie – przyznał – nigdy nie miałem problemów z głoszeniem tego przesłania: kochaj swoich nieprzyjaciół jak siebie samego. Tutaj po zamachu stanu stało się to o wiele bardziej złożone. Ale wiem, że trzeba to robić, a przede wszystkim trzeba pokazywać Kościół jako miejsce jedności, ponieważ wszystkie grupy etniczne są w nim reprezentowane. Musimy pokazać, że Kościół może być miejscem braterstwa, pojednania, a przede wszystkim promowania pokoju, zamiast eskalacji przemocy. Myślę, że biskupi starają się to robić. Prawdą jest jednak, że czasami trudno jest dotrzeć z tym przesłaniem do młodszego pokolenia, które widzi, jak giną ich przyjaciele, a kraj jest niszczony. Myślę jednak, że bardzo ważne jest, abyśmy trzymali się tego przesłania i aby Kościół nie przekazywał na przykład przesłania politycznego” – powiedział duchowny papieskiej rozgłośni.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze