Fot. Krzysztof Błażyca

Budujemy studnię [MISYJNE DROGI]

Starzec mówi, że lamparty są mądre. Podchodzą, atakując w nocy, kiedy ludzie śpią. Są też hieny. Ale ludzie tu wiedzą, jak sobie poradzić. Mają dzidy i łuki. Tylko do wody mają daleko…

Starzec ma na imię Lokwa. Jest szefem jednego z klanów Karimojongo na północnym wschodzie Ugandy. Opowiada o inicjacjach dla mężczyzn. Nazywają je azapan. Idą do buszu, polują. Potem zabijają byka. Smarują ciała jego wnętrznościami. Mięso pieką. Karimojongo to „ci, którzy spożywają razem w tym samym czasie”. Tak stają się pasterzami – wojownikami. Wierzą, że Bóg dał im wszystkie krowy świata. Przez lata walczyli z sąsiednimi Aczoli, Pokot i Turkana o stada. – To ile macie krów? – pytam. – Dlaczego chcesz to wiedzieć? – odpowiada. Pytanie o liczbę posiadanych krów jest nie na miejscu. Mówi, że chcą przenieść cały swój dobytek. Tu ziemia wypalona i nic już nie wyrośnie. Lokwa podtrzymywany przez syna odprowadza mnie poza zagrodę. Podnosi kij i wskazuje przed siebie. – A kiedy wrócisz do swoich powiedz, że potrzebna nam jest asoma (studnia).

>>> Cenniejsza niż złoto [MISYJNE DROGI]

Stary człowiek idzie umierać

Dostęp do wody to wyzwanie dla wiejskich społeczności na północy Ugandy. Tereny te przez lata były rejonem walk o bydło. Pierwszą misją w Karamoja była Kamole, prowadzona przez kombonianów, którzy wcześniej zakładali misje wśród Aczoli. Potem na te tereny przybyli ojcowie biali. Zainicjowali program happy cow, aby zredukować napięcie pomiędzy plemionami. Deszcze są tu nieregularne. Przez długi czas życie to konfrontacja z suszą. – A kiedy ktoś umiera, to koniec. Ciało zanoszą do buszu i tam zostawiają dla zwierząt – opowiada Josaphat, prowadzący tutejszą misję. Wspomina starego człowieka, w czasie głodu. – Poszedł na górę umierać. Skoro dzieci nie mają jedzenia, starzec nie będzie jeść. Wybiera śmierć. Ludzie wiedzieli. Edukacja, opieka zdrowotna, sanitariaty, dostęp do wody to obszary działalności misyjnej uzupełniające pierwszą ewangelizację tych terenów.

Dostęp do wody to wyzwanie dla wiejskich społeczności na północy Ugandy. Ciężar zaopatrywania w wodę spoczywa na kobietach i dziewczynkach/Fot. Krzysztof Błażyca
Fot. Krzysztof Błażyca

Noszenie wody

W sąsiednim rejonie Aczoli problem z dostępem do wody jest podobny jak w Karamoja. Ludzie zajmują się tu rolnictwem i hodowlą bydła. Na wsiach nie ma prądu. Studnie, a w porze deszczowej tymczasowe bajora, oddalone są o kilka kilometrów. Ciężar zaopatrywania w wodę spoczywa na kobietach i dziewczynkach. Dojście do ujścia wodnego i powrót z 25-litrowym baniakiem zajmuje do kilku godzin dziennie. Woda z ujść rzecznych czy strumieni, a taką też czerpią, jest przyczyną chorób. – Wiele osób tu choruje na dur brzuszny, cholerę. Mamy wysoki wskaźnik umieralności dzieci. Największy w Ugandzie – mówi ks. David Okullu, proboszcz z Pabo w archidiecezji Gulu. – W czasie drogi po wodę kobiety i dziewczynki są też narażone na molestowanie i napaści na tle seksualnym. A noszenie wody na głowach na długim dystansie skutkuje na starość bólem kręgosłupa – dodaje.

Bywa że wodę nosi się na głowie przez wiele kilometrów, co na starość skutkuje bólem kręgosłupa/Fot. Krzysztof Błażyca

Taniej i z renomą

Jest przysłowie plemienia Aczoli – Kulu pong ki jange. Znaczy: „Jezioro napełnia się z małych dopływów”. Od 2018 roku budujemy z Davidem studnie na północy Ugandy. Powstają dzięki darczyńcom – „małym dopływom” – z Polski. Odwierty w tym rejonie są na głębokości od 60 do 100 metrów. Wykonują je lokalne firmy. Odwiert poprzedzają badania hydro- logiczne, za pomocą prostej aparatury i… sznurka. Gdy już określone zostaje miejsce odwiertu, następuje „afrykańska” procedura dobijania interesu. Tak jak na przykład w czerwcu z Martinem. Prowadzi jedną z firm na północy Ugandy. Umówiliśmy się na odwiert we wsi Pabala Opwony. Jest położona kilkanaście kilometrów od Kalongo, gdzie niedawno miała miejsce beatyfikacja włoskiego kombonianina i chirurga, Giuseppe Ambrosoliego. – Mamy elementy gorszej i lepszej jakości. Ale wiesz, ojcze, nam zależy na renomie – mówi do Davida. – Dam wam te lepsze, i dam taniej, bo to dla studni od Kościoła.

Woda potrzebna jest też do hodowli licznego tu bydła/Fot. Krzysztof Błażyca

Umawiamy się na drugi dzień na podpisanie umowy. Przez dzień cena „dla Kościoła” lekko wzrosła, ale Martin ma na to oczywiście uzasadnienie. Przygotowani na taki obrót zdarzeń, podpisujemy jednak odręcznie spisaną umowę. Płatność gotówką. Umawiamy się, że robotnicy będą na miejscu – 160 km dalej – w sobotę rano. Dlaczego nie uwierzę, póki nie zobaczę?

Fot. Krzysztof Błażyca

Pole, pole…

W sobotę rano po robotnikach nie ma ani śladu. Koło południa dzwonią, że są w drodze. Docierają wieczorem. Pole, pole… Budowa studni z lokalną firmą to też szkoła cierpliwości. Czas od odwiertu do zakończenia prac to od dwóch tygodni do około miesiąca. W Pabali zajęło to dwa dni, gdyż w czasie prac doszło do awarii jednego z elementów. Wiercenie zgromadziło mężczyzn z okolicy i masę dzieciaków. Wydarzenie niemal historyczne, gdyż to pierwsza studnia w tej okolicy. Wraz z pokonywaniem kolejnych warstw w powietrze wzbijała się chmura różnych odcieni ziemi. Nakładaniu kolejnych części wiertła towarzyszyły śmiechy chłopców. I nagle nastąpił koniec. Awaria. Rzecz jasna, nasi robotnicy nie mieli ze sobą elementów zapasowych. „I dlaczego się nie dziwię”? – pomyślałem. Trzeba było czekać na dostarczenie zamiennika. Przywieźli go w poniedziałek wieczorem z Gulu (odległego o 160 km drogi). Woda była na głębokości 63 metrów.

Fot. Krzysztof Błażyca
Fot. Krzysztof Błażyca
Fot. Krzysztof Błażyca

Wdzięczność

Studnia w Pabala Opwony służy niemal 3 tysiącom okolicznych mieszkańców. To kolejna po Ryemakliyok, Apaa, Opok (w dystryktach Kitgum i Amuru) – i kilku innych wioskach, studnia, którą udało się wybudować przy wsparciu dobrodziejów z Polski. Koszt odwiertu jednej studni głębinowej na północy Ugandy to około 24 miliony szylingów ugandyjskich. – Ludzie tu żyją z dnia na dzień. Często mają jeden posiłek dziennie. Sfinansowanie studni jest poza ich możliwościami. A na rząd nie mają co liczyć. Pomoc w budowie studni to wielkie błogosławieństwo dla lokalnej społeczności – przyznaje David. Oficjalnemu otwarciu studni zawsze towarzyszy modlitwa i poświęcenie. To święto dla lokalnej społeczności, która schodzi się z okolicy. Są śpiewy i dzielenie się napełnianym raz po raz dzbankiem wody. A wdzięczność ludzi jest nie do opisania. I porusza serce.

Fot. Krzysztof Błażyca
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze